Литмир - Электронная Библиотека

Ale nie zamierzał dopuścić, aby ominęła go wszelka zabawa. Okręcił się w miejscu i z zamachu ciął w misiurkę pachołka, który zakradał się sprytnie od boku z nastawioną runką. Siwy chrapnął i wspiął się na tylne nogi, kiedy tuż przed nim wyrosło dwóch zbrojnych w bliźniaczych brygantynach. Ostrze rohatyny przeszło o włos pod końskim brzuchem, a zaraz potem kopyta opadły na głowę pachołka, osłoniętą pogiętym kłobukiem. Wilczojarskie wierzchowce miały zwyczaj gryźć i kopać w potyczce – szkolono je, aby walczyły wraz z jeźdźcem. Drugi pachołek miał jedynie pałasz. I zawahał się. Tylko jedną chwilę. Zbójca sięgnął go sztychem. Kiedy koń opadał, Twardokęsek zobaczył przed sobą bladą twarz, szeroko rozwarte usta. Pchnął w nie z całej siły, nie patrząc. Coś chrupnęło paskudnie.

I wtedy dojrzał szkarłatny kubrak. Ciemniejsze szaty pachołków otaczały go ze wszystkich stron, lecz już nie dbał o to. Nie dbał nawet o własne życie. Za bardzo był wściekły. Pchnął konia naprzód, w największą ciżbę. Wychylony w siodle do ciosu, ledwie dostrzegł rannego pachołka, który podniósł się znad stratowanej ziemi. W zakrwawionych rękach ściskał partyzanę na ułamanym drzewcu. I z całej siły wbił ją w koński brzuch.

Wierzchowiec zbójcy stęknął boleśnie. Twardokęsek zdołał wysunąć stopy ze strzemion, zanim zwalili się w dół. Nie wypuścił ostrza z dłoni. Parł naprzód, z potężnym kopiennickim mieczem w rękach. Pachołkowie schodzili mu z drogi, a Twardokęsek wciąż widział przed sobą szkarłatny kubrak zdrajcy. I było mu zupełnie wszystko jedno, ilu ludzi przyjdzie mu zabić, zanim zanurzy w nim ostrze.

Cios przyszedł znienacka. Twardokęsek nie usłyszał nawet komendy, wykrzyczanej wysokim, suchym głosem:

– Żywcem! Żywym go ostawić!

92
{"b":"89257","o":1}