Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— No, dobrze. Powiem otwarcie. Chcę lecieć z wami.

— Ale powiedz, po co?

— Chcę poznać ich bliżej. Ich wiedza jest tak ogromna. Będziemy walczyć… ale… czy nie warto skorzystać z ich wiedzy? Choć trochę pozwolić im…

— Więc jednak Lu cię opętał! — wybuchnął Rene. Podbiegłam do Deana.

— Co się z tobą dzieje? Co on z tobą zrobił?

— To nie tylko wpływ Lu — sprostowała Zoe. — On chce… Sam chce… Zresztą, po co mam mówić. Niech się przekona. Niech leci!

— Niech leci z nami, jeśli chce — powiedział Andrzej”zimno.

— Słuchaj, Dean — podjęła Zoe. — Powiedz nam do końca, czego jeszcze chcesz? Spojrzał na Zoe. Wydało mi się, że widzę w jego oczach nienawiść.

— Chcę, aby ze mną poleciała Daisy — wyrzucił z siebie z rezygnacją. Czułam, że muszę go w tej chwili podtrzymać.

— Oczywiście. Jeśli tego pragniesz. Właściwie sama już wcześniej myślałam…

— Nie kłam, Daisy — odezwała się Zoe.

— Doszłam do wniosku, że jednak… że trzeba opiekować się Deanem. Znów bałabym się o niego, tak jak wtedy…

— Teraz mówisz prawdę.

— A więc poleci nas czworo — przeciął Andrzej.

— Nie wiem, czy skład jest szczęśliwy — wtrącił Igor, ale Andrzej dał mu znak ręką, aby nie oponował.

— Musimy się zastanowić, czy wezwiemy Lu zaraz czy też…

— Chyba nie — powiedział Rene. — Lepiej poczekać jakieś dwadzieścia cztery godziny. Wszystko trzeba dokładnie przemyśleć. Musimy się przygotować.

— Najgorsze, że oni i tak będą wiedzieli z góry o tym, co myślimy i zamierzamy mówić czy robić — westchnęła Kora.

— Czy to takie ważne? — odparł Andrzej.

— Może i lepiej, że czytają nasze myśli — podjął Igor. — Może w ten sposób łatwiej pojmą, że przeobrażenie ludzkości na ich modłę nie ma sensu.

Nikt nie oponował przeciw planowi Andrzeja. Rozchodziliśmy się powoli po kabinach, dyskutując jeszcze w przejściach. Deana jakby unikano. Szłam z nim w milczeniu do naszych kabin sypialnych. Już przy drzwiach windy natknęliśmy się na Zoe i Ingrid.

— Zazdrościsz mi — powiedziała Zoe do Deana. — Ale wierz mi, że to wcale a wcale nie jest szczęście.

— A jednak potrafiłaś się wyzwolić spod ich wpływu — próbowałam zmienić kieru-nek rozmowy.

— Tak. Udało mi się — podchwyciła, patrząc w zamyśleniu przed siebie. — Dopiero gdy mogłam czytać w waszych myślach, uświadomiłam sobie, że należę do was, do ludzi. A wiecie, że im silniej czułam się związana z wami, tym trudniej przychodziło mi czytać wasze myśli.

— Dziwię się, że nie odebrano ci tej zdolności od razu — rzekł Dean nieco śmielej. — Przecież to chyba oni ci pomagają.

— Tak. To znaczy ich automaty. Masz rację, Dean, to jest zastanawiające.

— Dlaczego nie przeszkodzili ci natychmiast, gdy wykorzystałaś swe zdolności czytania myśli niezgodnie z ich zamiarami?

— Tak. To dziwne. Przecież chyba zdają sobie sprawę, że już do nich nie wrócę! Oczy Zoe błyszczały radością.

— I nie żal ci? Nie żal ci Lu? — zapytał Dean szczerze. W oczach Zoe pojawił się smutek.

— Widzisz… Strasznie mi żal. Jednak…

Oparła głowę na piersi Ingrid, tak jak to często czyniła, gdy była jeszcze dzieckiem. Wiedziałam, że plącze, i czułam, że ten płacz oznacza… wyzwolenie.

KRYSZTAŁOWA WIEŻA

Zoe wezwała Lu dopiero po dwóch dniach. Przez ten czas toczyliśmy dyskusje nad wyborem najwłaściwszej metody zaatakowania urpiańskiej koncepcji przeobrażenia ludzkości. Jednocześnie podjęliśmy przygotowania techniczne.

Kora, Rene i Jaro próbowali zrealizować pomysł Włada, aby za pomocą specjalnych hełmów zabezpieczyć nasze mózgi przed wychwytywaniem i narzucaniem myśli. Czy hełmy takie spełnią pokładane w nich nadzieje, wydawało się dość wątpliwe wobec faktu, że nawet ściany Astrobolidu nie stanowiły przeszkody dla aparatów Urpian. Przede wszystkim hełmy te zaopatrzono w liczne przyrządy, których wskazania mogły rzucić nieco światła na zasady działania urpiańskich „maszyn myślowych”, a tym samym ułatwić znalezienie w przyszłości istotnie skutecznych środków obrony.

Mei-Lin, Szu i ja przygotowaliśmy prymitywny jeszcze na razie przyrząd służący do przetwarzania i zapisu dźwięków oraz fal elektromagnetycznych. Ułatwiłby on w przyszłości budowę translatora-konwernomu, który mógłby odegrać rolę tłumacza między ludźmi a Urpianami. Oczywiście, skonstruowanie takiego konwernomu możliwe było tylko przy współpracy Urpian i chcieliśmy prosić ich o pomoc. Chodziło nam przede wszystkim o to, by nie ograniczać się do pośrednictwa Lu, które — jakkolwiek wygodne — nie mogło, wobec stronniczości chłopca, gwarantować wierności przekładu. W zachowaniu Lu spostrzegliśmy wiele niepokojących objawów wskazujących, że jego rozwój umysłowy z ludzkiego punktu widzenia jest niebezpiecznie jednostronny.

Czy obraz cywilizacji urpiańskiej, wynikający ze słów Lu, był pełny? Czyż społeczeństwo w ten sposób ukształtowane mogło być społeczeństwem trwałym? Wydawało się nam niemal pewne, że Lu pominął jakieś ważne jego cechy.

Do Miasta Zespolonej Myśli polecieliśmy w maszynie kosmiczno-powietrznej z przezroczystego tworzywa, kształtem przypominającej wielką szpulę. Znajdowały się w niej tylko fotele ściśle dopasowane do ciał ludzkich.

Urpiańskie maszyny latające przyspieszało prawdopodobnie jakieś potężne pole, wytwarzane z zastosowaniem pyłów autosterowanych na większych obszarach przestrzeni. Tym razem jednak, w odróżnieniu od tego, co przeżyliśmy w kosmolocie, mimo gwałtownego zwiększania prędkości, a później hamowania, nie odczuwaliśmy w ogóle zmian przyspieszenia, które utrzymywało się na stałym poziomie 0,911 g, czyli odpowiadało ciążeniu panującemu na powierzchni Juventy. Widocznie Urpianie potrafili przyspieszać równocześnie i bezpośrednio wszystkie cząstki materii, znajdujące się w owym polu akceleracji, działając na każde ciało siłą przypominającą grawitację. Teraz stawał się zrozumiały fakt, iż z Błyskającej na Juventę lecieliśmy z przyspieszeniem 40 g, gdyż tego rodzaju równomierne przyspieszanie każdej cząstki materii nie wpływa szkodliwie na funkcjonowanie żywych organizmów. Jeśli zaś chodzi o hamowanie kosmolotu — widocznie celowo działano przyspieszeniem na organizmy, aby sparaliżować nasze ruchy i uniemożliwić nam w ten sposób podejmowanie jakichś wrogich aktów.

Od chwili opuszczenia Astrobolidu aż do wejścia i usadowienia się w przezroczystej „szpuli” otaczały nas obłoki jakby rzadkiej mgły, zastępujące skafandry. Podobny obłok widzieliśmy już poprzednio, gdy Lu przybył do nas po raz pierwszy.

Miasto Zespolonej Myśli było ogromnym skupiskiem kryształowych budowli. Niby tysiące tęczowych baniek na powierzchni przezroczystego płynu piętrzyły się one na równinie z jakąś zawiłą symetrią.

Dziwne to było miasto. Nigdzie nie mogliśmy dostrzec żadnych arterii komunikacyjnych ani nawet wąskich „uliczek”, spotykanych tak często wśród zespołów budowli przemysłowych na Błyskającej. Kryształowe gmachy stykały się ze sobą, nawet wznosiły jedne na drugich, a „spojenia” ich zarastały wąskie pasy roślinności, najczęściej o żółtych i zielonych, rzadziej pomarańczowych barwach.

Nie dostrzegliśmy żadnych urządzeń transportowych. W czasie kilkuminutowego lotu nad miastem udało nam się sfilmować zaledwie dwie postacie Urpian, poruszające się szybko w powietrzu bez jakichkolwiek aparatów silnikowych.

Całe miasto miało kształt ogromnego koła, otoczonego gęstym lasem. W centrum tego koła wznosiła się gigantyczna wieża. Jej skośne, kryształowe ściany załamywały promienie Tolimana, grając tęczową gamą barw. Środkowa część wieży wypełniona była czymś, co przypominało zwoje przewodów, łączonych różnej wielkości kulami i foremnymi ośmiościanami. W owych przewodach i kulach, jak to zaobserwowaliśmy jeszcze z Astrobolidu, poruszały się wielobarwne światełka, przykuwając w nocy wzrok fantastyczną wizją.

Nasza latająca „szpula” okrążyła ogromną budowlę i zatrzymała się na poziomie przedostatniej kondygnacji. Jakaś niewidzialna siła pociągnęła pojazd ku wieży. W chwili zetknięcia z kryształowymi blokami rozpłynął się, wchłonięty przez jej ściany.

37
{"b":"247839","o":1}