Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Stałam przez dwie godziny, trzymając transparent. Większość ludzi wchodzących lub wychodzących przez bramę patrzyła na niego, a w ich oczach malowało się zdziwienie. Kilku odezwało się do mnie. Krępy mężczyzna około pięćdziesiątki w czapce z opuszczonymi nausznikami warknął: „Paniusiu, nie masz nic lepszego do roboty, niż rozmawiać z tą hołotą?”. Powiedział mi tylko, że pracuje w więzieniu, nie chciał jednak podać swojego nazwiska.

Zauważyłam jednak, że niektórzy ludzie, w tym dwaj wyglądający na pracowników, przypatrują się transparentowi, jakby uczyli się na pamięć mojego numeru telefonu.

O dziesiątej, przemarznięta na kość, dałam za wygraną i poszłam z powrotem na parking przy dworcu kolejowym. Byłam już przy samochodzie, kiedy podszedł do mnie mężczyzna. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat, był kościsty, miał świdrujące oczy i wąskie wargi.

– Czego chcesz od Westerfielda? – spytał. – Co on ci zrobił?

Zauważyłam jego dżinsy, kurtkę i sznurowane buty. Czy został właśnie zwolniony i szedł za mną? – zastanawiałam się gorączkowo.

– Jest pan jego przyjacielem?

– A co ci do tego?

Cofamy się instynktownie, kiedy ludzie podchodzą do nas zbyt blisko i stają dosłownie „nos w nos”. Dotykałam plecami boku samochodu, a ten facet napierał na mnie. Kątem oka dostrzegłam ku swojej uldze wjeżdżającą na parking furgonetkę. Przebiegło mi przez głowę, że przynajmniej ktoś jest w pobliżu, jeśli będę potrzebowała pomocy.

– Chcę wsiąść do samochodu, a pan mi przeszkadza – oświadczyłam.

– Rob Westerfield był wzorowym więźniem i wszyscy go podziwialiśmy. Dawał nam wszystkim przykład. A teraz, ile zamierzasz mi zapłacić za tę informację?

– Niech on panu zapłaci. – Odwróciłam się, odepchnęłam faceta ramieniem, zwolniłam blokadę i otworzyłam drzwi.

Nie próbował mnie powstrzymać, lecz zanim zamknęłam od środka drzwi, powiedział:

– Dam ci dobrą radę i to zupełnie za darmo. Spal ten transparent.

20

Kiedy wróciłam do apartamentu pani Hilmer, zaczęłam przeglądać stare gazety, które przechowywała matka. Okazały się darem niebios w moich poszukiwaniach faktów z życia Roba Westerfielda. W kilku z nich znalazłam wzmiankę o dwóch szkołach średnich, do których uczęszczał. Pierwsza, szkoła Arbinger w Massachusetts, jest jedną z najlepszych w kraju. Co ciekawe, chodził tam tylko półtora roku, zanim przeniósł się do Carrington w stanie Rhode Island.

Nie wiedziałam nic na temat Carrington, więc zajrzałam do Internetu. Sądząc z tego, co znalazłam, Akademia Carrington przypominała posiadłość ziemską, gdzie nauka, sport i atmosfera koleżeństwa łączą się, by stworzyć coś na kształt raju. Ale za tym niezwykle zachęcającym opisem kryła się przykra rzeczywistość: była to szkoła dla „uczniów, którzy nie zdają sobie sprawy ze swego potencjału intelektualnego i społecznego”, i dla „uczniów, którzy mogą mieć trudności z przystosowaniem się do systematycznej nauki”.

Innymi słowy, było to miejsce dla nastolatków z problemami wychowawczymi.

Zanim na swojej stronie internetowej poprosiłam o informacje na temat szkolnych dni Roba Westerfielda od kolegów lub byłych pracowników Carrington, postanowiłam odwiedzić obie te placówki osobiście. Zatelefonowałam do szkół i wyjaśniłam, że jestem dziennikarką i piszę książkę o Robie Westerfieldzie, który kiedyś tam się uczył. W obu wypadkach dotarłam do gabinetu dyrektora. W Arbinger zostałam skierowana do Craiga Parshalla z biura do spraw kontaktów z prasą.

Pan Parshall powiedział mi, że zgodnie z polityką szkoły nie rozmawia się z dziennikarzami na temat uczniów, ani byłych, ani obecnych.

Postawiłam wszystko na jedną kartę.

– Czy nie jest prawdą, że udzielił pan Jake’owi Bernowi wywiadu dotyczącego Roba Westerfielda?

Nastąpiła długa cisza i wiedziałam, że trafiłam.

– To był autoryzowany wywiad – oświadczył pan Parshall oschłym i protekcjonalnym tonem. – Jeśli rodzina byłego ucznia lub on sam udzieli zgody na wywiad, spełniamy tę prośbę w rozsądnych granicach. Musi pani zrozumieć, panno Cavanaugh, że nasi uczniowie pochodzą ze znakomitych rodzin, w tym również prezydenckich i królewskich. Zdarzają się sytuacje, kiedy należy pozwolić na starannie kontrolowane kontakty z prasą.

– I oczywiście te kontakty umacniają pozycję i reputację szkoły – dodałam. – Z drugiej strony, jeśli w Internecie pojawi się wiadomość, że skazany przez sąd morderca piętnastoletniej dziewczyny przestawał z niektórymi z tych znakomitych uczniów, oni i ich rodziny mogą nie być zadowoleni. A inne rodziny zastanowią się dwa razy, zanim poślą do was swoich synów i dziedziców. Prawda, panie Parshall? – Nie dałam mu szansy na odpowiedź. – Mówiąc ściśle, współpraca mogłaby lepiej służyć interesom szkoły. Zgodzi się pan ze mną?

Kiedy po długiej chwili milczenia Parshall wreszcie się odezwał, najwyraźniej nie sprawiał wrażenia człowieka szczęśliwego.

– Panno Cavanaugh, udzielę pani pozwolenia na wywiad. Muszę jednak panią ostrzec, że jedyne informacje, które pani uzyska, to daty świadczące o tym, kiedy był naszym uczniem, oraz fakt, iż poprosił o przeniesienie i otrzymał zgodę.

– Och, nie oczekuję, abyście przyznali, że go wyrzuciliście – odparłam zgryźliwie. – Chociaż jestem pewna, że panu Bernowi powiedział pan znacznie więcej.

Arbinger leży około sześćdziesięciu pięciu kilometrów na północ od Bostonu. Znalazłam miasto na mapie, wybrałam najlepszą trasę i obliczyłam, ile czasu zajmie mi wizyta w szkole.

Potem zatelefonowałam do Akademii Carrington i tym razem skierowano mnie do Jane Bostrom, zastępcy dyrektora do spraw kontaktów z mediami. Przyznała, że Jake Bern uzyskał zgodę na wywiad na prośbę rodziny Westerfieldów, i oświadczyła, iż bez pozwolenia rodziny nie może udzielić mi wywiadu.

– Panno Bostrom, Carrington to swego rodzaju szkoła średnia ostatniej szansy – podkreśliłam z naciskiem. – Nie chcę psuć jej reputacji, ale racją istnienia tej placówki jest fakt, że przyjmuje i stara się otaczać opieką dzieci z problemami. Prawda?

Spodobało mi się, że była ze mną szczera.

– Jest wiele powodów, dla których dzieci mają problemy, panno Cavanaugh. Większość kłopotów zaczyna się w rodzinie. Są to dzieci rozwiedzionych rodziców, dzieci wysoko postawionych rodziców, którzy nie mają dla nich czasu, dzieci zamknięte w sobie lub będące obiektem żartów ze strony rówieśników. To nie znaczy, że są upośledzone umysłowo lub społecznie. To po prostu znaczy, że są nieprzystosowane i potrzebują pomocy.

– Ale czasem, niezależnie od tego, jak bardzo się staracie, nie jesteście w stanie im tej pomocy udzielić?

– Mogę dać pani całą listę naszych wychowanków, którym się udało i odnieśli sukces.

– A ja mogę wymienić jednego, któremu się udało popełnić pierwsze morderstwo – a przynajmniej pierwsze, o którym wiadomo, że je popełnił. – Potem dodałam: – Nie chcę pisać źle o Carrington. Chcę się tylko dowiedzieć, jakim chłopcem był Rob Westerfield, zanim zamordował moją siostrę. Jeśli dostarczyła pani Jake’owi Bernowi różnych informacji, by mógł wybrać te, które pasują do jego tezy, i odrzucić resztę, chcę takiego samego wywiadu.

Ponieważ miałam być w Arbinger następnego dnia, a był to piątek, umówiłam się z panną Bostrom w Carrington na poniedziałek rano. Zastanawiałam się, czy przed spotkaniami jutro i w poniedziałek nie pokręcić się trochę w sąsiedztwie obu szkół. Z tego, co wiedziałam, obie znajdowały się w małych miasteczkach. Co oznaczało, że są tam miejsca, gdzie młodzież zbiera się razem, takie jak pizzerie czy bary szybkiej obsługi.

Włóczenie się po okolicy bardzo mi pomogło, kiedy wcześniej pisałam artykuł o chłopcu, który próbował zabić swoich rodziców.

Nie widziałam się z panią Hilmer przez kilka dni, lecz późnym popołudniem ona zatelefonowała.

– Ellie, to raczej propozycja niż zaproszenie. Dzisiaj zebrało mi się na fetowanie i wyszedł z tego pieczony kurczak. Jeśli nie masz innych planów, może byś wpadła do mnie na kolację? Ale proszę, nie mów tak, jeżeli nie masz ochoty.

17
{"b":"106783","o":1}