– Może już przestanie pani tak ganiać w tę i z po¬wrotem, i w końcu się położy? – Sięgnęła po sznur od dzwonka. – Każę przynieść gorące mleko i szkandelę, żeby ogrzać pościel. Otulimy panią i…
– Nie. – Aleksa pokręciła głową. – Idź już. Nie ma sensu, żebyś i ty całą noc nie spała.
– Ale…
– Proszę. Wolałabym być teraz sama.
Blondyneczka skłoniła się, wzięła tacę z serem i zimną, prawie nietkniętą baraniną, po czym skie¬rowała się do drzwi. Aleksa wciąż chodziła niespo¬kojnie, zastanawiając się, dlaczego hrabia jeszcze nie przychodzi. Z jednej strony czuła wielką ulgę, z drugiej – nieoczekiwany zawód, że wcale j ej nie chce. Po kilku godzinach, gdy wciąż się nie zjawiał, wgramoliła się pod pierzynę, przeklinając hrabie¬go za jego zdradę. Momentalnie zasnęła. Wydawa¬ło jej się, że minęło ledwie kilka minut, gdy szarość poranka zalała pokój, a do drzwi zapukała Sarah.
– Milord kazał mi panią obudzić – powiedziała, wpadając do środka. Dzieliła je różnica jedynie dwóch lat, lecz zważywszy na odmienne koleje ży¬cia, równie dobrze mogła to być różnica pokolenia. – Poszedł po woźnicę. Musimy zejść do jadalni na szybki posiłek, a potem jak najszybciej ruszamy w drogę.
Aleksa natychmiast oprzytomniała.
– Jak najszybciej? – Niemal rozdarła nocną ko¬szulę, pospiesznie ją ściągając. Podeszła do biurka, nalała wody do miednicy z pomalowanego w kwiatki porcelanowego dzbanka i szybko zmyła z oczu resztki snu. Sarah wyjęła jej podróżną suk¬nię z ciemnozielonej krepy ozdobionej złocistą ta¬siemką oraz krótki pasujący do niej żakiet.
_. Proszę – powiedziała, gdy Aleksa skończyła poranną toaletę. – A teraz pomogę pani ułożyć włosy.
Aleksa spała z rozpuszczonymi włosami, daremnie czekając na hrabiego. Teraz były splątane i zmierz¬wione. Na szczęście Sarah w okamgnieniu wyszczot¬kowała je i splotła w warkocz, który następnie upięła zgrabnie z tyłu głowy. Gdy już była ubrana, Aleksa szybko otworzyła drzwi i ruszyła ku schodom.
Tam właśnie znalazł ją Damien, pełną złości, z rumieńcami na policzkach, chociaż jej twarz wy¬dawała się jeszcze bledsza niż poprzedniego wieczoru.
– Gdzie byłeś w nocy? – rzuciła ostro, podcho¬dząc do niego. Stał u podnóża schodów. – Dlacze¬go nie przyszedłeś do mojego pokoju?
Uniósł brwi.
– Wybacz, kochanie. Gdybym wiedział, że będziesz rozczarowana, nic nie byłoby w stanie mnie zatrzymać. Ale myślałem, że o wiele bardziej wolałabyś zobaczyć mnie w piekle niż w drzwiach swojej sypialni.
– Czekałam pół nocy, o czym z pewnością wiesz. A co do tej drugiej sprawy, rzeczywiście masz rację. Taki diabeł jak ty, lordzie Falon, powinien smażyć się w piekle.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Skoro tak rozpaczasz z powodu moich złych manier, to możesz być spokojna, następnej nocy nie popełnię takiej samej gafy.
Zesztywniała.
– Nie wiem, milordzie, jaką prowadzisz grę, ale właśnie dobiegła ona końca. Jeśli zechcesz odwie¬dzić mnie dzisiejszej nocy, zastaniesz starannie zamk¬nięte drzwi.
Rysy jego twarzy stwardniały.
– Jeśli zamkniesz się przede mną, milady, to mo¬żesz być pewna, że wyłamię drzwi. – Zbliżywszy się, ujął dłonią jej podbródek, lecz ona szybko cof¬nęła głowę. – Mam zamiar posiąść cię, Alekso. Więc lepiej się na to przygotuj.
– W tym stuleciu nie ma dość czasu, abym mogła się na to przygotować.
Dotknęła go tym do żywego, lecz jednocześnie Damien poczuł pewien żal. Ta kobieta, którą po¬ślubił, była wielka duchem. Nawet w najtrudniej¬szych sytuacjach wydobywała z siebie coś, co po¬zwalało jej przetrwać. Niemal żałował, że nie za¬warli swojego związku w innych okolicznościach.
Usiadła sztywno, aby zaspokoić poranny głód fi¬liżanką czekolady i kilkoma cienkim waflami. Po¬tem szybko udali się do powozu.
Damien westchnął bezgłośnie. Nie spodziewał się, że Aleksa okaże aż tyle złości. Myślał, że za po¬zostawienie jej w spokoju raczej będzie mu wdzięczna. A teraz między nimi znowu wyrosła ściana gniewu. Była wyraźnie wrogo nastawiona, nie w humorze, rzucała mu ostre spojrzenia, mełła pod nosem przekleństwa nieprzystające damie.
Prawie się uśmiechnął. Pomyślał, że takie zacho¬wanie jest jednak lepsze niż obojętność, wybiegł myślami do najbliższej nocy. Wyobraził sobie, że Aleksa obdarzy go cząstką tego ognia w małżeń¬skim łożu.
* * *
Siedziała sztywno w powozie, udając, że patrzy prosto przed siebie, tymczasem obserwowała grę emocji na przystojnej twarzy swojego męża. Cho¬ciaż zdawało się, że mięśnie jego barków są mocno napięte, wydawał się zrelaksowany, podczas gdy ona sama sprawiała wrażenie ponurej. Na ze¬wnątrz niebo było równie posępne. Gęste, czarne chmury ścieliły się nisko, wiatr smagał gałęzie mi¬janych drzew.
Otuliła się dokładniej żakietem, dziwiąc się, że Sarah dobrowolnie zgodziła się jechać na koźle obok stangreta. Ale być może, żyjąc z dnia na dzień, zdążyła przywyknąć do chłodu.
– Zimno ci? – spytał Palon.
– Nie.
– Pod kozłem jest koc. Jeśli chcesz, każę się zatrzymać i ci go przyniosę..
– Powiedziałam już, że nie jest mi zimno.
Nie odezwał się więcej i odwrócił twarz do okna, ona zaś mogła obserwować jego kształtny profil. Miał ciemne, krzaczaste brwi, wysokie kości po¬liczkowe, lśniące, czarne włosy i świdrujące kobal¬towe oczy – bez względu na swój charakter Da¬mien Palon był bez wątpienia' niezwykle atrakcyj¬nym męzczyzną.
Zastanawiała się, czy i ona wydaje mu się atrak¬cyjna? Czy wtedy w ogrodzie mówił szczerze? Jeśli tak, to dlaczego tej nocy nie przyszedł do jej sypial¬ni? A co ważniejsze, co by się stało, gdyby przy¬szedł do niej teraz? Ciszę mącił turkot kół powo¬zu, lecz nie był w stanie zagłuszyć pytań, które tłu¬kły jej się po głowie.
W końcu jej cierpliwość skończyła się.
– Dlaczego? – spytała, przerywając mu obserwo¬wanie mijanych za oknem pól. – Powiedziałeś już kilka razy, że nie chodzi ci o pieniądze. Skoro tak, to dlaczego mnie poślubiłeś?,
Patrzył na nią długo. W powietrzu wyraźnie wi¬siało napięcie. Wbijał w nią wzrok, aż poruszyła się niespokojnie.
– Nigdy nie chodziło o pieniądze – powiedział cicho. – Był to jedynie dodatek, który brałem pod uwagę. – Spoglądał na nią twardo. – Zrobiłem to dla mojego brata.
– Dla brata? – Nic z tego nie rozumiała.
– Tak… – Wykrzywił usta. – Sądzę, że go pamiętasz. Przypominasz sobie nazwisko lorda Petera Melforda? O ile wiem, byliście dość bliskimi znajomymi.
Oparła się ciężko o kanapę. Nie mogła zebrać myśli, przez chwilę była nawet pewna, że się prze¬słyszała.
– Lord Peter był twoim bratem?
– Tak.
To jedno słowo ugodziło ją niczym pocisk wy¬strzelony z armaty. Lampy zawieszone w powozie nagle zawirowały. Chwyciła dłońmi krawędź kana¬py, żeby nie spaść na podłogę.
– Ale przecież nie możesz być bratem Petera. Jego brat miał na imię Lee. – Na Boga, co też on wygaduje?
– Zgadza się, madame. Jestem Damien Lee Pa¬lon. peter był moim przyrodnim bratem, ale byli¬śmy sobie bliscy jak rodzeni.
Ujrzała przed oczami ciemny tunel.
– Nie. – Pokręciła głową powoli, nie chcąc tego przyjąć do wiadomości. – Nie wierzę ci. Kłamiesz. Znowu. Na pewno kłamiesz. – Lecz wcale nie mia¬ła tej pewności. Peter rzadko wspominał o przy¬rodnim bracie, który był uważany w rodzinie w pewnym sensie za czarną owcę. W obecności matki nie należało o nim wspoJ!1inać.
– Ręczę ci, że jestem tym, kim mówię.
Boże, spraw, żeby to była nieprawda. Czuła, jak żółć podchodzi jej do gardła. Przez ostatnie dwa lata robiła wszystko, co w jej mocy, by zapomnieć o tym, co się stało z jej przyjacielem Peterem Melfordem. Walczyła, żeby przestać obarczać się winą, by puścić to w niepamięć i zacząć normal¬nie żyć.
– Peter – wyszeptała. – Boże, tylko nie Peter. – Czuła bolesny skurcz w żołądku, pociemniało jej w oczach. Przez chwilę myślała, że zemdleje. – Za¬trzymaj powóz. Mdli mnie.
Lord Palon zastukał mocno w ści.ankę karety, a woźnica gwałtownie ściągnął lejce. Zółć podcho¬dziła coraz wyżej, żołądek wywracał się, grożąc na¬głą erupcją i wstydem, zanim jeszcze Aleksa zdąży wysiąść. Zanim pojazd się zatrzymał, otworzyła drzwiczki i chwiejąc się, rusiyła po metalowych stopniach.
– A niech to, chcesz się zabić! Chwileczkę, po¬mogę ci. – Zagrodził jej drogę, zeskoczył na ziemię i wyciągnął ręce. Poczuła, jak chwyta ją wpół i sta¬wia na ziemi. Natychmiast pobiegła na skraj drogi, pochyliła się, zwymiotowała, a po chwili jeszcze raz. Z początku nie zauważyła ramienia hrabiego na swej talii, nie spostrzegła, że odsunął jej suknię nieco na bok, że się oparła o niego, by nie stracić równowagi.
– Już dobrze. Trzymam cię – powiedział, odsu¬wając kosmyki włosów z jej policzków. – Zaraz po¬czujesz się lepiej. – Słabo kiwnęła głową. – Zostań tu. Stangret ma bukłak z wodą. Zaraz ci przyniosę. – Wrócił po kilku sekundach z płóciennym wor¬kiem w dłoni. W drugiej ręce trzymał zwilżoną chusteczkę z wyszytymi inicjałami DLF.
– Wypłucz usta i wypluj – polecił. Powtórzyła tę czynność kilkakrotnie i w końcu poczuła się nieco lepiej. Hrabia otarł jej twarz mokrą chustką, po¬tem podał jej trochę wody do picia. – Nie za dużo naraz. Pij powoli i małymi łyczkami.
Gdy skończyła, zaprowadził ją z powrotem do powozu i pomógł wsiąść. Oparła się o skórzaną tapicerkę kanapy i zamknęła oczy. Czuła się wy¬cieńczona, pusta i bardziej nieszczęśliwa niż kiedy¬kolwiek dotąd.
* * *
Damien obserwował bladą twarz swojej żony, ciemne kręgi pod jej przymkniętymi oczami i po¬myślał, że z tysiąca różnych reakcji, które sobie wy¬obrażał w ciągu ostatnich miesięcy, tej jednej nie przewidział.
Bo nie przyszło mu do głowy, że ta sprawa ją ob¬chodziła.
Rozmyślał o tym, co się właśnie stało, i nie miał już wątpliwości, że do tej pory był w błędzie. Ból, jaki niewątpliwie widział w jej oczach, w żadnym razie nie mógł być udawany. Więc naprawdę cierpiała po śmierci Petera, tak samo jak Damien.