Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział XIX

Tymczasem Hińcz nie ustawał w gorączkowej aktywności. On jeden jeszcze pośród tych ludzi nadwątlonych i wytrąconych z równowagi, reprezentował niezużytą energię psychiczną i wolę oporu. Wiedział Jaka ciąży na nim odpowiedzialność.

Dążyć do wyjaśnienia sytuacji! Badać wszystko, co nie jest dość zrozumiałe, iść za każdym śladem – oto była metoda, którą przyjął.

Napisał list do władz śledczych w Warszawie.

Z powodu niezwykle pilnych zająć nie mogą niestety osobiście skomunikować się z panem sędzią – pisał – uważam jednak za swój obowiązek podzielić się pewną intuicją, która nawiedziła mnie w związku z zabójstwem Maliniaka.

Jak wiadomo, dotychczasową tezą śledztwa jest, iż morderca wszedł przez okno. Jednakowoż pozostaje nie wyjaśnione, dlaczego użył stryczka, a również układ ciała i w szczególności położenie głowy zamordowanego nasunęły władzom wiele trudności.

Otóż radziłbym bardzo usilnie Panom poddać ścisłym oględzinom ścianą, między pokojem Maliniaka i sionką. Proszę przyjąć na chwilę hipotezę (nie zrażając się jej pozorną niedorzecznością), iż morderca założył stryczek na szyję śpiącemu Maliniakowi, przeciągnął go przez szparę w ścianie, a następnie przeszedł do sionki i stamtąd ciągnął za sznur. Następnie odciął sznur tuż przy ścianie i wepchnął go z powrotem do sypialni Maliniaka.

Wiem doskonale, iż powyższe przypuszczenie, już samo przez się dość fantastyczne, czyni zupełnie niemożliwym fakt, iż drzwi pokoju Maliniaka były zamknięte na klucz od wewnątrz, wobec czego morderca nie mógł wejść i założyć stryczka. Gdyby zaś wszedł przez okno, nie mógłby dostać się do sionki. Niemniej uważałbym za bardzo wskazane iść za tą myślą, jak gdyby ona była możliwa, gdyż jestem absolutnie przekonany, że tak musiało być. Prosiłbym również o natychmiastowe powiadomienie mnie o wynikach badań, co ułatwiłoby mi dalszą pracę. Pozostaję itd.

Hińcz rzucał na szalę cały swój autorytet.

Około piątej po południu przybył Skoliński.

– Nareszcie! – powiedział Hińcz. – Oczekiwałem pana! Niech pan zaopiekuje się naszym pacjentem, a ja pojadę do Handrycza. To jest nie najmniejsza z zagadek, jakie mamy do rozwikłania.

– Nie wiem, czy dobrze robię, wydalając się z zamku – mówił profesor. – Cholawicki nie przyszedł dziś na obiad. Kazał powiedzieć, że jest chory. Obawiam się, że on coś knuje.

– Już wkrótce zabierzemy się do tego pana bezpośrednio – odparł jasnowidz.

– A także do strachów w komnacie.

– Pan chce wypowiedzieć wojnę ręcznikowi?

– Oczywiście! Tam jest źródło zła i musimy się dostać doń. Jeżeli Cholawicki będzie nam przeszkadzał, unieszkodliwimy go siłą. Tu nie ma co się cackać! Przedtem jednak muszę zdobyć maksimum informacji i – co najważniejsze – wzmocnić psychicznie Leszczuka i Maję. Wówczas wybierzemy się na zamek i po prostu zniszczymy ręcznik.

– To może pociągnąć za sobą nieobliczalne skutki – zawołał Skoliński.

– Trudno. Zresztą zobaczymy jeszcze. Dziś wieczór dokonam pewnego eksperymentu, od którego wiele zależy.

Skoliński pozostał przy Leszczuku, który popadł znowu w otępienie i bez ruchu leżał na łóżku.

Maja nie wychodziła ze swego pokoju. Profesor krążył między nimi, ale sam był pełen złych przeczuć i z trwogą myślał o księciu oraz o nagłej chorobie Cholawickiego.

Nad wieczorem powrócił Hińcz.

– Z tym chłopem jest coś niewyraźnego – referował Skolińskiemu rezultat swojej inspekcji. – Jego baba nie dopuściła mnie do niego. Nie wiem dlaczego stała się taka oporna. Ale dowiadywałem się w sąsiedniej wsi. Otóż okazuje się, że Handrycz przybył tu z Lublina przed kilkunastu laty wraz z żoną. Ta żona jest córką tutejszego gospodarza, ale służyła w Lublinie, gdzie poznała Handrycza i wyszła za niego. Kiedy ojciec jej umarł, przyjechali aby objąć gospodarstwo. Handrycz rodziny żadnej tu nie ma i nikt nie umie nic bliższego o nim powiedzieć.

Ach, gdybyż wreszcie dało się odkryć ten znak! – jęknął historyk, zatroskany o losy księcia.

Profesorze – rzekł Hińcz – dziś wieczorem zrobimy decydującą próbę. Niech profesor zostanie na kolacji. Możliwe, iż dziś jeszcze uchyli się rąbek tajemnicy.

Żywił poważne obawy co do tego eksperymentu, który mógł zakończyć się fatalnie. Zrobić seans spirytystyczny z Leszczukiem Jako medium? Uśpić go i na tej wątpliwej drodze dążyć do urobienia sobie wyraźniejszego pojęcia o siłach, które nim owładnęły.

Była to gra w najwyższym stopniu niebezpieczna, którą chłopak mógł przypłacić zdrowiem i życiem. Nikt nie mógł przewidzieć przebiegu takiego seansu.

A jednak Hińcz zdecydował się na to, ażeby przebić mur ciemności, który ich otaczał.

A nuż eksperyment się uda! Medialny charakter zjawisk strasznej komnaty kazał wiele oczekiwać od tej metody. Tylko że – ku rozpaczy Hińcza – należało uciec się do pomocy paniuś pensjonatowych z braku innych osób, mogących wziąć udział w seansie.

Hińczowi skóra cierpła na myśl, iż te głupki będą brały udział w tak ryzykownym doświadczeniu.

Po kolacji zaproponował:

– No cóż? Zrobimy sobie seansik. To nam zapełni wieczór.

– Ach! – zawołały Wyciskówna i doktorowa.

A Wyciskówna dodała:

– Ja chętnie służę jako medium.

Nie, mam lepsze medium. Jeżeli proponuję seans, to dlatego, ponieważ mam wrażenie, iż Leszczuk jest świetnym medium. Poprosimy go o udział w seansie.

Wyciskówna z doktorową nie posiadały się ze szczęścia. Seans i do tego z Leszczukiem!

Przygotowano okrągły stół w narożnym, zacisznym gabinecie połyckim. Zapuszczono story, z boku umieszczono przyćmioną lampę – oto były skromne, a jakże emocjonujące przygotowania.

Hińcz wyjaśnił Leszczukowi, co zamierza z nim zrobić. Nie protestował.

Hińcz nie domyślał się nawet, do jakiego stopnia Leszczuk przeraził się usłyszawszy, iż jest w mocy jakichś tajemniczych wpływów.

Ta wiadomość, która mogła wstrząsnąć ludźmi bardziej wyrobionymi od niego – na tym prostym chłopcu zrobiła piorunujące wrażenie.

A więc był w mocy diabła?

Leszczuk nie wdawał się w subtelności. Dla niego taka siła mogła być tylko siłą diabelską.

Nie wierzył. Nie mógł uwierzyć. Ale wszystko przemawiało za tym.

Tak czy owak było w nim coś okropnego – czuł to.

Więc obrzydzenie i strach przed sobą samym sprawiły, iż do reszty pogrążył się w odrętwieniu.

Maja nie miała brać udziału w seansie – jej obecność była niemożliwa ze względu na Leszczuka.

– Niech pani się zaopatrzy we wszelkie środki trzeźwiące i opatrunkowe, jakie są pod ręką i czeka w sąsiednim pokoju – polecił jej Hińcz.

I opatrunkowe?

Tak. Nie wiadomo, co się może zdarzyć.

Wszyscy zasiedli dokoła stołu. Po prawej ręce Leszczuka siedział Hińcz, po lewej profesor, a dalej obie panie i młode małżeństwo. Przygotowano papier i talerzyk. Hińcz zabierał się bardzo ostrożnie do rzeczy. Na początek postanowił zrobić zwykły seans z talerzykiem.

– Oho, rusza się – szepnęła przerażona doktorowa, widząc iż talerzyk po jakimś kwadransie nerwowego oczekiwania drgnął i zaczął krążyć po papierze.

Gdy doktorowa przystępowała do tego z nabożnym przestrachem, panna Wyciskówna, przeciwnie, była przekonana w głębi ducha, że to wszystko „lipa”, „kant” i „nabieranie gości”, a przede wszystkim to manifestowała stosownymi minami i wydymaniem ust.

Atoli talerzyk zaczął krążyć po papierze coraz szybciej i ruchem coraz bardziej zdecydowanym.

Wtem – zatrzymał się, wskazując kreską, którą mu zrobił Hińcz na brzegu, literę J. Potem szybko, ze wzrastającym pośpiechem, nastąpiły litery a, m, a.

– Jama – przeczytała szeptem doktorowa.

– Niech pani nie podpowiada – skarcił ją jasnowidz.

A talerzyk powtarzał to słowo bez przerwy. Szalał. Latał po papierze, uciekając zebranym spod palców i powtarzał:

– Jamajamajamaja…

– Jak się nazywasz? – zapytał Hińcz.

Gwałtowny ruch talerzyka.

– Fraja

– Frajer – przekręciła ironicznie Wyciskówna.

– Jaframa – wystukał talerzyk.

– Powtórz! – rozkazał Hińcz, który z pełną napięcia uwagą usiłował wczuć się w sens tego bełkotu.

– Frajama – odpowiedział tym razem talerzyk i zaraz potem wskazał słowo „Nie”.

– Nie chcesz mówić?

– Nie.

– Dlaczego?

– Ołów – odstukał talerzyk i stanął.

– Uparł się – szepnęła doktorowa.

– Choćby i zaczął się ruszać, nic nam nie powie – rzekł głosem trochę ochrypłym profesor – bo kreska się zamazała.

– Jak to?

Była to prawda. Kreska zaznaczona przez Hińcza ołówkiem na talerzyku zatarła się nieco.

– Ołów – powtórzył Hińcz i powstał. – Niech państwo poczekają, przyniosę ołówek.

– Ja mam ołówek – powiedziała Wyciskówna.

On jednak, jakby nie słysząc, wyszedł i po chwili przyniósł niewielki, czarny ołówek. Nakreślił nim nową linijkę na brzegu talerzyka i znowu wszyscy pochylili się nad talerzykiem.

Jednocześnie doktorowa poczęła się bać przeraźliwie.

– Odchodzę!

Niech pani nie zrywa łańcucha – krzyknął groźnie jasnowidz. I w tej samej chwili talerzyk ruszył ponownie, jak szalony. Zaczął się ciskać i rzucać po stole, uciekał na samą krawędź, zdawało się, iż chce spaść, rozbić się. Była to furia. Wściekłość tak nieprzytomna, a zarazem oczywista, iż mieli wrażenie, że jakieś zwierzę miota się im pod palcami.

W tej chwili Skoliński powiedział:

– Śpi.

Spojrzeli na Leszczuka. Istotnie, spał z twarzą śmiertelnie bladą, z kropelkami potu na czole – spał głęboko. Usta miał zsiniałe, niemal czarne i dyszał.

– Nie przerywać łańcucha – rozkazał po cichu Hińcz.

Rozkaz ten był zbyteczny. Nikt się nie ruszał. Wszyscy, jak przykuci, oczekiwali. W pokoju nastąpiły trzaski i wyładowania. Talerzyk uniósł się do góry na wysokość pół metra i runął, rozbijając się na drobne kawałki.

– Kto ty? – zapytał jasnowidz.

61
{"b":"89322","o":1}