W pierwszej gablocie leży kamień. Widzimy na nim niewyraźną rysę. Dzieło przypadku, jak mówią niektórzy. W drugiej gablocie część kości czołowej. Trudno ustalić – zwierzęcej czy ludzkiej. Kość jak kość. Idźmy dalej. Tu nic nie ma. Zostało tylko stare podobieństwo iskry skrzesanej z kamienia do gwiazdy. Rozsunięta od wieków przestrzeń porównania zachowała się dobrze. To ona wywabiła nas z wnętrza gatunku, wywiodła z kręgu snu, sprzed słowa sen, w którym, co żywe, rodzi się na zawsze i umiera bez śmierci. To ona obróciła naszą głowę w ludzką od iskry do gwiazdy, od jednej do wielu, od każdej do wszystkich, od skroni do skroni i to, co nie ma powiek, otworzyła w nas. Z kamienia uleciało niebo. Kij rozgałęził się w gęstwinę końców. Wąż uniósł żądło z kłębka swoich przyczyn. Czas się zatoczył w słojach drzew. Rozmnożyło się w echu wycie zbudzonego. W pierwszej gablocie leży kamień. W drugiej gablocie część kości czołowej. Ubyliśmy zwierzętom. Kto ubędzie nam. Przez jakie podobieństwo. Czego z czym porównanie. |