Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział XVII

Maja w napięciu zbliżyła się do drzwi, ażeby skontrolować sen Maliniaka i zapaloną zapałką dać znak Leszczukowi.

Ale w tej samej chwili usłyszała, jak okno zaskrzypiało w jego pokoju, a zaraz potem doszło ją skrzypnięcie podłogi.

Czyżby Leszczuk już wszedł – zanim ona zapaliła zapałkę? Nie chciał dłużej czekać – a może sam, zajrzawszy przez okno, przekonał się, że Maliniak śpi. W każdym razie nie było to dobre. Nasłuchiwała.

Nagle usłyszała łoskot spadającej lampy, który rozległ się po całym domu, a zaraz potem – odgłos jakichś gwałtownych poruszeń.

Rzuciła się do okna i jeszcze dojrzała Leszczuka, uciekającego w popłochu przez furtkę. Po czym wszystko ucichło.

W pokoju Maliniaka panowała cisza.

Maja z pięć minut stała przy drzwiach, zanim zdecydowała się je otworzyć.

I znowu cisza. Bezruch zaiste śmiertelny.

Co się stało?

Maliniak leżał na łóżku, uduszony stryczkiem. Usta miał półotwarte, zsiniałe i czarne. Leszczuk… Zrobiło jej się słabo i usiadła przy łóżku. Myśli jej latały. Co robić?! Leszczuk!

Ukryć?! Przecież nic się nie ukryje!

Ktoś schodził po schodach i delikatnie zastukał do drzwi. Maja nie otwierała. Znowu. Wreszcie zaczęto się dobijać, szarpać klamkę.

Otworzyła.

– Co pani tu robi? – zapytała.

W drzwiach ukazała się markiza di Mildi z zapaloną świecą.

A zbliżywszy się do łóżka krzyknęła i w pięć minut potem cały dom był na nogach. Lokaj, kucharka, stróż nocny. Zapalono światła, puszczono w ruch telefon, zrobił się rejwach.

Maja, osłupiała, chciała wyjść z willi, odetchnąć, ale markiza złapała ją za rękę.

– Proszę nie wychodzić póki nie zjawi się policja.

– Ja będę tutaj, przed domem.

– O, nie! Proszę pozostać z nami.

Maja pobladła.

– Dlaczego?

– Ja nic nie wiem! Zastałam panią przy wuju. Kategorycznie żądam, aby para nie odchodziła nigdzie, póki nie przybędą władze. Proszę niczego nie ruszać! – zwróciła się do służby.

Przed dom zajechał samochód i wkroczył komisarz w asyście kilku policjantów. Usunął wszystkich do sąsiedniego pokoju i zabezpieczywszy ślady, rozpoczął wstępną indagację.

– Kto z państwa odkrył morderstwo? – zapytał.

– Ja – powiedziała Maja.

– Nie pani, a ja – przerwała jej margrabina. – Ja, ja, ja!

„Lwica” wysunęła się naprzód, blada w czerwone plamy, rozczochrana, w potwornym perskim szlafroku, ofiarowanym jej przez nieboszczyka. Na domiar wszystkich ostatnio wycierpianych nieszczęść dostała jęczmienia i lewe oko spuchło jej niemiłosiernie.

– Ja zaalarmowałam dom! Pragnę złożyć zeznania!

– Proszę, niech pani mówi – rzekł komisarz, widząc iż nie pozbędzie się tak łatwo histeryczki.

– Panie komisarzu! – zaczęła pani di Mildi. – Jest to najbardziej zagadkowa zbrodnia, o jakiej kiedykolwiek czytałam!

Komisarz nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– Widzę, iż pani naczytała się o zbrodniach niemało – rzekł.

– Nie, nie, nie to chciałam powiedzieć! Jestem taka roztrzęsiona! Panie komisarzu, to jest zagadka! W nocy bolała mnie głowa, nie mogłam spać, ze szłam na dół, ażeby wziąć proszek od mego wuja. Drzwi do jego pokoju były zamknięte na klucz. Zastukałam – nikt nie odpowiedział. Zaczęłam się dobijać a wtedy otworzyła mi ta pani i od razu zobaczyłam, że wuj nie żyje. Jeszcze był ciepły.

– Więc drzwi były zamknięte od wewnątrz?

– Tak.

– A okno? Czy okno było otwarte?

– Zamknięte.

Maja chciała wtrącić, że przecież okno było otwarte, ale zbrakło jej siły.

– Więc tylko z sąsiedniego pokoju był dostęp do pokoju pana Maliniaka?

– Tak.

– A kto zajmował ten pokój?

– Panna Ocho…

Markiza otworzyła usta, wytrzeszczyła oczy, rozłożyła ręce.

– To niemożliwe! – krzyknęła. Może się mylę! Może ktoś przez okno… Proszę, sprawdzić czy są jakie ślady pod oknem. Wpatrywała się w Maję z przerażeniem.

Czy pani potwierdza, że drzwi wiodące do przedpokoju były zamknięte od wewnątrz? – zapytał komisarz Maję.

– Były zamknięte Ale ja…

– Niech pani mówi spokojnie.

– Ja byłam u siebie. Kiedy weszłam do pokoju pana Maliniaka, już zastałam go nieżywego.

– A po co pani wchodziła?

– Bo zdawało mi się, że ktoś tam wszedł przez okno.

– Więc okno było otwarte?

– Otwarte.

– Kłamie – wtrąciła szyderczo markiza – kłamie! Okno było zamknięte. Ale sprawdźcie ślady pod oknem. Gdyby ktoś wchodził przez okno, musiałyby pozostać ślady, bo grunt jest miękki. Przeszukajcie cały ogródek!

Rzuciła się na ciało Maliniaka.

– Zabiła cię! Zabiła! – krzyczała. – O, Boże! Boże! Boże! Od dawna, od dawna wiedziałam, że na tym się skończy!

– Na razie poczekamy do przybycia sędziego śledczego – rzekł komisarz spoglądając na zegarek.

Margrabina osunęła się na kanapę

– Słabo mi – szepnęła.

Lecz policjant, pełniący straż pod oknem, zawołał:

– Tu są wyraźne ślady! Ktoś tędy uciekał!

Komisarz wyszedł na dwór, a po chwili wrócił. Twarz jego zdradzała zdziwienie.

– Są ślady kroków od furtki do okna i z powrotem. Nie może być dwóch zdań! Zupełnie świeże.

Markiza momentalnie powróciła do przytomności.

– Jak to? Są ślady? – zapytała.

– Wyraźne. Od furtki do okna.

– Niemożliwe! Okno było zamknięte! To nonsens!

Wybiegła przed dom, zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać. Ale nawet widok wyraźnych odcisków stóp nie przekonał ją.

– Niemożliwe! – krzyczała histerycznie. – Wykluczone! Kiedy mówię wam, że okno było zamknięte! Wuj zawsze zamykał okno na noc. To jakiś zbieg okoliczności! Może wczoraj ktoś tu chodził! Proszę sprawdzić!

Nadjechał sędzia śledczy i ponownie przeprowadził badanie.

– Nie ulega kwestii. Ktoś wszedł przez okno – zadecydował – o, na podłodze także są ślady stóp.

Od tej chwili margrabina zamilkła. Śmierć Maliniaka była dla niej straszliwą katastrofą, wiedziała bowiem, że zmarły nic jej nie zostawił. A do tego Maja, która, zdawało się, już była pogrążona bez nadziei ratunku, znowu wypływała!

Popadła w rodzaj osłupienia i tylko uśmiechała się drwiąco od czasu do czasu, ze swoim spuchniętym okiem i w swoim wzorzystym, żółto – zielonym szlafroku.

Tymczasem sędzia przypatrywał się bacznie poduszce, na której spoczywała głowa Maliniaka i rzekł po cichu:

– Popatrz pan! To dziwne! Widzi pan, jak głowa jest wciśnięta między poduszkę a ścianę? Wygląda jakby morderca ukryty był pod łóżkiem i stamtąd ciągnął stryczek.

– Nonsens! – odparł komisarz i zaraz dodał. – W ogóle to morderstwo jest dziwne. Czy słyszał kto o czymś takim – żeby stryczkiem dusić? A może to samobójstwo?

– Nie! Jego wyraźnie uduszono.

– Spod łóżka?

Usta trupa stawały się coraz bardziej czarne. Obaj odwrócili się od tego widoku. Komisarz zajrzał pod łóżko i wydobył stamtąd chusteczkę do nosa, która spadła z łóżka na podłogę.

– A może ta chusteczka udusiła? – rzekł z ironią. – Ona tylko była pod łóżkiem!

Maje zwolniono po szczegółowym przesłuchaniu. Ale kiedy opuściła willę, nogi się pod nią uginały. Była wyczerpana do nieprzytomności.

Leszczuk? Co się stało z Leszczukiem? Jak on to mógł zrobić? – oto jedna jedyna myśl, która kołatała jej w mózgu.

Po co? Dlaczego? Jak? Ach, więc to potwór! A ona, która mu pomogła? Umożliwiła? Oni razem, razem…

Zobaczyć się z nim! To było niemożliwe! A jednak zrobił! Zrobił!

Lecz nie zastała Leszczuka w pensjonacie. Powiedziano jej, iż nie wrócił na noc.

Pojechała do Warszawy. Nie odnalazła go. Dwa dni szukała bezskutecznie i nawet dowiadywała się dyskretnie w klubie.

W sferach sportowych panowała konsternacja. Organizowano wielki oficjalny mecz z Leszczukiem, a tymczasem nowo odkryty mistrz zniknął, nie pozostawiając adresu.

Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, aby zniknięcie znakomitego tenisisty mogło mieć związek z zabójstwem w Konstancinie. Któż by podejrzewał młodzieńca stojącego na progu świetnej kariery o coś podobnego?

– Co się z nim stało?

Dla Maji odszukanie Leszczuka, zrozumienie, jak on to mógł zrobić, skonfrontowanie się z nim – było kwestią życia i śmierci. Zdawała się bliska obłędu. Ach, ujrzeć go, zrozumieć i przynajmniej dowiedzieć się…

Jechała dziewiątką w stanie zupełnej prostracji, gdy nagle pan siedzący naprzeciwko odezwał się do niej.

– Najmocniej przepraszam, ale czy pani zdaje sobie sprawę, co pani robi?

Zdziwiona, podniosła głowę i ujrzała poważnego szpakowatego pana już po pięćdziesiątce, o niezwykle rozumnej twarzy.

– Co ja robię?

– Jeżeli tak dalej pójdzie, to pani podrze sobie cały rękaw.

Maja spostrzegła, że rękaw był w strzępach. Mechanicznie darła go ze zdenerwowania. Starszy pan uśmiechnął się i uchylił kapelusza.

– Nazwisko moje Hińcz – powiedział.

Drgnęła. Tak nazywał się słynny w Warszawie jasnowidz, który nieraz wprawiał w zdumienie niezwykłymi swymi właściwościami. Odczytywał listy w zapieczętowanych kopertach. Odnajdywał zgubionych ludzi i przedmioty.

Niejednokrotnie zdarzało mu się przepowiadać trafnie przyszłe wydarzenia, chociaż co prawda wiele z tych przepowiedni „nie wychodziło”. Jednakże nie było w tym nic z szarlatanerii i Hińcz rzeczywiście odznaczał się jakimś tajemniczym zmysłem, niedostępnym dla reszty śmiertelników.

A poza tym był człowiekiem ogromnej wiedzy, uczonym, którego prace z zakresu telepatii zyskały wielki rozgłos za granicą.

– Tak, ja właśnie jestem tym Hińczem, o którym pani myśli – odpowiedział żartobliwie na pytające spojrzenie Maji. Ona zaś natychmiast pomyślała, że mógłby jej pomóc w odszukaniu Leszczuka. Nie wiedziała tylko, jak zacząć.

– Śmiało – rzekł Hińcz, ciągle uśmiechając się dobrodusznie.

– Widzę, że pan naprawdę zgaduje myśli.

– Och, nie, tylko długie doświadczenie pozwala mi wyczuć, kto potrzebuje mojej pomocy. Jeżeli mam być szczery, to wyznam, że zacząłem rozmowę ponieważ zdawało mi się, że pani jest w potrzebie.

53
{"b":"89322","o":1}