Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Uśmiechnął się w ten swój niepokojący sposób, lecz w jego spojrzeniu wciąż tkwiło coś zagadko¬wego.

– Wydaje mi się – powiedział cicho – że skoro dotarliśmy już do tego miejsca, to moglibyśmy obo¬je miło spędzić czas. Może zjemy kolację? Trochę lepiej się poznamy? Możemy porozmawiać o we¬kslu, a potem sama zdecydujesz, czy chcesz zostać.

Przygryzła dolną wargę. Mówił dość rozsądnie.

Wcale jej nie naciskał, już wcześniej obiecał, że nie będzie jej do niczego zmuszał. Ale było coś jeszcze. Tajemnica, nieprzenikniony wyraz jego oczu, który dostrzegła już wcześniej. Pojawiał się, gdy tracił czujność, a to zdarzało się rzadko, albo gdy ją obserwował, lecz nie zdawał sobie sprawy, że i ona obserwuje jego. To spojrzenie ją zniewalało, niemal błagało, by została. Mówiło o pragnieniu i tęsknocie. A może było jedynie wyrazem samo¬ności.

Jednak gdyby została, wróciłaby do Londynu z dużym opóźnieniem i J ane oszalałaby z niepoko¬ju. Obiecała, że wróci przed północą, że spędzi z lordem Falonem tylko tyle czasu, ile będzie wy¬magało nakłonienie go do zwrotu weksla. Spoglądała teraz na niego, na tego wysokiego, śniadego, niezwykle przystojnego mężczyznę. Chciała wyciągnąć rękę i dotknąć go, przeczesać dłonią jego falujące czarne włosy, poczuć gładkość jego skóry. Pragnęła, aby jeszcze raz ją pocałował.

– No dobrze – usłyszała swój własny głos. Jane to przyjaciółka, która będzie się bardzo niepokoić, lecz gdy Aleksa wróci do miasta, wyjaśni, że spra¬wa zabrała nieco więcej czasu, niż można było oczekiwać. Jane zrozumie, a jeśli nawet nie, to ni¬gdy nikomu nie opowie o niesłychanym zachowa¬niu swojej najlepszej przyjaciółki.

– Kucharz przygotował dla nas coś specjalnego – powiedział hrabia. – Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. – Trzymając dłoń na jej talii, popro¬wadził ją przez mały salon w stronę kominka i od¬sunął rzeźbione krzesło z wysokim oparciem. Sia¬dając przy stoliku, czuła na karku jego ciepły od¬dech, od czego znowu zrobiło jej się gorąco.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo czekałem na ten wieczór. – Zajął miejsce naprzeciwko z lekkością, która dawała mylne wyobrażenie o jego wzroście i silnej budowie ciała. Był szerszy w ramionach, niż jej się poprzednio zdawało, miał nieco ciemniejszą karnację. W świetle lampy jego czarne włosy błyszczały jak krucze skrzydła.

– Ja… także czekałam na to spotkanie. – Była to szczera prawda. Aleksa odwróciła głowę.

Lord Falon powtórnie nalał sherry do jej nie¬spodziewanie pustego kieliszka.

– Pragnę cię, Alekso. Nie będę zaprzeczał. Ale w tej chwili wystarczy mi sam fakt, że tu jesteś.

Nie umiała opanować drżenia ukrytych pod sto¬łem dłoni. W głębi duszy pragnęła poznać mężczy¬znę, prawdziwego mężczyznę, a hrabia naprawdę taki właśnie był. Pozostawało' wszak pytanie, czy ona jest kobietą, czy też wciąż jeszcze małą dziew¬czynką

* * *

Stojąc przy małym czarnym powozie na tyłach stajni, Barney Dillard przesunął dłonią po swoich zmierzwionych jasnoblond włosach. Z kieszonki kamizelki złocisto-szkarłatnej liberii wyciągnął ze¬garek, otworzył kopertę małego, bogato grawero¬wanego czasomierza, jaki pożyczyła mu milady, i sprawdził godzinę.

Północ! Słodka Mario, ta dziewczyna była tam już od kilku godzin. Powinna \yrócić do powozu, powinni już być w drodze powrotnej do Londynu! Spojrzał na konie, które przestępowały z nogi na nogę, chyba jeszcze bardziej zniecierpliwione niż on sam.

Co też ona tam robi? Słodki Jezu, lady Jane pewnie umiera z niepokoju! Jego pani zjawiła się w ostatniej chwili z zegarkiem w ręku, a jej mi¬na wyrażała obawę o przyjaciółkę. Bowiedziała, że ma dla niego zadanie. Jeśli jego pasażerka nie wyjdzie z tawerny przed północą, wtedy on musi wy¬prząc jednego z koni i popędzić wierzchem co tchu do Stoneleigh, aby odszukać i zawiadomić wice¬hrabiego, że jego siostra może być w niebezpie¬czeństwie, po czym obaj mają jak naj spieszniej wrócić do zajazdu.

Było zrozumiałe samo przez się, że ma trzymać język za zębami bez względu na to, co się wydarzy.

Oczywiście milady nie powiedziała mu nic wię¬cej, a jego pozycja nie pozwalała zadawać jakich¬kolwiek pytań. Jego zadanie polega na wykonywa¬niu poleceń, a już teraz pozwolił sobie na pewne zaniedbanie obowiązków.

Podjąwszy decyzję, Barney w pośpiechu wy¬przągł jednego z gniadoszy i wskoczył na szeroki, lśniący grzbiet. Już po minucie pędził gościńcem. Poły szkarłatnego fraka powiewały za jego pleca¬mi, głośny tętent końskich kopyt uderzających o ziemię zakłócał nocną ciszę. Do Stoneleigh nie było daleko. Na równie szybkim wierzchowcu wi¬cehrabia będzie w stanie wrócić tu już niebawem.

Barney myślał o tym, co się wtedy stanie.

* * *

Damien napełnił kryształowy kieliszek Aleksy, słuchając jej śmiechu, wywołanego czymś, co sam przed chwilą powiedział. Był to śmiech głęboki, gardłowy, a jednak bardziej kobiecy niż wszystkie inne, które dotąd słyszał.

Tak jak obiecał, wieczór spędzili na rozmowie, wymieniając opinie o przeczytanych książkach, obejrzanych sztukach, trochę o Napoleonie i ostat¬nich wydarzeniach wojennych. Oboje starannie wybierali neutralne wątki. Krótko rozmawiali o jej rodzinie, on udzielił paru mętnych odpowiedzi na temat swojej. Aleksa rozluźniła się, z przyjem¬nością oddając się szermierce na słowa, drażniąc go odrobinę, lecz wycofując się, gdy tylko miała wrażenie, że temperatura rośnie.

To wisiało w powietrzu, było niemal namacalne.

Bez względu na eleganckie słowa, prozaiczne te¬maty konwersacji, ich wzajemne pożądanie ani przez chwilę nie osłabło.

Ani przez chwilę też nie przestawał wyobrażać sobie chwil z nią w łóżku.

Gdy skończyli nie duży posiłek składający się z mielonej ryby z szalotkami oraz budyniu z kandy¬zowanymi owocami na deser, skierowała wzrok ku tykającemu cicho zegarowi na kominku.

– Trudno mi uwierzyć, że jest już tak późno. – Uśmiechnęła się, a on wspomniał słodycz jej wydatnych warg przypominających płatki róży. – To był przemiły wieczór, milordzie, ale przebywam tu o wiele dłużej, niż powinnam.

Bez słowa wstał i odsunął jej krzesło. Pomyślał, że pomimo mijających godzin wszystko odbywa się zgodnie z jego pierwotnym zamysłem. Zaplanował cały wieczór, co do minuty. Czynnik czasu pełnił tu kluczową rolę. Jak dotąd wszystko przebiegało tak, jak oczekiwał, lecz prawdziwy test miał dopiero nadejść.

Kiedy wstała, pochylił się i pocałował ją w ramię, smakując skórę aromatyczną i-.słodką jak krem.

– Nie chcę, żebyś odchodziła – powiedział ci¬cho. I naj zupełniej szczerze.

Odwrócił Aleksę i ujął ją w ramiona, by złożyć na jej ustach delikatny pocałunek, który przyjęła bez wahania. Usta miała dojrzałe. i słodkie jak brzoskwinia, oddech emanował zapachem sherry.

Musiał mieć żelazną wolę, by nie porwać jej z ca¬łych sił w ramiona i nie zacząć całować namiętnie, z ogniem, jaki przenikał całe jego ciało. Całować ją, aż sama przylgnie do niego, aż zacznie błagać o więcej. Ale nie dane mu było tego zaznać, gdyż Aleksa odsunęła się

– Już jest późno. Naprawdę muszę jechać. Znowu pochwycił jej usta, poczuł drżenie jej warg pod swoimi, poczuł, jak zaciska palce na kla¬pach jego fraka. Zsunął dłonie na jej pośladki, sy¬cąc się dotykiem kobiecych krągłości, przyciskając ją do siebie. Wyczuwał jej jędrny, płaski brzuch, przylegający do jego nabrzmiałej męskości, co jeszcze bardziej wzmogło ogarniające go podnie¬cenie. Kiedy rozchylił językiem jej usta, spłynęła nań fala pożądania. Wiedział, że i ona odczuwa to samo.

Oderwała się od niego. Oddychała ciężko, jej roznamiętnione oczy błyszczały. Cofnęła się. Wy¬glądała tak, jakby w każdej chwili mogła rzucić się do ucieczki.

– Nie odchodź. – Zatrzymał ją tuż obok małego stolika w stylu królowej Anny, znajdującego się przed sofą. Padający z góry, migotliwy blask świecy uwydatniał delikatne rysy jej twarzy, łuki brwi o bar¬wie ciemnej miedzi, zieleń oczu. Przez cały wieczór jego ciało było spięte, drżało z pożądania, zgęstnia¬ła i ciężka krew pulsowała w żyłach. A jednak cze¬kał, aby zrobić wszystko w odpowiednim czasie.

Aby wygrać tę grę

– Muszę iść – powiedziała, lecz zanim zdążyła odwrócić się w kierunku drzwi, ujął w dłonie jej podbródek, uniósł jej twarz i zwarł usta z jej usta¬mi. Zajęczała gardłowo i po raz kolejny wyrwała się z jego objęć.

– Muszę iść – powtórzyła, oddychając coraz szyboiej. Miała szeroko otwarte, pełne przerażenia oczy.

– Zostań. – Nachylił się, żeby znowu ją pocało¬wać, lecz cofnęła się szybko.

– Nie mogę. – Wsunęła za plecy swą szczupłą dłoń, szukając gałki od drzwi, gotowa w każdej chwili uciec.

W końcu nadszedł ten moment, na który czekał.

Aleksa miała silniejszą wolę, niż się spodziewał, i chociaż go pragnęła, nie miała zamiaru się pod¬dać. Damien niemalże się uśmiechnął. Dawno nie spotkał kobiety, kt.óra oparłaby się jego urokowi. W pewien sposób nawet ją podziwiał. Miała w so¬bie więcej odwagi i ognia niż większość znanych mu kobiet. Jednak podjął się realizacji swojego planu i zamierzał doprowadzić go do końca.

Podszedł bliżej, przypierając ją do drzwi. Kiedy je wreszcie otworzyła, on delikatnie je zamknął.

– Co… co robisz?

Wcześniej wcale jej nie okłamał. Nie zamierzał jej do niczego zmuszać. Po prostu potrzebował trochę więcej czasu. Zagrał swoj ą mocną kartę, znowu zabawiając się Aleksą, zarzucając na nią przynętę, która do tej pory zawsze okazywała się skuteczna.

– Domyślam się, że twój brat przebywa w swojej rezydencji w Stoneleigh.

Nagła zmiana tematu całkowicie zbiła ją z tropu.

– Tak, Rayne jest u siebie. Ale dlaczego…

– Możesz być pewna, że jutro odwiedzę go z samego rana.

Przez moment jakby nie zrozumiała. Wreszcie krew odpłynęła z "jej policzków, a' ona spojrzała na niego z mieszaniną zupełnego oszołomienia i strachu. Rozchyliła swe piękne usta, lecz z po¬czątku nie mogła wydusić z siebie ani słowa.

9
{"b":"92091","o":1}