Литмир - Электронная Библиотека

Ale musiał z nią mówić! Musiał zaraz, koniecznie, wiedzieć jakie są jego szansę, co należy zrobić?

Nagle panna Ochołowska odeszła od Cholawickiego, przerywając w pół zdania jego wywody i pożegnawszy się z towarzystwem, opuściła salon. Szła prędko.

Walczak dogonił ją na górze, w małej sionce, gdy otwierała drzwi do swojego pokoju.

– Proszę pani! – zawołał.

– A co? – spytała swoim cichym głosem. – Czym można panu służyć? Ton jej był złośliwy, nieprzyjemny. Naraz stracił całą pewność siebie.

– Proszę pani – wyjąkał – ja bym prosił o jedną rzecz… Chciałbym pomówić… Mam prośbę…

– Czy to koniecznie teraz? – zapytała, spoglądając na zegarek.

– Dobrze zresztą – otworzyła drzwi. – No, niech pan mówi – rzuciła nie cierpliwie. – Już późno.

– Ja bym chciał pojechać do Warszawy i pokazać moją grę! Może by się kto zainteresował. Pani tam zna wszystkich w zarządzie, może by pani mnie dała list polecający, albo co… Pani dziedziczka mówiła mi, że ja mam talent.

Czuł, że okropnie głupio mówi.

Panna Maja z ręką na klamce nie spuszczała z niego oka.

– A jakby pan miał talent, to co?

– Jak to co?

Zająknął się.

– Wtenczas byłoby zupełnie inaczej.

– Pewnie – rzekła. – Zupełnie inaczej.

– Pewnie…

– Teraz pan jest marnym trenerem, a mógłby pan zostać sławnym graczem! Wszystko by się przed panem otworzyło. Świat… Sława… Pieniądze… Kobiety… Podróże… Przyjemności…

Powiedziała to tak łapczywie, z takim zrozumieniem i tak jakoś poufale, że Walczakowi stała się nagle zupełnie bliska. Spojrzeli sobie w oczy.

Roześmiała się cicho, nerwowo. On także roześmiał się, strapiony, ale i podniecony.

– Jak ona znała jego pragnienia!

I naraz zbladła, złość pojawiła się na jej twarzy.

– Dlaczego pan się śmieje?! Osłupiał.

– Pani też się śmieje! – wyjąkał nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Mnie wolno, a panu… a panu… Pan sobie za dużo wyobraża. Też! Talent! Pan gra zaledwie troszkę lepiej niż przeciętnie i niech pan to sobie wybije z głowy! Mnie się nie chciało dziś grać!

Nie oglądając się zbiegła na dół.

Został na miejscu jak spiorunowany. Nie wierzył ani jednemu jej słowu.

Ale jak ona do niego mówiła!

Gdyby mógł pobiłby ją, za tę jej złośliwość i pogardę! Traktowała go, jak… chama! Co by jej zrobić, co by jej zrobić takiego, żeby pamiętała… Nic jej nie mógł zrobić!

Wtem przez uchylone drzwi dojrzał w pokoju szafę i przypomniało mu się, co czytał w liście – że tam były pieniądze, tysiąc kilkaset złotych.

Dobrze!

Jeżeli ona kpi ze mnie, to ja jej świsnę tę forsę. Grać nie umiem, ale okraść potrafię!

. Rozejrzał się naokoło. Z sionki wiodły do pokojów gościnnych oszklone drzwi – nigdzie nie było światła, zatem nikogo nie ma. Wszyscy są na dole.

Wszedł do pokoju panny Ochołowskiej.

Sprawiło mu przyjemność, że bez pozwolenia wchodzi do jej pokoju, to go równało z nią… Przede wszystkim sprawdził, czy jest stąd inne wyjście. Drugie drzwi prowadziły do jednego z pokojów gościnnych.

Gdyby ktoś nadszedł, mógł przez tamten pokój znaleźć się z powrotem w sionce.

Zawahał się.

Nigdy dotąd nie wziął nikomu ani grosza.

Ale jej weźmie! Ją okradnie!

To jedno mógł jej zrobić!

To jej zrobi!

Zbliżył się na palcach do masywnego mebla pod ścianą i otworzył: w głębi były na wieszakach suknie Maji, wypełniające mniej więcej połowę szafy.

Pieniądze musiały znajdować się w jednej z dwu szuflad u dołu – ale w której? Obie były zamknięte.

Wtem posłyszał głosy na schodach. Pobiegł do przyległego pokoju, ażeby przedostać się do sionki, ale tu spotkała go katastrofa: drzwi do sionki były zamknięte na klucz z tamtej strony!

Błyskawicznie rzucił się z powrotem do pokoju Maji i znalazł akurat tyle czasu, żeby schować się do szafy. Zaszył się między suknie i zamknął szczelnie drzwi.

Maja i Cholawicki weszli do pokoju. Walczak słyszał każde ich słowo, a nawet mógł widzieć ich przez szparę.

Kłócili się…

– Może zostawisz mnie samą – mówiła dziewczyna, cicho, jak zawsze, ale głosem do głębi rozdrażnionym. Jestem zmęczona. Skończmy już z tym.

– Nie odejdę, póki mi tego nie wyjaśnisz!

– Nie mam nic do wyjaśnienia! Jesteś śmieszny.

– Wiem, że jestem śmieszny – syknął. – To nonsens, żebym ja musiał robić ci scenę o tego chłopaka! Pomyśleć tylko: ja, ty i trener, pan Walczak! Co za tercet! Ale to się rzuca w oczy! Myślisz, że nie widziałem, jak się zaczerwieniłaś przy stole? Na korcie zachowałaś się, jak wariatka. Dlaczego przerwałaś grę? Czy myślisz, że nie widzę, jak go obserwujesz? A teraz rozmawiałaś z nim na górze i wróciłaś roztrzęsiona! Co to znaczy?

– Zastanów się, co mówisz. Ubliżasz mi! W ogóle to świństwo, że nie masz do mnie zaufania. A już zazdrość o…

Urwała. – Powinieneś mieć więcej szacunku.

– Ja? Dla ciebie? Szacunek? Tobie się zdaje, że ja nie wiem, dlaczego zaręczy łaś się ze mną? Ty sobie wykalkulowałaś, że warto przez parę lat być żoną Cholawickiego, bo Cholawicki lada dzień może zrobić majątek – a ty nie wyobrażasz sobie życia w biedzie. A przy tym jestem dość elegancki i dosyć przystojny, z dobrym nazwiskiem – w sam raz na męża dla pięknej kobietki, która… ma swoje apetyty… i chce błyszczeć. I ja cię mam szanować, jeśli wiem, że wychodzisz za” mnie z wyrachowania dla majątku…

– A ty myślisz może, że ja nie wiem Jakimi drogami chcesz dojść do majątku? Na chwilę zamilkł.

– Więc wiesz, a mimo to zaręczyłaś się ze mną?!

W głosie jego pojawiła się wściekłość.

– A ty wiesz, że ja wiem i mimo to zaręczyłeś się ze mną?

Znowu zamilkli.

– Już ja wiem, jaka jesteś!

– Jaka? Jaka ja jestem?! Jeżeli mnie nie szanujesz, to po co się żenisz?

– Powiedzieć ci, jaka jesteś? Ty jesteś!… ty jesteś niby to wykwintna, a w gruncie rzeczy ordynarna, jak osoba z półświatka! Ordynarna! Obrażasz się, że jestem zazdrosny o tego chłopaka… Z tobą można być zazdrosnym o każdego. Ty sama wiesz, dlaczego ja jestem zazdrosny! Ty wiesz, że gdybyś nie była do niego tak podobna, to mnie by przez myśl nie przeszło…

– Ja? Podobna? Do niego?

– Nie kłam, bo sama zdajesz sobie sprawę! Dlatego mu się tak przyglądasz! Przecież wy jesteście jak z jednej gliny ulepieni – wszyscy to zauważyli. Przecież on ma twój uśmiech, twoje spojrzenie, twoje ruchy, to jest aż skandaliczne! Ten… ten Walczak! Każdy to widzi! Ty sama o tym najlepiej wiesz i jesteś wściekła!

– Wyjdź!

– Dobrze, wyjdę!

Panna Maja została sama. Oparła się plecami o ścianę, patrzyła przed siebie… Jej śliczna twarzyczka zastygła w jakimś trudnym do odcyfrowania wyrazie. Oddychała.

A więc tak było naprawdę!

A więc on także odkrył jej dzikie, nieprawdopodobne, idiotyczne podobieństwo do Walczaka.

To było niesłychane! Już w powozie kiedy jechali ze stacji zauważyła w nim coś tak pokrewnego sobie, że to ją aż przestraszyło… A potem na placu, kiedy walczyli ze sobą oboje z tą samą zawziętością…

I przeraziło ją, że dla innych ludzi również to było jawne. Ona, Maja Ochołowska, podobna w sposób rzucający się w oczy do trenera!

Znała doskonale najdrobniejsze szczegóły swej powierzchowności. Wiedziała, że to podobieństwo nie wynikało ze wspólności rysów. Inne mieli usta, oczy, włosy, inny koloryt.

Była to wspólność głębsza, w typie fizycznym, w samym wyrazie twarzy, w spojrzeniu, w śmiechu i jeszcze w czymś głębszymi bardziej nieuchwytnym.

Nie wiadomo na czym to polegało, a przecież zdawała sobie sprawę, że wszyscy ich łączą, że wzrok gości pensjonatowych nieustannie przenosi się z niej na niego i z niego na nią, szukając przyczyn tego podobieństwa…

Ach, to było nie do zniesienia. Maja nie miała przesądów, zniosłaby łatwo fakt przypadkowej zbieżności w wyglądzie… Ale taka wspólność z chłopakiem, który nic ją nie obchodził, który był dla niej niczym, wspólność z trenerem – to było śmieszne!

To ośmieszało ją! To narażało ją na głupie sceny, zmuszało do idiotycznych rumieńców, uzależniało ją od niego wbrew jej woli!

To nonsens! – żeby takie złudzenie optyczne mogło do tego stopnia narzucić się ludziom i jej samej!

Stanęła przed lustrem. Znowu krew uderzyła jej na policzki. Najbardziej męczyło ją to, że się tak wstydzi! Ona, która nie czerwieniła się nigdy, teraz ciągle zdradzała się rumieńcem.

– Czyż gdybym nie była podobna, śmiałby mi powiedzieć, że jestem ordynarna! – wyszeptała.

Cholawicki ugodził w jej słabą stronę. Wiedział, że jej typ urody jest bardzo wykwintny, miała drobne ręce i nogi, była zakochana w swojej elegancji i to było może główną przyczyną, dla której musiała wyjść za Cholawickiego – on jeden mógł ją ubrać odpowiednio.

Nigdy nie umiała dość się nacieszyć zręcznością i wytwornością swoich ruchów! A tu tymczasem wszystko to było podobne – i do kogo?!

Ten Walczak ją ośmieszał! Kompromitował ją! Urodę jej czynił śmieszną i trywialną! Z przerażeniem patrzyła w lustro.

Wtem ściągnęła brwi. Doszedł ją odgłos kroków narzeczonego na schodach! Wracał!

Podbiegła do drzwi, żeby się zamknąć na klucz. Za żadną cenę nie chciała z nim się widzieć, był jej wstrętny!

Ale przypomniawszy sobie, że klucza od dawna nie ma w zamku, cofnęła się gwałtownie.

I wtedy stało się z nią dosłownie to samo, co przed pół godziną stało się z Walczakiem. Rozejrzała się panicznie, szukając schronienia, uczyniła parę kroków w kierunku sąsiedniego pokoju, cofnęła się w ostatniej chwili, gwałtownie otworzyła szafę i zanim Walczak zdołał począć cokolwiek, Maja znalazła się w szafie tuż przy nim i zatrzasnęła drzwiczki.

Jednocześnie Cholawicki po bezskutecznym parokrotnym stukaniu wszedł do pokoju.

– Maja! – zawołał. Odpowiedziało milczenie.

Przekonany, że wyszła na chwilę i zaraz wróci, usiadł na krześle i niecierpliwie zaczął bębnić palcami po stole. Musiał koniecznie z nią się rozmówić jeszcze przed swoim powrotem do zamku, dojść do ładu z tą dziewczyną, która tym bardziej mu się podobała, im większych przyczyniała kłopotów.

8
{"b":"89322","o":1}