Maja, dojechawszy do stacji, kazała chłopakowi stajennemu poczekać parę godzin, a potem stępa wracać do Połyki. Trafiła akurat na pociąg idący do Lwowa. To było nawet lepiej, niż gdyby wprost pojechała do Warszawy.
We Lwowie zjadła śniadanie i po długim oczekiwaniu wyruszyła pośpiesznym do Warszawy.
Była pewna, że Leszczuk pojechał do Warszawy. Ukradłszy pieniądze, nie mógł wracać do Lublina, do swojego klubu. Na pewno pojechał do Warszawy Jak miał zamiar – realizować swoje plany tenisowe.
Co do niej, to gdyby ktoś zapytał, dlaczego uciekła z domu i dlaczego, jak nieprzytomna, jedzie za Leszczukiem, nie umiałaby udzielić ścisłej odpowiedzi. Wiedziała tylko, iż nie może już pozostać w Połyce.
Wszyscy już musieli domyślić się, że coś zaszło między nią, a Leszczukiem.
Maja wstydziła się – wstydziła się matki, Krysi, Żałowskiego, Cholawickiego, służby, wszystkich, wszystkich! Wstyd ją zabijał!
Nie, w Połyce nie mogła pozostać! Czasy Połyki już skończone!!
A poza tym było niemożliwe, żeby między nią a Leszczukiem tak zostało, na tym się skończyło!
Jeszcze raz go zobaczyć! Zobaczyć go innym, niż dotychczas. Jeszcze raz się przekonać, czy to możliwe, aby on był taki i aby ona była taka. Ale najważniejsze, że musiała jechać za nim. Przemoc, która ją pchała, była silniejsza od niej.
Na szczęście przedział był pusty. Rzuciła się na ławkę i zasnęła, zmorzona tyloma przeżyciami.
Wkrótce jednak ocknęła się i jak przez mgłę ujrzała na przeciwległej ławce jakiegoś pana, który obserwował ją.
Maja zamknęła oczy, usiłując zasnąć na nowo, ale po chwili zerknęła na niego spod przymkniętych powiek. Znów patrzył na nią spokojnie i surowo. To było nieznośne.
– Przepraszam – odezwał się podróżny widząc, że Maja otwiera oczy – jeżeli pani przeszkadzam, to przeniosę się do innego przedziału. Tragarz wniósł tu moje rzeczy zanim zdążyłem wybrać przedział.
Miał głos niski i bardzo przyjemny, a powierzchowność jego znamionowała dużą ogładę. W jego zachowaniu się nie było ani cienia jakichś niewłaściwych intencji. Maja od razu poczuła się damą, co jej sprawiło niewymowną rozkosz.
– Dziękuję – odpowiedziała. – Już nie będę spała.
Widać było, że nieznajomy chce coś powiedzieć, ale się wstrzymał. Zauważyła to i znów poczuła głębokie zadowolenie, a zarazem coś jak wdzięczność. Ostatnimi czasy przeszła tyle upokorzeń, że pewien komfort duchowy, jakim tchęła osoba nieznajomego towarzysza podróży, był jej niezmiernie miły. Siedziała, spoglądając na przelatujące krajobrazy.
– Pani daruje – rzekł trochę zawstydzony – ale pani się skaleczyła. Krew…
Prędko podniosła rękę do ust. Otworzyła się drobna ranka, odniesiona wczoraj w lesie – uprzytomniła sobie, że przecież siedzi przed nim posiniaczona, podrapana.
Miała usta całe we krwi. Zaczęła szukać chusteczki do nosa.
– Ach, tak, spadłam z konia.
– Pozwoli pani służyć sobie wodą kolońską. To nie jest nic poważnego, ale w podróży trzeba uważać.
Starał się nie okazywać, do jakiego stopnia zaciekawiła go ta młoda, piękna dziewczyna.
Któż to mógł być – ta zadziwiająca mieszanina dziecinnej jeszcze dziewczęcości, kobiecej wytworności i szczególnego zbrutalizowania, które objawiało się zarówno w ranach i sińcach, jak w całym zachowaniu?
Nie wiadomo dlaczego zrobiło mu się jej ogromnie żal i aby jej nie zawstydzać, rzekł pośpiesznie:
– Musiała pani porządnie się potłuc. Ja również kiedyś spadłem z konia na kamienie i poharatałem sobie całą twarz.
Maja zaczęła znów patrzyć przez okno. Jakże szybko uciekały drzewa! Dzień był smutny, deszczowy, a oślizgła szachownica pól przemykała monotonnie w takt jednostajnego kołysania wagonów. Cóż ją czekało w Warszawie! A co powie mama?
Wyjęła ołówek i pisała na kartkach wyrwanych z notesu:
Mamo!
Nie miej do mnie talu. Zabrałam pieniądze i nie wrócą tak prędko. Proszą mnie nie szukać. Zdecydowałam się.
Ale nie uciekłam z nikim, tylko sama i na to ci dają słowo honoru.
Chcę być samodzielna. Muszę zacząć żyć innym tyciem. Nie chcę, żeby ktokolwiek – a zwłaszcza Ty – przyglądał się mnie teraz i troszczył się o mnie. Muszą jakiś czas żyć zupełnie między obcymi.
Cholawickiemu powiedz, te z nim zrywam.
Innym opowiedz jakąś bajeczką na temat mego nagłego wyjazdu.
Moja mamo, ja wiem co dla Ciebie znaczy mój wyjazd, ale musiałam. Nie wiesz co mnie spotkało. Jak wrócę szczęśliwie, opowiem Ci i będziemy ze sobą inaczej żyły, nit dotychczas. To nie tylko moja wina.
Maja
Przeczytawszy to niezbyt jasne pismo zastanowiła się i dopisała jeszcze:
Muszę się przekonać, jaka naprawdę jestem. Muszę dowiedzieć się, jaką mam naturę.
A pod tym, niewyraźnie:
Boję się, że jestem o wiele gorsza nit myślałam. Ale w każdym razie całują Cię po tysiąc razy, i wiedz, że więcej było we mnie miłości dla Ciebie, niż myślisz. Tylko, że nie umiałam tego okazać.
Wsadziła list w kopertę.
Tak więc brała na siebie kradzież popełnioną przez Leszczuka. Ale czyż nie we dwoje ukradli? Czyż ona go nie namawiała do kradzieży?
Dojeżdżali już do Warszawy. Młodzieniec długo jeszcze spoglądał na Maję swoim spokojnym i surowym wzrokiem, gdy szła w tłumie po schodach dworca – póki nie znikła mu z oczu. Gwizdnął przez zęby. Nieznośny smutek uciskał mu serce.
***
Maja postanowiła zamieszkać na razie u swojej koleżanki Róży Włockiej. W hotelu nie mogła się zatrzymać, gdyż miała zaledwie sto kilkadziesiąt złotych, licząc już razem ze stówką zgubioną przez Leszczuka. Spodziewała się, że Róża wynajdzie dla niej jakąś pracę, która by pozwoliła zdobyć środki utrzymania.
Z Różą żyły dość blisko na pensji, chociaż była ona o trzy lata prawie starsza. Maja od roku mniej więcej straciła z nią bezpośredni kontakt, ale pisywały do siebie – dość rzadko co prawda.
Z listów tych wiedziała, że Róża studiuje w Warszawie na uniwersytecie i zajmuje mały pokoik przy ulicy Kruczej. Z początku Róża skarżyła się na samotność i nudę i chciała koniecznie wracać do rodziców, którzy w okolicach Tamowa posiadali młyn wodny i tartak, ale potem listy jej stały się bardziej ożywione.
Pisała, że przeniosła się na Czerniakowską i nawiązała bardzo przyjemne stosunki. O tych stosunkach było wiele dość tajemniczych wzmianek w jej korespondencji, opatrzonych równie mglistymi komentarzami, że „w życiu trzeba umieć sobie radzić”, że „nie warto się przejmować” etc. etc.
Maja, znając skromne zasoby materialne Róży, przekonana była, że ów pokoik na Czerniakowskiej nie odznacza się ani rozmiarem, ani luksusem, toteż obawiała się, że narazi koleżankę na poważne niewygody.
Ale Róża przyjęła ją z otwartymi rękami. Pokój był wspaniały. Było to właściwie osobne mieszkanko z maleńkim przedpokojem i łazienką w jednym z nowych domów w tej dzielnicy. Obfitość słońca i powietrza oraz ogromny balkon z rozległym widokiem.
– Pomieścimy się świetnie! – zawołała Róża. – Tylko bez ceregieli! Możesz mieszkać u mnie choćby sto lat! Ale co cię sprowadza do Warszawy?
– Uciekłam.
– Uciekłaś z domu? A to dopiero historia!
– Pokłóciłam się z matką i zerwałam z Henrykiem.
– Zwariowałaś! Dlaczego? Maja! Czy to on cię tak urządził? Przecież ty jesteś cała posiniaczona!
– Scena zazdrości.
– Aha! No, nie dziwię ci się, że z nim zerwałaś. Jesteś zajęta kim innym?
– Tak, ale to człowiek żonaty – kłamała Maja – i musi dopiero się rozwieść. To potrwa dłużej. Muszę przez ten czas utrzymywać się sama, rozumiesz? Nie mogę brać pieniędzy ani z domu, ani od niego.
– Phi! Zrobi się!
Obie panny obejrzały się dokładnie.
– Zmieniłaś się – rzekła Róża.
– Zmieniłaś się – odpowiedziała jak echo Maja.
Rzeczywiście Włocka wydala jej się zupełnie odmieniona. Maja znała ją jako nieśmiałą, ładną, ale niezbyt efektowną pannę, a teraz stała przed nią czarująca osóbka, świetnie ubrana i woniejąca kosmetykami, swobodna i pewna siebie.
Śmiała się, oczy jej błyszczały, mówiła dużo i prędko.
Ale rzecz dziwna, była ta wesołość – dość smutna. Zdawało się, iż w każdej chwili może przełamać się w gorzki płacz.
Możliwe, iż Włocka przyjrzawszy się Maji, również doszła do jakichś wniosków, gdyż obie straciły humor i coś niedomówionego zawisło w powietrzu. Jeszcze długo i dużo ze sobą rozmawiały, ale była to rozmowa na marginesie tych spraw, które przed sobą taiły. Raczej wybadywały się wzajemnie, czy i o ile mogą ze sobą być szczere.
Następnego dnia koło południa, Maja wyszła na ulicę i długi czas błądziła ulicami prawie bezmyślnie. Sińce zbladły w ciągu nocy i wyglądała już możliwie.
Skierowała się wreszcie w stronę klubu tenisowego. Przywitano ją owacyjnie. Pozycja w świecie sportowym młodej mistrzyni była bardzo mocna.
– Kogo widzę! – zawołał mistrz Wróbel, przybiegając do niej z kortu. – Jak Bozię kocham! Majusia nadjechała! Na mecz, co?
– Jaki mecz?
– Nie wiesz?! Szykujemy się na Holendrów. Puchar Davisa. O zakład, że wlepimy im 3:2, zobaczysz! Ale na jakim świecie ty żyjesz, że nic nie wiesz?! Dziewucho!
Musiał odejść, gdyż zaczęli wołać na niego z kortu: – Szczygieł, nie zawracaj głowy! Grajmy!
Maja przywitała się z zarządzającym, panem Brzdącem, który dozorował chłopców polewających place. Od niego dowiedziała się, iż rzeczywiście Le – szczuk zgłosił się wczoraj wieczorem do klubu i chciał mówić z gospodarzem, panem Rytwińskim. Ponieważ jednak pana Rytwińskiego nie było, kazano mu przyjść za dwa dni. Czy adresu nie zostawił? Nie, nie zostawił.
– Niech pan mu nic nie mówi, że ja się pytałam o niego – rzekła od niechcenia. – On chce się zapisać. Prosił mnie o protekcję, ale nie bardzo mogłabym go polecić! A czy jest Klonowicz?