Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie miała pewności, czy jego wyznanie było szczere.

"Kocham cię" mogło przejść mu przez gardło ła¬twiej, niż sądziła. W końcu był przecież aktorem, kameleonem, człowiekiem o tysiącu twarzy.

Prawda była taka: mogła zaryzykować wszystko i zaufać Damienowi, oddając w jego ręce los ojczyzny i swoje własne życie, albo mogła sama odna¬leźć projektanta okrętów, włamać się i wykraść plany, a potem przekazać je Sto Owenowi, a on już by się postarał przekazać je generałowi Wilcokso¬wio Wtedy miałaby pewność, że bezpiecznie znala¬złyby się w kraju.

Jules mógłby jej pomóc… gdyby wciąż darzyła go zaufaniem…

Boże, wszystko zawsze sprowadzało się do jed¬nego. Kochała Damiena, lecz musiała z goryCZ,! przyznać, że wciąż mu nie ufa. Jules był Francu¬zem, lecz współpracował z Anglikami i od samego początku okazał się szczery i bezpośredni.

Bez względu na to, jaką decyzję zamierzała pod¬jąć, pierwszym krokiem było zdobycie planów. Po¬stanowiła, że tym się zajmie w pierwszej kolejności.

* * *

– Bonjour, Jean-Paul. – Damien wszedł do przed¬sionka. – Widziałeś madame Falon?

– Qui, monsieur. Madame wyszła na spacer. Po¬wiedziała, że niedługo wróci.

Zacisnął szczęki. Nie lubił, jak sama wychodziła z domu. Do diabła, przecież rozmawiali o tym już wiele razy. Teraz powinni zachować szczególną ostrożność, gdyż najmniejszy błąd mógł się okazać fatalny w skutkach. A on wciąż miał obawy, że coś się nie uda.

Przeniósł wzrok z Jeana-Paula za okno, na ulicę.

Na chodniku grupa chłopców kopała małą skórza¬ną piłkę. Aleksy nie było widać, lecz gdy ponownie odwrócił głowę, ujrzał, jak zbliża się w ich kierun¬ku.

– Dzień dobry – zawołała z miłym uśmiechem.

Zastanawiałem się, gdzie jesteś. Nie powinnaś wychodzić sama. – Od tamtej nocy, gdy rozmawia¬li nad Sekwaną, trzymał się od niej z daleka. Teraz na jej widok poczuł ucisk w piersi.

– Wiem, ale dziś jest tak pięknie! – Miała zaró¬żowione policzki i lekko potargane włosy od spa¬ceru na świeżym powietrzu. – A o czym to debato¬waliście, gdy mnie nie było?

Jean-Paul spojrzał w kierunku bawiących się za oknem chłopców.

Patrzyłem na moich kolegów. Szkoda, że nie mogę z nimi zagrać.

– To dlaczego nie spróbujesz? – spytała. – Ma¬ma na pewno nie miałaby nic przeciwko temu.

Pokręcił głową

Oni mi nie pozwolą. Mówią, że z koślawą nogą nie będę umiał.

Damien westchnął.

– Dzieci potrafią być okrutne. Nie rozumieją, jak bardzo ich słowa mogą kogoś zranić.

Niech sobie mówią. Ja tylko żałuję, że nie mogę kopać piłki tak jak oni.

Aleksa przyklękła obok chłopca.

– A może jednak potrafisz? – Przyjrzała się jego zwichniętej stopie. – Jak myślisz, Damien? Jean¬-Paul jest silny i zwinny. Może mógłby się nauczyć grać w piłkę?

Dziś była ubrana na zielono w miękką, muślino¬wą, haftowaną suknię, która podkreślała kolor jej oczu. Z twarzy emanowało ciepło, ale także rezer¬wa. Na ten widok Damiena ogarnął żal, dopadło go uczucie jakiejś wielkiej pustki.

Dlaczego jej powiedział, że ją kocha? To było głupie, zważywszy na ich niepewną przyszłość. Lecz nawet jeśli to była prawda, Aleksa stała się jeszcze ostrożniejsza. Od tamtej pory zachowywał dystans, za co wydawała się wdzięczna. Szkoda, że nie wiedział, co ona myśli.

Skupił uwagę na nie naturalnie skrzywionej sto¬pie chłopca. Stwierdził, że Aleksa ma rację. Gdyby Jean-Paul nauczył się poruszać nią w odpowiedni sposób, mógłby kopać piłkę boczną krawędzią sto¬py, co nawet dałoby nawet lepszy kąt uderzenia nie w przypadku czubka buta.

– Tak, myślę, że mógłbyś spróbować, Jean-Paul, gdyby ktoś cię nauczył.

– To pan mógłby mnie nauczyć! – Malec rozpro¬mienił się. -: Wiem o tym. A ja bardzo szybko się uczę

Aleksa roześmiała się, zaś Damien poczuł ucisk w piersi, słysząc jej głos. Kiedy ostatnio się śmiała? Dawno. Bardzo dawno. Przecież była młoda, nie¬winna, zasługiwała na to, żeby śmiać się znacznie częściej. Wojenna zawierucha to nie miejsce dla niej.

– Damien? – głos Aleksy wyrwał go z zamyśle¬ma.

Zmusił się do uśmiechu.

– Co ty na to, Jean-Paul? Najpierw musiałbyś się przebrać, bo w przeciwnym razie twoja mama skróci mnie o głowę.

– Qui, monsieur, zrobię wszystko, co pan każe. Zaraz wracam, niech pan tu na mnie zaczeka. – Chłopiec pognał w kierunku schodów, zostawiając ich samych.

Kiedy podniosła na niego wzrok, ujrzał tę samą niepewność, którą spostrzegł w jej oczach już wcześniej: było w nich zatroskanie, rezerwa, lec także czułość i coś jeszcze, czego nie potrafił na¬zwać.

– Uszczęśliwiłeś go – powiedziała cicho.

A ciebie, Alekso? Czy kiedykolwiek uczynię ciebie szczęśliwą? Jednak nie powiedział tego głośno. Bał się usłyszeć prawdę.

– To dobry chłopiec – odparł lekko szorstkim głosem. Gdy na nią patrzył, krew zaczynała szyb¬ciej krążyć w jego żyłach, podgrzana pożądaniem. Od tego wieczora, gdy uciekli z pałacu, za każdym razem, gdy ją widział, pragnął zerwać z niej ubra¬nie i zanurzyć się w jej wnętrzu. Jednak po ostat¬nim razie miał wyrzuty sumienia i pewne obawy.

Z trudem oderwał wzrok od jej piersi i spojrzał przez okno.

– Chyba też się przebiorę. Mam przeczucie, że to zadanie będzie trudniejsze, niż się wydaje. Szczególnie dla kogoś, kto od wielu lat nie grał w piłkę.

Widząc jej uśmiech, odwrócił się i odszedł. Patrzyła za nim z bolącym sercem. Zauważyła burzę emocji na jego twarzy, łagodność w oczach, za każdym razem, kiedy na nią patrzył.

Między nimi pojawiła się bariera, która stawała się coraz bardziej dokuczliwa. Gdy przebywali w zamku Falon, udało jej się trochę ten mur skru¬szyć, zaczęła przewiercać zbroję, którą starannie się okrywał. Potem przybyli Francuzi, a ona poje¬chała do pułkownika Bewicke'a. Wtedy straciła go i wcale nie mogła go za to winić.

A jednak przyszedł po nią do Le Monde, a ona zrozumiała, że jej uczucia wcale się nie zmieniły.

Oboje cierpieli wielki głód, lecz pozostawał mię¬dzy nimi także ocean wątpliwości. Tamtej nocy nad Sekwaną powiedział, że ją kocha, przekonał, że mówił prawdę. Jednak od tamtej pory znowu podniósł gardę, a ona nie była w stanie przeniknąć jego myśli.

Może powinna jeszcze raz spróbować zburzyć -ten mur i bez reszty oddać Damienowi serce. Ale już raz tak zrobiła i późniejsze cierpienie było trudne do zniesienia. Miała pewność, że drugi raz nie chce tego przeżyć.

Pomyślała o Jeanie-Paulu, o goszczącym na twa¬rzy Damiena ciepłym uśmiechu za każdym razem, kiedy przebywał z chłopcem. Ciekawe dlaczego je¬dynym człowiekiem, przy którym czuje się zupeł¬nie swobodnie, jest małe, ciemnowłose dziecko.

Może dlatego, że chłopiec niczego od niego nie oczekiwał, że akceptował go takim, jakim był.

Ta myśl n~e dawała jej spokoju, gdy wchodziła schodami na górę. Dziecko kocha Damiena bez względu na to, co zrobił, w co wierzył. Ufało mu i zdobyło w zamian jego zaufanie.

Gdyby tylko wystarczyło jej odwagi, żeby zrobić to samo.

Jednak miała świadomość, że na to się nie zdo¬będzie.

Podjęła już decyzję. Zaufa St. Owenowi. Nie ko¬chała go. W tej kwestii pozostawała obiektywna. Lecz gdy myślała o Damienie, targały nią przeróż¬ne emocje, była ciągle zdezorientowana, nie umia¬ła zachować rozsądku.

Jeśli chodziło o jej męża, nie ufała nawet własnej oceme.

A teraz właściwa ocena stała się niezbędną. Po¬jawiło się zbyt duże ryzyko, stawką było życie wie¬lu Anglików.

Przeszła przez sypialnię, czując ogarniające ją zmęczenie. Właśnie wróciła z hotelu Marboeuf, gdzie rozmawiała z mężczyzną o imieniu Bernard i zostawiła mu wiadomość dla Sto Owena. Gdyby wyraził zgodę, mogliby włamać się do gabinetu projektanta okrętów i poszukać planów. Jeśli je znajdą, Jules dostarczy je do Anglii.

J ej powrót – to była już zupełnie inna sprawa. W głębi duszy cały czas wiedziała, że nie skorzy¬sta z jego propozycji ucieczki.

62
{"b":"92091","o":1}