Lafon i jego ludzie sprawili, że musiał o tym za¬pomnieć. Miał do wykonania zadanie, przy którym nie było miejsca na wyrzuty sumienia. Delikatność i troska mogły go jedynie doprowadzić do przed¬wczesnej śmierci.
W holu porozmawiał z Montym, dziękując mu za dyskrecję, za to, że go obudził i zajął się gośćmi. Kiedy wrócił na górę, zobaczył Aleksę, która spała zwinięta w kłębek na jego łóżku. Nie położył się obok niej. Dorzucił do ognia, rozdmuchał mie¬chem żarzące się węgle, z których znowu wyrosły płomienie, wreszcie usiadł w głębokim fotelu prze.d kominkiem, aby się ogrzać. Popatrzył na śpiącą Aleksę, ciesząc się tymi ostatnimi chwi¬lami, zanim będzie musiał ją opuścić.
Ciekawe, czy za nim zatęskni, czy będzie spała sama w jego wielkim łożu…
* * *
– Muszę pojechać do miasta. – Damien pociągnął łyk mocnej czarnej kawy. Piękna chińska porcela¬na zadźwięczała, gdy stawiał filiżankę na spodku. – Wrócę, gdy tylko będę mógł. – Siedzieli w małym salonie na tyłach domu, skąd mogli spoglądać na morze.
Uśmiechnęła się, opanowując wezbraną złość, która w pewnym stopniu pomagała pokonać ból.
– Oczywiście zabierzesz mnie ze sobą. – Gra już się rozpoczęła, przed kilkoma godzinami, kiedy le¬żała w szerokim małżeńskim łożu i udawała, że śpi, podczas gdy on ją obserwował. Układała sobie wszystko, o czym się dowiedziała, planowała, co ma zrobić dalej. – Wiesz, jak bardzo uwielbiam miasto.
Pokręcił głową.
– Wybacz, kochanie, ale nie tym razem. – Spojrzał przez okno, jakby myślami był. już gdzieś daleko. Pod płaskimi, szarymi chmurami krążyły mewy, wiatr smagał rosnące na klifach zarośla. – Przez większość czasu będę bardzo zajęty, a gdybym nawet nie był, skandal jeszcze nie ucichł. Nie chcę, żebyś cierpiała z powodu plotek i niewyparzonych języków.
– No a ty? Przecież też będziesz tematem plo¬tek, tak samo jak ja. A może nawet bardziej.
– Jestem do tego przyzwyczajony. Poza tym nie mam wyboru.
– A co takiego masz do zrobienia?
– Muszę rozmówić się z zarządcą majątku. Nie było mnie dość długo. – Wcześniej powiedział jej, że bawił w Italii, aby załatwić pewne sprawy swojej matki. Teraz wątpiła w prawdziwość tamtej wersji. – Sprawy nie wróciły jeszcze do normy.
Westchnęła.
– Pewnie masz rację – poddała się z właściwą, w swoim mniemaniu, dozą niechęci. – W takim ra¬zie najlepiej będzie, jeśli tu zostanę. Będę za tobą bardzo tęskniła. – Nachylił się i pocałował ją.
– A ja za tobą.
Przeniknęła ją kolejna fala złości i bólu. Poczu¬cie zdrady było tak silne, że z trudem powstrzymy¬wała się od płaczu. Ciekawe, czy będziesz za mnq tęsknił? – pomyślała, zastanawiając się, jak daleko sięgają jego kłamstwa. Z obrzydzeniem uświado¬miła sobie, jak płytkie są jego uczucia, walczyła z podejrzeniem, że może spędzić następne noce w łóżku innej kobiety. Będzie tęsknił? Mało praw¬dopodobne. Lecz nawet po tym wszystkim, co od¬kryła, nie umiała zabić w sobie pragnienia, by to była prawda.
– Kiedy wyjeżdżasz? – Miała nadzieję, że Da¬mien nie zauważy jej przyspieszonego pulsu. Tak od świtu pulsowała jej głowa.
– Jeszcze dziś rano. Jestem już spakowany. Mon¬ty szykuje dla mnie powóz.
Kiwnęła głową. Miała ściśnięte gardło, była bli¬ska płaczu. Boże, jakie to trudne, tysiąc razy trud¬niejsze, niż myślała. Lecz gdy wstał gotowy do dro¬gi, pozwoliła mu odprowadzić się do drzwi.
– Uważaj na siebie. – Zmusiła się do pełnego trwogi uśmiechu.
– Ty też – odparł lekko ochrypłym głosem. Zatrzymawszy się w wejściu, odchyliła głowę do tyłu, czekając, aż ją pocałuje. Zamiast zdawko¬wego pożegnania, jakiego się spodziewała, pocało¬wał ją gorąco i namiętnie, zostawiając bez tchu, przepełnioną smutkiem i tęsknotą.
– Każdej nocy, zasypiając, będę myślał o tobie – powiedział. Aleksa ledwie mogła sobie poradzić z dokuczliwym cierpieniem.
– Do widzenia, Damien – odparła cicho, po¬wstrzymując łzy. Całym sercem pragnęła, by spra¬wy przybrały inny obrót.
Lecz samo pragnienie to za mało, by je zmienić.
Spoglądała na oddalający się powóz ze świadomo¬ścią, że nic nie odwiedzie jej od tego, co musi zro¬bić. Skinąwszy głową Monty'emu, wróciła na górę, by spakować niedużą płócienną torbę i przygoto¬wać się do wyprawy.
Rayne'a nie było w Anglii. Nie mogła poprosić go o pomoc, ale chyba domyślała się, co on by zro¬bił. Podczas służby w kawalerii miał bliskiego przy¬jaciela, Jeremy'ego Stricklanda. Niegdysiejszy puł¬kownik Strickland dzisiaj był już generałem. Utrzymywał stały kontakt z Rayne'em, a ostatnio słyszała, że stacjonuje w sztabie w Londynie.
Do miasta było osiemdziesiąt mil, więc mniej niż dwa dni podróży, jaka czeka Damiena. Postanowi¬ła, że pojedzie dyliżansem pocztowym. Ponieważ zatrzymywał się co dziesięć mil, żeby zmienić ko¬nie, będzie w stanie pokonać tę samą drogę szyb¬ciej niż w dwadzieścia cztery godziny. Spotka się z generałem, poprosi go o pomoc, a potem wróci do zamku Falon przed oczekiwanym powrotem Damiena.
– Co też pani wyprawia? – W otwartych drzwiach stanęła Sarah, trzymając na rękach uło¬żoną równo stertę czystej bielizny pościelowej.
– Właśnie otrzymałam wiadomość – skłamała Aleksa, powtarzając wymyśloną przez siebie historyj¬kę. Wepchnęła podwiązki i pończochy do torby obok granatowej dziennej sukni z dopasowaną pelisą. – Lady lane zachorowała. Muszę jechać do Londynu.
– To dlaczego nic mi pani nie powiedziała? Zaraz spakuję swoje rzeczy.
Aleksa chciała ją powstrzymać, ale pomyślała, że lepiej będzie tego nie robić. PodJ;óżując w towa¬rzystwie służącej, znacznie mniej będzie się rzuca¬ta w oczy. Wymyśli jakieś wyjaśnienie dla Sary, kie¬dy dotrą na miejsce. N a chwilę obecną będzie mniej problemów z Montym.
– Pojedziemy dyliżansem – zawołała za nią.
– Tak będzie najszybciej, a lady Jane może nas bardzo potrzebować.
* * *
Wyczerpanie. Nie było innego słowa na to, co czuła. Nie pomogło nawet kilka godzin snu, jakie Aleksa złapała w modnym hotelu Grillon na Albe¬marle, gdzie wynajęła mały apartament.
Ubrała się w szarą dzienną suknię z satynowymi śliwkowymi lamówkami, zostawiła Sarę w pokoju, sama zaś zeszła na dół, gdzie za niewielką opłatą mężczyzna siedzący w recepcji zorganizował dla niej powóz. Wybrała ten właśnie hotel, gdyż Da¬mi en często zatrzymywał się w Clarendonie, a cho¬ciaż wystrój był tam bardziej praktyczny niż ele¬gancki, to miejsce cieszyło się zasłużenie dobrą opinią
Oparła się o kanapę w powozie. Była wyczerpa¬na i obolała po długiej podróży po wyboistych go¬ścińcach, po których dyliżans pędził jak szalony, a dodatkowo miała mętlik w głowie. Lecz mimo zmęczenia widok Londynu jak zwykle przykuł jej uwagę. Uwielbiała surową świeżość oceanu, rybac¬ką wioskę Falon-by-the-Sea, mieszkańców zamku, lecz ruchliwe, pulsujące życiem miasto w jakiś spo¬sób zawsze ją pobudzało. Dodawało jej odwagi, gdy tak bardzo jej potrzebowała, nadziei, gdy ta ją opuszczała, siły, gdy czuła, że jest zupełnie wyczer¬pana.
Tłumy spieszących się ludzi, handlarze na Stran¬dzie, kawiarnie; drukarnie, stragany z książkami, miejski folklor wokół Covent Garden. Uwielbiała te brukowane ulice, chłopców sprzedających gaze¬ty po pensie, kominiarzy, szmaciarzy, widoki, dźwięki, a nawet ohydne zapachy.
To wszystko dodawało jej otuchy, umacniało w podjętym postanowieniu. To byli jej rodacy, ko¬chała ich. Anglia to jej ojczyzna i ona pozostanie jej wierna.
I zrobi to, po co tu przyjechała.
Przebijając się przez gąszcz faetonów, powozów i jednokonnych gigów, kareta jechała powoli zatło¬czonymi ulicami West Endu". by wreszcie dotrzeć do celu, którym był budynek Gwardii Konnej w pałacu Whitehall.
N asunąwszy na głowę kaptur, Aleksa wysiadła z pojazdu i pospieszyła w kierunku proporcjonal¬nej budowli pod zegarową wieżą. Przed frontonem stali gwardziści w czerwonych pelerynach z poły¬skującymi mosiężnymi guzikami, a pióra na ich hełmach szeleściły w powiewach porannej bryzy.
Minęła ich i weszła do środką, czując rosnące zdenerwowanie z powodu tego, co za chwilę miała uczynić.
BożeJ pomóż mi! Nie chciała myśleć oDamienie.
Po tym wszystkim, co zrobił, nie była mu nic win¬na. Jednak jego urodziwa twarz wciąż pojawiała się niczym duch w zakamarkach jej wyobraźni. Gdyby miała najmniejszą wątpliwość, pojawiłaby się jakakolwiek szansa, że się myli, nie byłoby jej tutaj. Gdyby istniał jakikolwiek inny sposób, by go powstrzymać…
Aleksa wiedziała, że takiego sposobu nie ma. Odetchnęła głęboko, by dodać sobie odwagi, przeszła po szarej marmurowej podłodze na drugą stronę, w kierunku żołnierza siedzącego za szero¬kim biurkiem.
– Przepraszam… – Młodzieniec podniósł głowę.
– Czy mógłby mi pan pomóc? – Miał orzechowe oczy i miły uśmiech. Nie mógł mieć więcej niż dwa¬dzieścia trzy lata.
– Tak, słucham?
– Przyjechałam, żeby się spotkać z generałem Stricklandem. Nazywam się Aleksa Garrick. – W ogóle nie czuła się lady Falon. Zresztą Jeremy Strickland nie znał jej nowego nazwiska.
– Przykro mi, ale generała nie ma w Londynie.
– A… kiedy wróci?
– Obawiam się, że nie wiem, panienko.
– To bardzo ważna sprawa. Czy może mi pan powiedzieć, dokąd się udał?
– Tego mi nie wolno.
– Ale ja przyjechałam z bardzo daleka. Generał jest przyjacielem mojego brata, pułkownika Garric¬ka. Jestem pewna, że gdyby wiedział, że tu jestem…
– Nie mogę pani powiedzieć, gdzie przebywa ge¬nerał, ale mogę ujawnić, że znajduje się za granicą.
– Za granicą! – Zwracała na siebie uwagę, ale by¬ła zbyt zmęczona, żeby się tym przejmować. Jakaś kobieta po drugiej stronie pomieszczenia popatrzy¬ła w jej stronę, zaś oficer, z którym rozmawiała, wło¬żył do oka lorgnon i obrzucił Aleksę długim spoj¬rzeniem. – Przepraszam. Ja tylko myślałam… – Za¬częła się odwracać, lecz ktoś zagrodził jej drogę.