Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział XVI

Mecz pokazowy w Skolimowie, który odbył się dwa dni po przeniesieniu się Maliniaka, Maji i markizy do Konstancina, zgromadził tłumy publiczności. Nie była to wprawdzie specjalna atrakcja sportowa, ale dzień świąteczny i wspaniała pogoda ściągnęła wiele osób z Warszawy, nie licząc tubylców i gości miejscowych.

Trybuny obsadzone były do ostatniego miejsca. Takie mecze, traktowane raczej jako żart i rozrywka, pozbawione balastu odpowiedzialności, dostarczają często graczom i publiczności więcej satysfakcji, niż ciężkie walki reprezentacyjne.

Częstokroć też na takich drugorzędnych imprezach, gdzie ryzyko nie jest lekkomyślnością, padają najlepsze piłki.

A do tego przyjemny chłód pod drzewami, zieleń, plamy słoneczne, orkiestra Przygrywająca w oddali. Wszyscy byli w świetnych humorach i popijali lemoniadę, roznoszoną przez zamorusanych chłopaków.

Rzecz jasna, okrasą meczu był Wróbel, mistrz Polski, który naprzód rozegrał single’a z Lipskim, zadając mu kompletną porażkę, ku uciesze swoich wielbicieli Po przerwie miał nastąpić mixte. Wróbel z Antonówną miał grać przeciwko Maji z Klonowiczem.

Antonówna, o wiele słabsza od Maji, wyrównywała nieco szansę, ale i tak nikt nie wątpił, że Wróbel będący u szczytu formy, rozniesie przeciwników. Co prawda Klonowicz dzięki swoim sztuczkom i doświadczeniu był w grze podwójnej o wiele lepszy niż w single’ u.

– No, dosyć tego dobrego i jazda! – poganiał Ratfiński graczy, podczas gdy publiczność klaskała i gwizdała zarówno z niecierpliwości, jak i dla uciechy.

– Jestem dziś fatalnie niedysponowany – zastrzegł się na wszelki wypadek! Klonowicz. – Całe rano bolała mnie głowa.:

– Właśnie zauważyłam, że jesteś blady jak trup! – rzekła współczująco Antonówna, co wywołało śmiechy, gdyż Klonowicz był opalony w kolorze kawowym.

Wszyscy znali jego histeryczne kaprysy przed każdym publicznym występem. Natomiast Wróbel rzeczywiście miał tremę, chociaż mecz ten był dla niego zabawką i chociaż przed kwadransem wykazał się doskonałą formą. Nerwowo podrzucał rakietę i rozglądał się niecierpliwie.

– Chodźmy! – rzekł.

Powitano ich oklaskami. Pierwsze piłki minęły bez większych sensacyj – głowy patrzących zwracały się w prawo i w lewo – wtem Maja pośliznęła się i upadła. Klonowicz podbiegł do niej, ale zerwała się bez jego pomocy. Jednakże kiedy zrobiła parę kroków, okazało się, że kuleje.

– Oho, nie będę mogła grać – rzekła.

– Co się stało?

– Boli mnie noga w kostce. Nie ma mowy!

Zapanowała konsternacja.

– No i co teraz będzie? Nie ma zapasowej kobiety! – zawołał Ratfiński. – Mecz diabli wzięli! Czy przynajmniej nie zrobiła sobie pani czego?

– Nie, to głupstwo. Naciągnęłam ścięgno.

– Klonowicz będzie musiał zagrać z Wróblem single’ a.

– Co? Ja? Wykluczone! Nie jestem usposobiony!

– Nie można przerywać meczu. Publiczność zapłaciła! I Ratfiński wyszedłszy na fotel sędziowski ogłosił:

– Proszę państwa! Panna Ochołowska nadwerężyła nogę i nie będzie mogła grać. Wobec tego nastąpi singel Wróbel – Klonowicz.

Ale decyzja ta została przyjęta gwizdaniem i protestami. Klonowicz był za słaby na Wróbla. Poza tym był nielubiany. Burzliwe elementy zaczęły wrzeszczeć:

– Nie chcemy! Precz z Klonowiczem!

– Co za gawiedź bez wychowania! – syknął Klonowicz.

Maja kulejąc podeszła do niego.

– Weźcie na moje miejsce Leszczuka – rzekła – on gra nie gorzej ode mnie. Siedzi o tam, na trybunie.

– Jakiego Leszczuka?!

– No tego, z którym grałeś na próbę trzy gemy.

– Ach, ten! – wmieszał się Ratfiński. – Ale przecież on nie ma pojęcia!

– Grałam z nim wiele razy! Gra lepiej ode mnie! Możecie śmiało zaryzykować! On wtedy był zupełnie zdemoralizowany przez Klona! Ręczę za niego – mówiła Maja gorączkowo, a Klonowicz przerażony perspektywą single’ ’a z Wróblem okazał się nad wyraz pojednawczy. Zresztą Leszczuk po owych trzech suchych gemach nie wydawał mu się groźny.

– To nawet byłaby idea. Ostatecznie w double’ u. A przy tym ja go wtedy rzeczywiście trochę wytrąciłem z uderzenia. W razie gdyby się okazał zupełnie do niczego, niech Wróbel gra na mnie i jakoś wybrniemy. Tylko czy on się zgodzi?

Poszli do niego z Mają i wykiwali go z trybun. Ale wtedy i „Klonowi” i Ratfińskiemu stało się jasne, czemu Maja skręciła nogę. Dość było spojrzeć. Obaj słyszeli coś niecoś o dziwnych przygodach panny Ochołowskiej, a teraz nie mieli żadnych wątpliwości. Jeżeli była zamieszana w jakiś romans, to tylko z nim!

– No tak! – rzekł z niesmakiem Ratfiński. Ale już nie mogli się cofać. Publiczność się niecierpliwiła.

– Proszę państwa! – ogłosił kapitan. – Zamiast panny Ochołowskiej zagra pan Leszczuk.

– Kto?!

– Nie chcemy!

– Zaczynać!

– Precz! Precz! Prędzej, prę-dzej, prę-dzej, prę-dzej – i wszystkie trybuny zaczęły skandować upajając się własnym wrzaskiem w letni, upalny dzień.

Przy tym akompaniamencie gracze weszli na plac. Leszczuk z Klonowiczem przeciwko Wróblowi i Antonównie. Klonowicz półgłosem udzielał Leszczukowi nauk.

– Tylko niech pan mi nie przeszkadza! Niech pan się stara grać jak najmniej!

Potężny serwis Wróbla przerwał te instrukcje! Gra się zaczęła. Klonowicz nie odbił. Leszczuk z kolei również.

– Trzydzieści zero – ogłosił sędzia.

Klonowicz znowu nie odbił.

– Czterdzieści zero.

– Nie ma gry! – orzekły trybuny.

Ale czwarta piłka wypadła dziwacznie. Serwis Wróbla, który nie lubił się „patyczkować” w żadnej, nawet najsłabszej partii, był bardzo trudny i mocny. Mimo to ów przygodny amator nie tylko złapał piłkę, ale zdołał ją skrócić tak bardzo, iż była nie do wzięcia.

– Czterdzieści piętnaście.

Z kolei poszczęściło się Klonowiczowi. Odbił na Antonównę. Piłka nie była zbyt mocna. Antonówna zagrała na Leszczuka ponieważ uważała go za słabszego. – Na nią! – szepnął Klonowicz. – Omijać Wróbla! Ale Leszczuk z całej siły odesłał piłkę Wróblowi i rzucił się do siatki. Uderzenie było wspaniałe, piłka poszła, jak strzał. Wróbel cudem ją odbił. Klonowicz nie miał żadnych trudności z odbiciem tej piłki, ale nie zdołał jej wykończyć.

I naraz ku zdumieniu widzów nastąpił pojedynek przy siatce między Wróblem, i Leszczukiem. Kilka voleyów, błyskawicznie szybkich, lob Wróbla, smecz Leszczuka i koniec.

Grzmot oklasków rozległ się naokoło.

Ale zanim ucichły oklaski, Wróbel już serwował do Leszczuka. I znowu nagły, pewny skrót piłki. Co się działo?

Po chwili pierwszy gem zakończył się zwycięstwem pary Klonowicz – Leszczuk.

– Niech pan nie przeszkadza! – gorączkował się Klonowicz, któremu jeszcze zdawało się, że to on wygrał gema.

Ale patrzący nie mieli już wątpliwości. Zarówno wynik, jak i, co więcej, wspaniały ruch Leszczuka, nieokreślona, a wyczuwalna rasa jego uderzeń, zdawała się wskazywać, że jest to w istocie gracz pełnej krwi. Naraz zwykła niedzielna rozrywka stała się sensacją. Wiele osób sądziło jednak, że jest to chwilowa szczęśliwa passa, jaka może zdarzyć się każdemu.

Lecz w drugim gemie, ci którzy znali Wróbla – a znali go prawie wszyscy – zdumieni byli zmianą jaka w nim zaszła. Mistrz Polski spoważniał, stał się zacięty i chmurny. Skupił się i z napiętą uwagą przystąpił do akcji. Wyglądał tak samo, jak podczas najtrudniejszych rozgrywek międzynarodowych. Zaczął grać wyłącznie na Leszczuka.

A Leszczuk tylko w jego stronę odsyłał piłki. Klonowicz i Antonówna zostali zupełnie wyeliminowani. Niezrównane drajfy , silne, gwałtowne szły nad siatką na ukos kortu. Zdawało się iż obaj widzą tylko siebie na placu. W pewnej chwili Klonowicz chciał podbiec i skończyć piłkę, ale Wróbel krzyknął:

– Na bok!

Znów zerwała się burza oklasków. Wszyscy zrozumieli, że tu nie może być mowy o dalszej grze podwójnej. Obaj ci gracze nazbyt byli siebie ciekawi, zanadto chcieli się zmierzyć ze sobą. Właściwie już grali single’ a.

Wiele osób powstało z miejsc. Rozległy się wrzaski.

– Singel! Singel! Singel!

Ratfiński ogłosił, że „na żądanie publiczności” gra podwójna uległa zawieszeniu, natomiast odbędzie się gra Wróbel – Leszczuk. Oświadczenie to zostało przyjęte nowymi wybuchami wrzasków, a gdy po ustąpieniu Klonowicza i Antonówny pozostali na placu obaj zawodnicy, naraz zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Po czym nagle buchnęły oklaski na cześć Wróbla. Wróbel okręcił rakietę w dłoni i spojrzał dziwnie na publiczność – uśmiechnął się dosyć smutno.

Jego wzruszenie nie mogło ujść niczyjej uwadze. To dziwne zachowanie się Wróbla jeszcze bardziej zemocjonowało patrzących – dopiero teraz wszystkim przyszło na myśl, że faworytowi może grozić klęska.

Myśl ta wydawała się nieprawdopodobna, a jednak szczególna powaga Wróbla nadawała meczowi jakąś dramatyczną cechę. I znowu stało się cicho. Lecz on stanął w pozycji i zawołał na sędziego:

– Zaczynajmy!

I od razu pierwsze piłki wykazały, że mistrz Polski nie ma najmniejszych szans.

Po pięciu minutach nikt nie miał cienia wątpliwości!

Jeżeli Wróbel był niewątpliwie jedną z najlepszych rakiet europejskich, to po drugiej stronie kortu pojawił się talent żywiołowy, niesłychany, wobec którego cała technika i wszystkie uzdolnienia przeciwnika wydawały się jeno zwykłym wyrobnictwem.

Talent co prawda młodzieńczy i niewyrobiony, nadrabiający furią spokój i równowagę. Niemniej jednak żadne błędy taktyczne nie mogły wyrównać tej naturalnej przewagi.

Już nikt nie klaskał. Publiczność asystowała klęsce swego ulubieńca.

Wróbel wydawał się bezsilny i było w tym coś tragicznego. Najlepsze uderzenia Leszczuka przyjmowano w głębokim milczeniu, które dyktował szacunek dla dramatu Wróbla.

On zaś wydobywał z siebie wszystko co mógł. Wiedział, że walczy o swoją publiczność, która lada moment odwróci się od niego – nie dążył już do wygranej, ale do tego, by klęska nie była zbyt straszna.

Lecz wszystkie jego najlepsze uderzenia okazywały się bezskuteczne, jak gdyby odebrano im żądło.

51
{"b":"89322","o":1}