Dziś rano nie chciało mi się iść do sklepu i wiedziałam, że w domu będę mogła wybierać pomiędzy kanapką z serem a kanapką z serem. Poza tym pamiętałam, że pani Hilmer jest dobrą kucharką.
– O której? – spytałam.
– Och, około siódmej.
– Nie tylko przyjdę, ale przyjdę wcześniej.
– Cudownie.
Kiedy odłożyłam słuchawkę, uświadomiłam sobie, że moja sąsiadka musi uważać mnie za odludka. Po części miała oczywiście rację. Ale pomimo mojej natury samotnika, a może właśnie dlatego, jestem dosyć towarzyską osobą. Lubię przebywać z ludźmi i po pracowitym dniu w gazecie często wychodzę z przyjaciółmi. Kiedy pracuję do późna, idę na spaghetti lub hamburgera z tym, kto się akurat nawinie. Zawsze znajdzie się nas dwoje lub troje, którzy nie pędzimy do domu, do rodziny po naszkicowaniu artykułu lub skończeniu kolumny.
Jestem jednym ze stałych członków tej grupy, podobnie jak Pete. Gdy myłam twarz, szczotkowałam włosy i zaczesywałam je do tyłu, zastanawiałam się, kiedy da mi znać, którą pracę wybrał. Byłam pewna, że nawet jeśli gazeta nie zostanie sprzedana natychmiast, on nie zostanie już długo na dawnym miejscu. Sam fakt, że właściciele próbowali ją sprzedać, wystarczy, by skłonić go do wyjazdu. Gdzie się zatrzyma? W Houston? Los Angeles? Tak czy inaczej, istniały wszelkie szansę, że nasze drogi więcej się nie skrzyżują.
Była to bardzo niepokojąca myśl.
Przytulny apartament składał się z wielkiego salonu z wydzieloną kuchnią w jednym końcu i średnich rozmiarów sypialni. Łazienka znajdowała się w połowie krótkiego korytarza pomiędzy nimi. Komputer i drukarkę ustawiłam na stole w części jadalnej obok kuchni. Podczas pracy jestem bałaganiarą i kiedy zamierzałam włożyć płaszcz, rozejrzałam się po otoczeniu tak, jak mogłaby to zrobić pani Hilmer.
Gazety, które przeglądałam, leżały rozrzucone na podłodze w niszy wokół krzesła. Dekoracyjna misa z owocami i mosiężne świeczniki, ustawione pierwotnie na kolonialnym stoliku, stały stłoczone razem na bufecie. Mój terminarz leżał otwarty przy komputerze, a obok walało się pióro. W pobliżu drukarki spoczywał gruby plik stenogramów z procesu, poznaczonych gęsto żółtym markerem.
Przypuśćmy, że z jakiegoś powodu pani Hilmer mnie odprowadzi i zobaczy ten bałagan, pomyślałam. Jak zareaguje? Byłam zupełnie pewna, że znam odpowiedź na to pytanie, ponieważ w jej domu absolutnie wszystko znajdowało się na swoim miejscu.
Pochyliłam się, pozbierałam papiery i ułożyłam je w coś na kształt uporządkowanego stosu. Potem, po dalszym namyśle, wyciągnęłam wielką podróżną torbę, w której zawsze je przewoziłam, i wrzuciłam wszystko do środka.
W ślad za nimi włożyłam do torby stenogramy z procesu. Uznałam, że notatnik, pióro i laptop nie obrażają szczególnie niczyjego poczucia estetyki. Przestawiłam misę z owocami i świeczniki z powrotem na ich poprzednie miejsce na stoliku. Właśnie zaczęłam upychać torbę w szafie, gdy przyszło mi do głowy, że gdyby w mieszkaniu wybuchł pożar, straciłabym wszystkie materiały. Odrzuciłam tę myśl jako niedorzeczną, mimo to jednak postanowiłam zabrać torbę ze sobą. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale zrobiłam. Można to nazwać przeczuciem, jednym z owych przebłysków intuicji, jak zwykła mawiać moja babcia.
Na zewnątrz wciąż było zimno, ale przynajmniej wiatr ucichł. Mimo to spacer z apartamentu do domu wydawał się długi. Pani Hilmer powiedziała mi, że po śmierci męża kazała dobudować nowy garaż do domu, ponieważ nie chciała chodzić bez przerwy do starego. Teraz dawny garaż pod apartamentem był pusty, jeśli nie liczyć narzędzi ogrodniczych i ogrodowych mebli.
Idąc do domu w mrocznej ciszy, doskonale rozumiałam, dlaczego nie chciała odbywać nocą tych samotnych spacerów.
– Proszę nie myśleć, że się tu przeprowadzam – powiedziałam, kiedy pani Hilmer otworzyła drzwi i spostrzegła torbę podróżną. – Po prostu nigdy się z tym nie rozstaję.
Nad szklaneczką sherry wyjaśniłam jej, co jest w torbie, i nagle mnie olśniło. Pani Hilmer mieszkała w Oldham prawie pięćdziesiąt lat. Brała czynny udział w życiu parafii i miasta – a to znaczy, że znała tu wszystkich. W artykułach prasowych były wzmianki o ludziach, których nazwiska nic mi nie mówiły, lecz jej musiały być znane.
– Zastanawiam się, czy nie mogłaby pani przerzucić ze mną tych papierów – poprosiłam ją. – Chciałabym porozmawiać z wymienionymi w nich ludźmi, pod warunkiem że nadal mieszkają w okolicy. Na przykład niektóre przyjaciółki Andrei ze szkoły, ówcześni sąsiedzi Willa Nebelsa, kilku spośród tych typów, z którymi włóczył się Rob Westerfield. Większość szkolnych koleżanek Andrei z pewnością wyszła za mąż, a wiele z nich prawdopodobnie wyjechało. Zastanawiam się, czy zechciałaby pani przejrzeć ze mną te stare artykuły i może sporządzić listę osób, które wówczas rozmawiały z dziennikarzami i nadal tu mieszkają. Liczę na to, że mogą wiedzieć coś, co wówczas nie wyszło na jaw.
– Jedną z nich mogę ci wskazać od razu – oświadczyła pani Hilmer. – Joan Lashiey. Jej rodzice przeszli na emeryturę, a ona poślubiła Lea St. Martina. Mieszkają w Garrison.
Joan Lashiey to była dziewczyna, z którą Andrea odrabiała lekcje tamtego ostatniego wieczoru! Garrison leżało w pobliżu Cold Spring, zaledwie piętnaście minut jazdy stąd. Stało się oczywiste, że moja gospodyni będzie dla mnie kopalnią informacji o ludziach, z którymi chciałam się spotkać.
Kiedy piłyśmy kawę, otworzyłam torbę i położyłam na stole kilka gazet. Ujrzałam grymas bólu na twarzy pani Hilmer, gdy spojrzała na pierwszą z nich. „Piętnastolatka zakatowana na śmierć”. Pod spodem było zdjęcie Andrei. Miała na sobie strój, w którym kibicowała swojej drużynie: czerwoną kurtkę z mosiężnymi guzikami i krótką spódniczkę. Włosy opadały jej na ramiona, uśmiechała się. Wyglądała na szczęśliwą, pełną życia, młodą dziewczynę.
To zdjęcie zostało zrobione podczas pierwszego meczu w sezonie pod koniec września. Kilka tygodni później Rob Westerfield spotkał ją po raz pierwszy, kiedy grała w kręgle z przyjaciółkami w centrum sportowym w mieście. W następnym tygodniu wybrała się z nim na przejażdżkę samochodem, a Rob został zatrzymany przez policjanta za przekroczenie prędkości.
– Pani Hilmer, uprzedzam panią – powiedziałam. – Nie jest łatwo przeglądać ten materiał, więc jeśli uważa pani, że proszę o zbyt wiele…
Przerwała mi.
– Nie, Ellie, chcę to zrobić.
– W porządku. – Zostawiłam jej resztę gazet. Stenogramy z procesu nadal spoczywały w torbie. Teraz je wyjęłam. – To niezbyt przyjemna lektura.
– Zostaw mi to – powiedziała stanowczo.
Pani Hilmer uparła się, że pożyczy mi małą latarkę na drogę powrotną do apartamentu, i muszę przyznać, że byłam z tego zadowolona. Chmury rozproszyły się i teraz wyglądał spoza nich srebrny księżyc. Wiem, że to zabrzmi śmiesznie, lecz mogłam myśleć tylko o tych zaduszkowych wizerunkach czarnych kotów, siedzących na sierpie księżyca i uśmiechających się, jakby posiadły jakąś tajemną wiedzę.
Zostawiłam tylko włączoną małą lampę na klatce schodowej – znów przez wzgląd na moją gospodynię, aby nie nabijać jej rachunków za elektryczność. Kiedy wchodziłam po schodach, nabrałam nagle wątpliwości, czy owa oszczędność była dobrym pomysłem. Klatka schodowa tonęła w mroku, a stopnie skrzypiały pod moimi krokami. Nagle uświadomiłam sobie z bolesną wyrazistością, że Andrea została zamordowana w garażu bardzo podobnym do tego. Oba były zaadaptowanymi stodołami. Tutaj stary strych na siano został zaadaptowany na apartament, ale cała konstrukcja zachowała swój dawny charakter.
Nim dotarłam do szczytu schodów, trzymałam już w ręku klucz. Przekręciłam go szybkim ruchem, weszłam do środka i zaryglowałam drzwi. Natychmiast przestałam się martwić o rachunki i zaczęłam zapalać wszystkie światła, jakie zdołałam znaleźć: lampki po obu stronach tapczanu, żyrandol nad stołem jadalnym, światło w korytarzu, światło w łazience. Wreszcie wydałam westchnienie ulgi i spróbowałam otrząsnąć się z poczucia zagrożenia, które mnie ogarnęło.