Литмир - Электронная Библиотека

– Kiedy Cindy podpisała umowę – podjął Griffin – to było coś niesamowitego. Pracowała nad tym modelem pięć lat, aż tu nagle proszę, nie tylko udało jej się go zbudować, ale jeszcze sprzedała go za grube pieniądze. To było niesamowite, wspaniałe. Ale potem zachorowała. W jednej chwili była szczęśliwą, pełną życia kobietą, a w następnej zmieniła się w diagnozę lekarską. Zaawansowany rak trzustki. Dawali jej osiem miesięcy życia. Umarła po sześciu.

– Przykro mi.

– Kiedy Cindy zarobiła te pieniądze, byłem w siódmym niebie. – Wzruszył ramionami. – W końcu co może być złego w trzech milionach dolców? Cindy kupiła sobie u Nordstroma nowe rzeczy, zaczęliśmy myśleć o kupnie nowego domu, może nawet jachtu. Zachowywaliśmy się jak dzieci. Nie mogliśmy uwierzyć, że ktoś dał nam tyle szmalu. Ale potem Cindy zachorowała i umarła. A te pieniądze… zaczęły mi ciążyć. Czułem się, jakbym podświadomie podpisał cyrograf z diabłem. Fortuna w zamian za żonę.

– Miałeś poczucie winy – powiedziała łagodnie Jillian.

– Tak. Tak to już jest z nami katolikami. A może szkoda. Cindy była inna. Do samego końca myślała o mnie, próbowała mnie przygotować. – Uśmiechnął się gorzko. – To ona umierała, ale rozumiała, że mnie było ciężej.

– Musiałeś po jej odejściu dalej żyć.

– W każdej chwili zamieniłbym mój los na jej – wyznał cicho. – Chętnie zająłbym to szpitalne łóżko, wziął na siebie ból, powolną utratę sił, śmierć. Tylko że nie miałem takiego wyboru.

Jillian pokiwała w milczeniu głową. Też oddałaby życie, żeby ocalić Trish.

– No proszę – odezwała się w końcu. – Ja podarowałam pieniądze synowi domniemanego gwałciciela, żeby pozbyć się winy, a ty oddałeś miliony dolarów…

– Amerykańskiemu Towarzystwu Walki z Rakiem.

– No tak…

– No tak – uśmiechnął się Griffin.

– Kiedy umarła?

– Dwa lata temu.

– Wciąż za nią tęsknisz? – zapytała cicho.

– Nieustannie.

– Nie mogę się pogodzić ze śmiercią Trish – wyznała.

– Tak już jest. To musi boleć.

– Ona była nie tylko moją siostrą. Traktowałam ją jak swoje dziecko. Powinnam ją była ochronić.

– Spójrz na mnie, Jillian. Potrafię podnieść sztangę ważącą sto kilogramów, przebiec dwa kilometry w pięć minut i strzelać z karabinu. Ale nie mogłem uratować żony.

– Nie mogłeś walczyć z rakiem. Griffin wzruszył ramionami.

– Ludzie pokroju Eddiego Como to też rodzaj choroby.

– Nie powstrzymałam go. Spóźniłam się. Kiedy weszłam do mieszkania Trishy i zobaczyłam ją na łóżku, wiedziałam, po prostu wiedziałam, co się stało. Ale wtedy mnie zaatakował, przewrócił na podłogę. Starałam się, naprawdę się starałam. Myślałam, że jeśli uda mi się wyrwać, znaleźć kluczyki, wykłuć mu oczy… Jestem inteligentna, wykształcona, prowadzę własną firmę. Ale jakie to ma znaczenie, skoro nie mogłam go pokonać i ocalić siostry?

Griffin przysunął się do niej. Jego oczy były ciemne, niemal granatowe. Pomyślała, że mogłaby się zatopić w ich głębi, ale oczywiście oboje wiedzieli, że tego nie zrobi. Wtedy przyszło jej do głowy, że mógłby ją znowu dotknąć. Nie była jednak pewna, czy byłoby to wspaniałe, czy okropne.

– Jillian – powiedział łagodnie. – Trish cię kocha.

Jillian schowała twarz w dłoniach. A on wciąż jej nie dotknął. Oczywiście, że jej nie dotknął. W końcu był detektywem od zabójstw, a ona podejrzaną o morderstwo. Złapanie jej, gdy upadała, to jedno, a objęcie ramieniem, gdy płakała, to zupełnie co innego. I wtedy usłyszała warkot silnika samochodowego. Ale głośniejszy od zwykłego. Wóz transmisyjny.

Rozpłakała się. Płakała za siostrę, za Sylvię Blaire. Wypłakiwała rok żalu po stracie Trishy. Opłakiwała chwile grozy w mrocznym mieszkaniu, kiedy tak bardzo się starała i tak wiele straciła. I w końcu płakała za nie tak odległą przeszłością, gdy Trisha biegała radośnie po plaży. Za przeszłością, która nigdy nie wróci.

Wtedy silnik ucichł. Usłyszała zgrzyt rozsuwających się drzwi, chrzęst kroków po wysypanym żwirem podjeździe. Podniosła głowę i otarła łzy. Była gotowa do kolejnej bitwy.

52
{"b":"94206","o":1}