Литмир - Электронная Библиотека
A
A
* * *

Wiatr smagał podszytą futrem pelerynę, powie¬trze było nasycone solą i wilgocią, gdy Aleksa szła ścieżką prowadzącą do nadmorskich klifów. W gó¬rze świecił ostry sierp bladego księżyca, rzucając zło¬wieszcze cienie, mimo to nie zwolniła kroku. Gdzieś w oddali, nad wystającą ścianą szarych granitowych głazów, stał Damien, spoglądając na morze.

Jeśli nie liczyć białej koszuli, cały był ubrany na czarno, a jego szeroki płaszcz poruszał się na wietrze, który mierzwił też jego czarne, falujące ~tosy.

Podeszła do niego powoli, ciekawa, o czym teraz myśli, niepewna, co zrobi na jej widok. Musiał usłyszeć kroki na wilgotnej, wąskiej ścieżce, gdyż drgnął i odwrócił się w jej kierunku.

– Aleksa, co ty tu robisz?

Ignorując szorstki ton, zmusiła się do uśmiechu.

– Pewnie to samo co ty. Zażywam miłej przechadzki oraz świeżego wieczornego powietrza.

– Kobieta nie powinna przebywać tu samotnie, to niebezpieczne. Wracaj do domu.

– Przecież nie jestem tu sama, jestem z tobą.

Przyjrzał się jej badawczo.

– Powiedziałem, żebyś wracała.

Zsunęła z głowy kaptur i potrząsnęła głową, a niezwiązane włosy rozsypały się swobodnie na jej plecach. Cóż za wspaniałe uczucie, gdy wiatr prze¬dziera się przez gęste, kasztanowe loki.

– Zaraz wrócę. Ale teraz chcę zaznać chwili przyjemności.

Zesztywniał, po czym wykonał krok w jej stronę z niewróżącym niczego dobrego grymasem nieza¬dowolenia.

– Drażnisz się ze mną, Alekso. Chcę wiedzieć dlaczego.

Co miała mu powiedzieć? Ze pragnie, aby do¬trzymał danego słowa?

Że chce prawdziwego mał¬żeństwa? Na to nie miała dość odwagi.

– Po prostu dotrzymuję ci towarzystwa. Czy to coś złego?

Przeczesał dłonią włosy, odsuwając czarne ko¬smyki z czoła. W słabym świetle księżyca widziała jego wydatne kości policzkowe; jędrne, kształtne usta. Chciała ich dotknąć, przywrzeć do nich swo-imi wargami, zaznać fali gorąca i tęsknoty, jakie już kiedyś wywołały jego pocałunki. Chyba czytał w jej myślach, gdyż żyła na jego skroni zaczęła pul¬sować coraz szybciej.

– Nie powinnaś tu przychodzić – powtórzył, lecz już bez uprzedniej szorstkości, za to dziwnie gar¬dłowo.

– Chciałam się z tobą zobaczyć – powiedziała ci¬cho. – Chciałam, żebyś mnie przytulił.

Pokręcił głową w niemej odmowie, lecz nawet cofając się, wyciągnął ku niej rozpostarte ramiona. Weszła między nie, pozwalają~, by ją objął, wdy¬chając jego wilgotny, morski zapach, przyciskając go tak mocno, że poczuła nieregularne uderzenia Jego serca.

– Alekso… – Ujął w dłonie jej twarz i odchylił do tyłu. I już po chwili całował ją, zniewalając swy¬mi ustami, przywierając do niej całym swoim mu¬skularnym, smukłym ciałem.

Jęknęła cicho, obejmując go za szyję. Piersi miała ściśnięte o twardą ścianę jego napiętych mięśni. Bo¬że, jak bardzo tego potrzebowała. Przylgnęła do nie¬go, a wtedy pocałunek jeszcze przybrał na sile. Wdarł się językiem w jej usta, przesuwał ręce coraz niżej po jej plecach, by chwycić za pośladki i przyciąg¬nąć z mocą bliżej swej nabrzmiałej męskości.

– Jezu, jak ja cię pragnę… – wydusił z siebie urwane słowa. Jego dłoń sięgnęła pod pelerynę, wślizgnęła się pod stanik sukni, ujmując pierś. Do¬tykał miękkiego sutka, aż ten nabrzmiał i stward¬niał, aż zmiękły jej nogi. Posuwał się za daleko, za szybko, przerażając ją swym zamysłem, lecz nie śmiała go powstrzymać.

– Nie powinnaś tu przychodzić – powtórzył po¬między jednym a drugim długim, namiętnym pocałunkiem. Nie przestawał pieścić jej dłonią, podsy¬cając płonący w niej ogień.

– Jestem twoją żoną – szepnęła. – Musiałam przyjść.

Dłoń Damiena, którą dotykał jej piersi, znieru¬chomiała. Przez kilka minut nie poruszał się, a ona pożałowała swoich słów. Otarł drżącymi palcami jej skórę, gdy wyjmował rękę ze stanika. Poczuła, jak nabrzmiałe, trochę obolałe piersi wbijają się w ma¬teriał sukni. Wysiłek, z jakim Damien zachowywał opanowanie, wyrył na jego twarzy głębokie, pełne cierpienia rysy.

– Powinnaś była zostać żoną Petera, a nie moją – powiedział. – Ten jeden raz w życiu moja matka miała rację.

– Nigdy nie należałam do Petera. Należę do ciebie. Uczyń mnie swoją żoną.

Pokręcił głową.

– Wracaj do domu.

– Proszę cię, nie rób tego.

– Powiedziałem: Wracaj do domu!

Z trudem tłumiąc cisnące się do oczu łzy, unio¬sła nieco suknię i puściła się biegiem w stronę ma¬jaczącego w oddali wielkiego zamku. Jednym szarpnięciem otworzyła drzwi, popędziła przez hol, po schodach i wreszcie wpadła do sypialni, gdzie rzuciła się do okna. Oparła się o chłodną ka¬mienną. ścianę, żeby nie stracić równowagi, jedno¬cześnie z trudem łapiąc powietiże i starając się zi¬gnorować ogień, jaki wciąż obejmował jej ciało. Spojrzała w stronę klifów, szukając wysokiej syl¬wetki męża, lecz nigdzie nie było go widać.

Nie powinna była tam iść. Nie chciał jej – dał to wyraźnie do zrozumienia. Nie powinna była dać się tak upokorzyć.

Albo też nie powinna była pozwolić, żeby ją od¬prawił.

Usiadła ciężko w fotelu stojącym przy oknie.

Po jej policzkach popłynęły gorące łzy, czuła ogromny ciężar w żołądku, lecz nie była w stanie zapomnieć smaku ust Damiena ani fali pożądania, jaka na nią spłynęła, gdy dotknął jej piersi.

Wiedziała, że on czuł podobnie. Było to wyraź¬nie widoczne w każdym calu jego pięknej twarzy. Ogarnęła go żądza, nabrzmiała męskość pulsowa¬ła pożądaniem, wywołując w niej poczucie strachu. Może dlatego pozwoliła, żeby ją odegnał?

Gdzie jest teraz?, pomyślała, ocierając resztkę łez. Jak mógł ją odrzucić? Przecież znała odpo¬wiedź na to pytanie. Myślał o Peterze, walczył z wyrzutami sumienia. Ona potrzebowała lat, by pogodzić się z tym, jaką rolę odegrała w śmierci przyjaciela, lecz w końcu odniosła sukces.

Czy Damienowi również się to uda?

– Jest już pani gotowa do snu? – Do pokoju zaj¬rzała zatroskana Sarah. Gdy Aleksa skinęła głową, służąca w milczeniu pomogła jej zdjąć suknię.

– Niech się pani prześpi – powiedziała Sarah, gdy skończyły i Aleksa stanęła obok łóżka w zapię¬tej pod szyję białej bawełnianej nocnej koszuli z długimi rękawami.

Skinęła głową, lecz nie ruszyła się z miejsca. Do¬myślając się, że jej pani potrzebuje samotności, Sa¬rah szybko wyszła, zaś Aleksa wróciła do okna. Nie miała pojęcia, jak długo tam siedziała. Czuła, że mijają kolejne godziny. Kominek dawno już wy¬gasł, a Damien nie wrócił do swego pokoju, bo z pewnością usłyszałaby jego kroki, co zapewne oznaczało, że przebywa na dole, w swoim gabine¬cie. Sam.

Wiedziała, że nie powinna, lecz, o dziwo, nie by¬ła w stanie się powstrzymać. Wstała i – przywraca¬jąc krązenie w zziębniętych i zesztywniałych koń¬czynach – ruszyła zdecydowanym krokiem przez pokój.

25
{"b":"92091","o":1}