Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Uśmiechnęła się, wkładając talerze do zmywarki.

– Ellie, nie chciałabym, żeby towarzystwo ubezpieczeniowe to usłyszało, ale ów pożar okazał się zrządzeniem losu. Byłam wysoko ubezpieczona, a teraz mam drugą działkę budowlaną na miejscu garażu. Janey bardzo chciała tu zamieszkać. Uważa, że to wspaniałe miejsce do wychowywania dziecka. Jeśli dam im parcelę, wybudują dom i będę miała rodzinę drzwi w drzwi.

Roześmiałam się z ulgą.

– Czuję się dużo lepiej. – Złożyłam ścierkę do naczyń. – A teraz będę się już zbierać. Jutro rano jadę do Akademii Carrington w Maine, żeby dalej grzebać w niesławnej przeszłości Roba Westerfielda.

– Janey i ja przeczytałyśmy te gazety i stenogramy z procesu. To musiał być straszny okres dla was wszystkich.

Pani Hilmer podeszła do szafy w holu, żeby wyjąć moją skórzaną kurtkę. Kiedy zapinałam suwak, uświadomiłam sobie, że nie przyszło mi do głowy, aby zapytać moją gospodynię, czy imię Phil coś dla niej znaczy.

– Pani Hilmer, w więzieniu, zapewne pod wpływem narkotyków, Rob Westerfield przyznał się do pobicia na śmierć mężczyzny, którego nazywał Phil. Czy znała pani w okolicy kogoś o tym imieniu, kto mógł zniknąć lub paść ofiarą zabójstwa?

– Phil – powtórzyła, marszcząc z namysłem brwi. – Był niejaki Phil Oliver, miał ostry zatarg z Westerfieldami, kiedy nie chcieli odnowić jego dzierżawy. Ale się wyprowadził.

– Nie wie pani, co się z nim stało?

– Nie, lecz mogę się dowiedzieć. On i jego rodzina mieli tu kilku dobrych przyjaciół, z którymi pewnie nadal utrzymują kontakt.

– Sprawdzi to pani dla mnie?

– Oczywiście.

Otworzyła drzwi, a potem się zawahała.

– Wiem coś albo czytałam o młodym człowieku imieniem Phil, który umarł jakiś czas temu… Nie pamiętam, gdzie o tym słyszałam, ale to było bardzo smutne.

– Pani Hilmer, proszę pomyśleć. To ogromnie ważne.

– Phil… Phil… Och, Ellie, nie mogę sobie przypomnieć.

Musiałam to wiedzieć. Kiedy wychodziłam od pani Hilmer kilka minut później, poprosiłam ją, aby nie próbowała wytężać pamięci, tylko pozwoliła pracować podświadomości.

Osaczałam Roba Westerfielda, czułam to w kościach.

Samochód, podążający za mną dzisiaj wieczorem, mniej zwracał na siebie uwagę niż ten, który prowadził Teddy. Ten pojazd jechał bez świateł. Zdałam sobie sprawę z jego obecności dopiero w chwili, gdy zatrzymałam się przed skrętem na podjazd, a auto musiało stanąć bezpośrednio za mną.

Odwróciłam się, aby się przyjrzeć kierowcy. Samochód był duży i ciemny i wiedziałam, że to nie Teddy.

Inny pojazd wyjeżdżał z parkingu przed gospodą, a jego światła oświetliły twarz kierowcy w samochodzie za mną.

Dzisiaj to mój ojciec chciał się upewnić, że dojadę bezpiecznie do gospody. Przez ułamek sekundy patrzyliśmy na siebie, następnie ja skręciłam w lewo, na podjazd, a on pojechał dalej.

38

Alfie zatelefonował do mnie o siódmej rano w poniedziałek.

– Nadal chcesz to kupić?

– Tak, chcę. Mój bank to Oldham-Hudson przy Main Street. Będę tam o dziewiątej i możemy się spotkać na parkingu pięć po dziewiątej.

– Dobra.

Kiedy wychodziłam z banku, podjechał i zaparkował furgonetkę obok mojego samochodu. Z ulicy nikt nie był w stanie zobaczyć, co robimy.

Otworzył okno.

– Najpierw pieniądze.

Wręczyłam mu je.

Przeliczył, a potem powiedział:

– W porządku, oto szkic.

Obejrzałam go uważnie. W świetle dziennym wydał mi się jeszcze bardziej złowieszczy, kiedy uświadomiłam sobie, że został zamówiony przez siedemnastoletniego wnuka potencjalnej ofiary. Wiedziałam, że zapłacę każdą sumę, jakiej ten człowiek zażąda, aby uzyskać jego zgodę na umieszczenie tego planu na mojej stronie internetowej.

– Alfie, wiesz, że obejmuje cię ustawa o przedawnieniu. Jeśli gliny się dowiedzą o całej sprawie, nie będziesz miał żadnych kłopotów. Lecz jeśli pokażę to na mojej stronie internetowej i napiszę, co mi opowiedziałeś, może to wpłynąć na decyzję pani Westerfield, czy przekazać pieniądze na cele dobroczynne, czy też zostawić je Robowi.

Stałam przed furgonetką. On siedział w środku, z ręką na kierownicy. Wyglądał na tego, kim się stał: ciężko pracującym człowiekiem, który nie ma dużo czasu na odpoczynek.

– Posłuchaj, wolę zaryzykować i zadrzeć z Westerfieldami, niż żyć ze świadomością, że on tarza się w forsie. Rób swoje.

– Jesteś pewien?

– Jestem pewien. To będzie moja zemsta za Skipa.

Po doświadczeniach z wyprawy do Bostonu, kiedy utknęłam w straszliwym korku ulicznym, postanowiłam przeznaczyć więcej czasu na dojazd do Maine i dlatego przełożyłam swoje spotkanie z Jane Bostrom, zastępcą dyrektora do spraw kontaktów z prasą w Akademii Carrington.

Dzięki temu mogłam zatrzymać się w Rockport, półtora kilometra od szkoły, by zjeść kanapkę z serem i wypić colę w kawiarni. Teraz czułam się przygotowana do rozmowy.

Kiedy wprowadzono mnie do gabinetu, pani Bostrom powitała mnie uprzejmie, lecz z rezerwą, a ja nabrałam pewności, że niełatwo będzie wyciągnąć z niej informacje, których potrzebowałam. Siedziała przy biurku i zaproponowała, bym usiadła naprzeciwko. Jak wielu urzędników, miała dla gości kącik z kanapą i kilkoma krzesłami, ale nie zaprosiła mnie tam.

Była młodsza, niż się spodziewałam, miała około trzydziestu pięciu lat, ciemne włosy i wielkie szare oczy, które wydawały się trochę niespokojne. W trakcie naszej krótkiej rozmowy przez telefon zorientowałam się, że jest dumna ze swojej szkoły i nie zamierza pozwolić, by wścibska dziennikarka zepsuła opinię Akademii Carrington z powodu jednego ucznia.

– Doktor Bostrom – powiedziałam – pozwoli pani, że od razu wyłożę karty na stół. Rob Westerfield spędził tutaj dwa lata. Został wyrzucony z poprzedniej szkoły, ponieważ brutalnie zaatakował innego ucznia. Miał czternaście lat, kiedy wydarzył się ten incydent. W wieku siedemnastu lat zaplanował zabójstwo własnej babki. Strzelano do niej trzy razy i to prawdziwy cud, że przeżyła. W wieku dziewiętnastu lat zatłukł na śmierć moją siostrę. W tej chwili sprawdzam przypuszczenie, że jest przynajmniej jeszcze jedna osoba, którą pozbawił życia.

Zobaczyłam, że na jej twarzy pojawił się wyraz przerażenia i zakłopotania. Milczała dłuższą chwilę, zanim mi odpowiedziała.

– Panno Cavanaugh, te informacje o Robie Westerfieldzie są wstrząsające, proszę jednak coś zrozumieć. Leży przede mną jego teczka i nie ma tam absolutnie nic, co wskazywałoby na poważne problemy wychowawcze w okresie, kiedy tu był.

– W świetle tego, co odkryłam, trudno mi uwierzyć, by mógł spędzić tutaj dwa lata bez poważniejszych ekscesów. Mogę spytać, jak długo pracuje pani w Carrington, doktor Bostrom?

– Pięć lat.

– A zatem mówi pani tylko na podstawie akt, które mogły zostać wyczyszczone.

– Mówię na podstawie tego, co mam przed sobą.

– Mogę spytać, czy Westerfieldowie wspierali Akademię Carrington jakimiś znaczącymi sumami?

– W czasie gdy Rob tu się uczył, pomogli odnowić i wyposażyć ośrodek sportowy.

– Rozumiem.

– Nie wiem, co pani rozumie, panno Cavanaugh. Proszę pamiętać, że wielu naszych uczniów miało problemy emocjonalne i potrzebowało rady i współczucia. Niektórych traktowano jak karty przetargowe podczas nieprzyjemnych rozwodów. Czasem jedno z rodziców po prostu znikało z ich życia. Byłaby pani zdumiona, jaki to może mieć wpływ na poczucie własnej wartości dziecka.

O nie, nie czułabym zdumienia, pomyślałam. To akurat wiedziałam doskonale.

– Część spośród naszych uczniów to młodzi ludzie, którzy nie potrafią współżyć z rówieśnikami albo z dorosłymi, albo z jednymi i drugimi.

– To chyba był problem Westerfielda – zauważyłam. – I na nieszczęście dla nas jego rodzina zawsze próbowała go ochraniać albo płaciła, żeby wyciągnąć go z kłopotów.

– Proszę zrozumieć, że prowadzimy tu szczególną działalność. Uważamy, że ważnym krokiem w rozwiązywaniu problemów emocjonalnych jest pomoc w odzyskaniu przez chłopców poczucia własnej wartości. Od naszych uczniów wymaga się, by mieli dobre stopnie, zajmowali się sportem lub rozwijali inne zainteresowania i uczestniczyli we wspólnych programach, które sponsoruje szkoła.

46
{"b":"106783","o":1}