Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Piękna, kobieca Andrea przypominała matkę. Ja mam twarde rysy ojca, które bardziej pasują do mężczyzny niż do kobiety. Nikt nigdy nie nazwie mnie gwiazdką na świątecznej choince.

Kuszące zapachy napływały z sali jadalnej i zdałam sobie sprawę, że jestem głodna. Złapałam poranny rejs z Atlanty i oczywiście musiałam zjawić się na lotnisku na długo przed odlotem. Cały mój posiłek, jeśli można to tak nazwać, składał się z filiżanki podłej kawy.

Była pierwsza trzydzieści, kiedy zeszłam do jadalni, i tłum przybyłych na lunch gości już się przerzedzał. Bez trudu znalazłam miejsce, mały stolik w pobliżu płonącego kominka. Nie miałam pojęcia, jak jest zimno, dopóki nie poczułam ciepła przenikającego moje ręce i stopy.

– Podać pani coś do picia? – spytała kelnerka, uśmiechnięta siwowłosa kobieta z imieniem „Liz” na plakietce.

Dlaczego nie, pomyślałam i zamówiłam kieliszek czerwonego wina.

Kiedy wróciła, powiedziałam jej, że zdecydowałam się na zupę cebulową, a ona odrzekła, że to zawsze była specjalność zakładu.

– Długo tu pracujesz, Liz? – spytałam.

– Dwadzieścia pięć lat. Aż trudno uwierzyć.

Mogła nas obsługiwać przed laty.

– Nadal podajecie masło orzechowe i kanapki z dżemem? – spytałam.

– Och tak, pewnie. Czy jadła je pani?

– Owszem, jadłam. – Natychmiast pożałowałam, że o tym wspomniałam. Ostatnia rzecz na świecie, jakiej sobie życzyłam, to ta, aby ludzie pamiętający dawne czasy uświadomili sobie, że jestem „siostrą owej dziewczyny, która została zamordowana dwadzieścia trzy lata temu”.

Ale Liz najwidoczniej była przyzwyczajona do gości, chwalących się, że jedli coś w tej gospodzie przed laty, i bez żadnych dalszych komentarzy odeszła od stolika.

Sączyłam wino i stopniowo zaczęłam przypominać sobie różne okazje, kiedy wpadaliśmy tu całą rodziną, gdy jeszcze byliśmy rodziną. Zwykle urodziny i kolacje po powrocie z przejażdżek. Ostatni raz przyszliśmy tu podczas wizyty mojej babci mieszkającej prawie od roku na Florydzie. Pamiętam, że mój ojciec odebrał ją z lotniska i spotkał się z nami tutaj. Mieliśmy dla niej tort. Różowe litery na białym lukrze układały się w napis: „Witaj w domu. Babciu”.

Rozpłakała się i były to łzy szczęścia. Ostatnie łzy szczęścia, jakie popłynęły w naszej rodzinie. I ta myśl przywiodła mi na pamięć łzy wylane w dniu pogrzebu Andrei i straszną publiczną kłótnię między matką a ojcem.

9

Po pogrzebie wróciliśmy do domu. Kobiety z sąsiedztwa przygotowały stypę i było tam mnóstwo ludzi: nasi dawni sąsiedzi z Irvington, nowe przyjaciółki matki z naszej parafii, członkinie jej klubu brydżowego i wolontariuszki ze szpitala. Było tam również wielu starych przyjaciół i kolegów z pracy ojca, niektórzy w mundurach i na służbie, i ci wpadli tylko na chwilę, żeby złożyć kondolencje.

Pięć dziewcząt najbardziej zaprzyjaźnionych z Andrea, z oczami zapuchniętymi od płaczu, zgromadziło się w kącie. Joan, z którą uczyła się przed śmiercią, była najbardziej przygnębiona i pozostałe musiały ją pocieszać.

Czułam się odseparowana od nich wszystkich. Moja matka wyglądała bardzo smutno w czarnej sukni; siedziała na kanapie w salonie, otoczona przyjaciółkami, trzymającymi ją za rękę lub podającymi jej filiżankę herbaty. „To cię rozgrzeje, Genine. Masz takie zimne dłonie”. Była opanowana, chociaż z oczu leciały jej łzy, i kilka razy słyszałam, jak mówi: „Nie mogę uwierzyć, że nie żyje”.

Ona i mój ojciec trzymali się razem podczas pogrzebu, teraz jednak usiedli w oddzielnych pokojach, ona w salonie, on na zamkniętym kuchennym ganku, który stał się dla niego czymś w rodzaju azylu. Moja babcia była w kuchni wraz z kilkoma starymi przyjaciółkami z Irvington, wspominającymi najszczęśliwsze chwile w swoim życiu.

Snułam się wśród nich, a chociaż ludzie zagadywali mnie i mówili, jaką jestem dzielną dziewczynką, czułam się straszliwie samotna. Chciałam być z Andreą. Chciałam pójść do pokoju mojej siostry, zastać ją tam i skulić się obok na łóżku, podczas gdy ona będzie paplać bez końca przez telefon z przyjaciółkami i z Robem Westerfieldem.

Zanim do niego zadzwoniła, pytała: „Czy mogę ci zaufać, Ellie?”.

Oczywiście, że mogła. Rob prawie nigdy nie dzwonił do nas do domu, ponieważ nie wolno jej było zadawać się z nim, i zawsze istniało ryzyko, że nawet jeśli Andrea odbierze telefon w swoim pokoju, matka lub ojciec podniesie słuchawkę na dole i usłyszy jego głos.

Matka lub ojciec? Czy może tylko ojciec? Czy moja matka byłaby zła? Bądź co bądź. Rob był Westerfieldem, a obie panie Westerfield, starsza i młodsza, uczestniczyły czasami w zebraniach klubu kobiet, do którego należała moja matka.

Wróciliśmy do domu w południe. O drugiej ludzie zaczęli mówić rzeczy w rodzaju: „Na pewno jesteście wykończeni, musicie odpocząć”.

Wiedziałam, iż oznaczało to, że, złożywszy uszanowanie pogrążonym w smutku członkom rodziny i wyraziwszy swój szczery żal, byli gotowi rozejść się do domów. Jeśli zwlekali, to tylko dlatego, że chcieli być u nas w momencie, gdy nadejdą jakieś wiadomości o postępach w śledztwie.

Wówczas już wszyscy słyszeli o wybuchu Pauliego Stroebela w szkole i wiedzieli, że Andrea była w aucie Roba Westerfielda, kiedy został zatrzymany za przekroczenie prędkości w zeszłym miesiącu.

Paulie Stroebel. Kto mógł przypuszczać, że ten cichy, zamknięty w sobie chłopak zakocha się do szaleństwa w takiej dziewczynie jak Andrea lub że ona zgodzi się pójść z nim na tańce w Dniu Dziękczynienia?

Rob Westerfield. Zaliczył pierwszy rok studiów i z pewnością nie był głupi – nikt w to nie wątpił. Krążyły jednak pogłoski, że poproszono go, by opuścił uczelnię. Najwidoczniej zmarnował cały pierwszy rok. Miał dziewiętnaście lat, kiedy zauważył moją siostrę. W jakim celu kręcił się koło Andrei, uczennicy drugiej klasy szkoły średniej?

– Może naprawdę był zamieszany w to, co przydarzyło się jego babce w jej domu?

Właśnie w momencie, gdy usłyszałam tę osobliwą uwagę, rozległ się dzwonek u drzwi i pani Storey z klubu brydżowego, która była już w przedpokoju, poszła otworzyć. Na ganku stała pani Dorothy Westerfield, babka Roba i właścicielka posesji z garażem, gdzie zginęła Andrea.

Była dystyngowaną, wytworną kobietą o szerokich ramionach i obfitym biuście. Trzymała się bardzo prosto, co sprawiało, że wydawała się wyższa niż w rzeczywistości. Jej siwiejące włosy naturalnie falowały i zaczesywała je do tyłu. W wieku siedemdziesięciu trzech lat miała nadal czarne brwi, które podkreślały inteligentny wyraz jasnobrązowych oczu. Mocno zarysowana szczęka sprawiała, że starszej damy nigdy nie uważano za piękność, lecz z drugiej strony potęgowała ogólne wrażenie władczej siły.

Pani Westerfield była bez kapelusza i miała na sobie pięknie skrojony ciemnoszary zimowy płaszcz. Weszła do przedpokoju i zlustrowała wzrokiem wnętrze, szukając mojej matki, która wyswobadzała się właśnie z objęć przyjaciółek i próbowała wstać.

Pani Westerfield podeszła prosto do niej.

– Byłam w Kalifornii i nie mogłam przyjechać wcześniej, ale chcę ci powiedzieć, Genine, jak bardzo współczuję tobie i twojej rodzinie. Wiele lat temu straciłam syna w wypadku, rozumiem więc, co przeżywasz.

Gdy moja matka skinęła uprzejmie głową, w pokoju rozległ się głos ojca.

– Ale to nie był wypadek, pani Westerfield – oświadczył tata. – Moja córka została zamordowana. Została zatłuczona na śmierć, a pani wnuk może być tym, który ją zabił. W istocie, znając jego reputację, musi pani zdawać sobie sprawę z tego, że jest głównym podejrzanym. Zatem proszę stąd wyjść. Ma pani cholerne szczęście, że wciąż pani żyje. Nadal pani nie wierzy, że był zamieszany w to włamanie, kiedy została pani postrzelona i pozostawiona na pewną śmierć, prawda?

– Ted, jak mogłeś to powiedzieć? – wyszeptała moja matka. – Pani Westerfield, przepraszam. Mój mąż…

Z wyjątkiem ich trojga zatłoczony dom wydawał się pusty. Wszyscy zamarli w bezruchu jak podczas gry w posągi, w którą bawiłam się jako dziecko.

7
{"b":"106783","o":1}