Литмир - Электронная Библиотека

– Gotowa do kulturalnej rozmowy? – zapytał Griffin, gdy minęła pełna minuta, od kiedy przestała bić i kopać.

Dziewczyna pokiwała niechętnie głową. Postawił ją na ziemi.

Natychmiast rzuciła się na Fitza, ten jednak tym razem wykręcił jej ramię za plecy, a potem założył kajdanki.

– Dość tego! – wrzasnął rozjuszony. – Dopóki nie wyjdę, będziesz łazić w kajdankach. Powinnaś się cieszyć, że nie oskarżę cię o napaść na funkcjonariusza policji.

– Zabicie świni to żadne przestępstwo – odgryzła się Tawnya.

– Chryste, kobieto, ojciec twojego dziecka właśnie zginął. Nie wystarczy ci przemocy na jeden dzień?

Te gorzkie słowa zrobiły swoje. Tawnya opuściła ręce. Pochyliła głowę. Przez chwilę Griffin miał wrażenie, że waleczna dziewczyna Eddiego się rozpłacze. Wkrótce wzięła się jednak w garść i skinęła głową w stronę pani Como, która wreszcie otworzyła drzwi.

Wnętrze domu wyglądało mniej więcej tak, jak je sobie Griffin wyobrażał. Ciasna kuchnia z podartą wykładziną na podłodze i słoikami z jedzeniem dla niemowlaków. Salon wyłożony starym złocistym dywanem, na którym stała zapadająca się, obita brązowym materiałem kanapa. Najdroższym meblem w pokoju był błękitny kojec ustawiony przy oknie. Tawnya natychmiast do niego podeszła, a kiedy okazało się, że nie może podnieść dziecka, spojrzała na Fitza z wyrzutem. Zabrzęczała kajdankami.

– Następnym razem pomyśl, nim rzucisz się na kogoś z pazurami – zawołał z kuchni Fitz.

Griffin, który miał słabość do małych dzieci – naprawdę uwielbiał ich zapach – wszedł do salonu, by przyjrzeć się zawartości kojca. Syn Tawnyi – i Eddiego, jak przypuszczał – spał słodko na brzuszku, a w kącikach ust nadymały mu się i pryskały bąbelki dziecięcego zadowolenia.

– Jak ma na imię? – zapytał.

– Eddie junior – odparła niechętnie.

– W jakim jest wieku?

– Ma dziewięć miesięcy.

– Słodki. Tak na marginesie, jestem sierżant Griffin. Z policji stanowej. – Griffin błysnął uśmiechem.

– Aresztował już pan te suki za zamordowanie mojego Eddiego? Griffin domyślił się, iż „te suki” to Meg Pesaturo, Carol Rosen i Jillian Hayes.

– Nie.

– To pierdol się. – Tawnya obróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. Dochodzeniowa skuteczność dobrego gliniarza: jak zwykle wzorowa. Griffin wrócił do kuchni, gdzie pani Como przestawiała z brzękiem garnki i patelnie, zapewne tylko po to, żeby się czymś zająć. Fitz siedział przy wysłużonym kuchennym stole i zagryzał dolną wargę, nie wiedząc, od czego zacząć.

– Ej, ty, stanowy chłoptasiu! – Znowu Tawnya. Wołająca z drugiego końca domu. – Chodź tu. Chcę ci coś pokazać.

– Uważaj na pazury – mruknął Fitz. – I zębiska.

Griffin przeszedł ostrożnie przez wąski korytarz, ale wyglądało na to, że Tawnya nie myśli już o śmierci i zniszczeniu. Zamiast tego niezdarnie wskazywała skutymi rękami brązowozłoty album ze zdjęciami, który stał na uginającej się półce.

– Weź to. Chcę, żebyś się czemuś przyjrzał.

Griffin przeprowadził inspekcję wysłużonego mebla. Nie zauważywszy zdradliwych pułapek, ostrożnie podniósł album. Kiedy Tawnya wciąż go nie ugryzła, poszedł za nią z powrotem do kuchni. Powiedziała mu, gdzie ma położyć album i na jakie zdjęcia zwrócić uwagę. Griffin zaczął się zastanawiać, czy Eddie nie poszedł do więzienia głównie po to, żeby od niej uciec.

– Patrz – powiedziała, kiedy w końcu doszedł do właściwej strony. – Zobacz. To Eddie i ja. Czy ten facet ma twarz gwałciciela?

– Obawiam się, że tacy ludzie nie noszą stempli na czole – odparł łagodnie, mimo że zrozumiał, o co jej chodzi. Eddie był przystojnym facetem. Niewysokim, ale dobrze zbudowanym. Miał na sobie brązowe spodnie i granatową koszulę. Proporcjonalne rysy, dobrze ostrzyżone, zadbane włosy. Gdyby zobaczył go na ulicy, nie wzbudziłby w nim najmniejszych podejrzeń.

– A teraz popatrz na mnie – rozkazała Tawnya, skinąwszy brodą w stronę zdjęcia, do którego pozowała w krótkiej czarnej sukience z ramieniem zarzuconym powabnie wokół szyi Eddiego. – Jestem wystrzałowa. Ot co! Musiałam się opędzać od chłopaków, odkąd skończyłam dwanaście lat. I wiem, jak uszczęśliwić mężczyznę. Gdy facet ma taką dziewczynę jak ja, możesz być pewien, że wraca do domu na kolację.

– Jak często gotowałaś w szóstym miesiącu ciąży? – zapytał sarkastycznie Fitz.

Tawnya posłała mu jadowite spojrzenie.

– Umiałam zaspokoić Eddiego. Był ze mną po prostu kurewsko szczęśliwy. – Zerknęła w stronę kuchenki. – Bez urazy, mamo.

Pani Como nie powiedziała ani słowa. Wyraz jej twarzy prawie się nie zmienił od momentu, gdy przyszli. Żadnego żalu, rozpaczy, złości czy strachu. Zamieszała chochlą w olbrzymim cynowym garnku. W powietrzu unosił się zapach wybielacza. Nagle Griffin pojął, co robiła. Gotowała pieluchy. Rozejrzał się po kuchni pełnej jedzenia dla niemowląt, dziecięcych ubranek, zabawek. I zrozumiał całą resztę. Dla pani Como Eddie odszedł rok temu. Teraz żyła dla swojego wnuka.

Dwaj mężczyźni ją opuścili, został trzeci. Czy zastanawiała się nad tym późno w nocy? Czy płakała, kiedy nikogo nie było w pobliżu? Czy też było to dla takiej kobiety, mieszkającej w takiej okolicy, czymś zwyczajnym? Griffin zbyt często oglądał tego typu sceny. Poczuł nagły, niespodziewany smutek, co tylko zdenerwowało go jeszcze bardziej. W takiej robocie, by zachować spokój, trzeba umieć wznosić mury: budować ściany, które rozgraniczą jedne sprawy od innych.

Powinien wybrać się jak najszybciej na jogging. Znaleźć worek treningowy. Wyboksować twardą skórę, aż wyładuje napięcie i złość. Wtedy mógłby udawać, że smutne starsze panie nie ruszają jego sumienia i że nie tęskni za żoną, choć od jej śmierci minęły już dwa lata.

– Byłaś z Eddiem, kiedy dokonano gwałtów? – zapytał Tawnyę.

– Tak. Byłam. Ale detektyw Kutafon mi nie uwierzył. – Łypnęła na Fitza złowrogo. Fitz uśmiechnął się słodko. – Mieliśmy wtedy samodzielne mieszkanie – powiedziała. – Porządne lokum, w Warwick. Eddie nieźle zarabiał w Centrum Krwiodawstwa. To nie było takie proste. Musiał odbyć specjalne szkolenie, chodzić na kursy. Eddie był inteligentny. Miał ambitne plany. I naprawdę lubił swoją robotę. Czuł, że pomaga ludziom. Dobrze nam szło.

– Nikt was nie widział razem w tamte wieczory.

– Mierda! Mówisz zupełnie jak on. – Skinęła głową w stronę Fitza. – Daj spokój, Eddie miał ciężką robotę. Wstawał o szóstej, pracował non stop osiem godzin. Kiedy wracał do domu, był zmęczony. Potrzebował relaksu. Wiesz, co najbardziej lubił robić? Wyciągnąć się na sofie i oglądać film na wideo z ręką na moim brzuchu, żeby czuć, jak dziecko kopie. Taki właśnie był wasz Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego. Siedział w domu ze swoją dziewczyną w ciąży i opowiadał dziecku bajki. A teraz… teraz. A, pieprzyć was wszystkich!

Tawnya odwróciła się. Pani Como podniosła stosik pieluch i wrzuciła je do garnka. Zaczęła mieszać we wrzącej wodzie wielką metalową chochlą. Kuchnia wypełniła się zapachem wybielacza, talku i moczu.

– Wiesz, że dzwonił do tych kobiet – powiedział Griffin cicho.

Tawnya wykonała kolejny piruet.

– Jasne, że do nich dzwonił! Przecież zniszczyły mu życie, do kurwy nędzy! To one zorganizowały tę nagonkę. Ludzie dostawali amoku, słysząc, jak opowiadały w wiadomościach o tym okropnym, potwornym gwałcicielu, który morduje swoje ofiary. Policja musiała kogoś aresztować i aresztowała Eddiego. A wie pan, że dostajemy listy z pogróżkami przez te kobiety? Nawet pani Como, a co ona takiego zrobiła? Któregoś dnia jakiś facet zadzwonił do radia i powiedział, że gdyby na tym świecie była sprawiedliwość, mały Eddie powinien stracić penisa, zanim stanie się taki jak ojciec. Na miłość boską! Ktoś powinien zamknąć tego palanta za to, że straszy niewinne dziecko. Nie wzięłam małego Eddiego do sądu, bo bałam się, co ludzie mogą zrobić. I co pan, kurwa, na to?

– Uważasz, że Eddie był niewinny.

– Wiem, że był niewinny. Eddie był tylko biednym głupim Latynosem pracującym w złym miejscu w złym czasie. Taki już jest ten świat.

Białej dziewczynie przydarza się coś złego i jakiś kolorowy ląduje za to w pudle.

– Na miejscach przestępstw znaleziono DNA Eddiego.

– I co z tego! Gliniarze cały czas podrabiają testy na DNA. Wszyscy o tym wiedzą.

– Podrabiają testy? – Griffin spojrzał na Fitza, jakby oczekiwał odpowiedzi. Fitz wzruszył ramionami.

– Policja nie zajmuje się badaniem DNA – odparł. – DNA Eddiego przeszło przez ręce dwóch pielęgniarek i koronera, którzy, każde oddzielnie, oddali po jednej próbce trzem różnym kurierom, a ci z kolei dostarczyli je do ministerstwa zdrowia. To dużo osób jak na jedną zmowę, ale nie słuchaj mnie! Jestem tylko tępym gliniarzem, którego oskarżają o korupcję za każdym razem, kiedy próbuje wykonywać swoją robotę. Wiesz, „taki już jest ten świat”. – Łypnął na Tawnyę. Jego głos ociekał sarkazmem.

– Po co policja miałaby fałszować dowody? – zapytał Griffin Tawnyę.

– Z powodu presji, ma się rozumieć. Trzy białe kobiety zostały zaatakowane we własnych domach. Jedna z nich w East Side. Gliniarze nie mogli tego zignorować. A jak jedna z nich umarła, wszystkie władze stanowe zaczęły robić w gacie. Trzeba było kogoś aresztować. Ledwo się człowiek obejrzał, a gliniarze zaczęli węszyć w punktach krwiodawstwa. No i stało się. Znaleźli młodego Latynosa, którego nie było nawet stać na wynajęcie adwokata. Eddie był skończony, zanim zadali mu pierwsze pytanie. Gliny miały swoje aresztowanie, burmistrz miał dobrą prasę, kto by się przejmował resztą?

– Eddie został wrobiony przez władze stanowe?

– Jasne.

– Bo należał do mniejszości rasowej?

– Tak jest, psia mać.

– Ale skoro władze osiągnęły, co chciały, aresztując Eddiego, kto w takim razie go zamordował?

Tawnyi zabrakło w końcu tchu. Zaczerpnęła powietrza, po czym wyrzuciła z siebie:

– Wszyscy myśleli, że Eddie to gwałciciel. Wszyscy chcieli ukatrupić gwałciciela.

– Groźby w radiu?

– Taa. I w gazetach. I w więzieniu – dodała. – Niech mi pan powie szczerze, naprawdę zamierzacie coś z tym zrobić?

29
{"b":"94206","o":1}