Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ruby?

Jej wózek stał niecały metr ode mnie. Pochyliła się i wyjrzała do ogrodu. Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, kim jestem.

– Jesteś znajomą Merry. Przepraszam, ale nie pamiętam jak ci na imię.

– Kinsey – powiedziałam, podnosząc torbę. – Coś pani przyniosłam.

Odsunęła zasuwę na drzwiach i gestem dała mi znak, żebym weszła do środka. Spojrzała na mnie z rozjaśnioną twarzą i wskazała palcem na pakunek.

– Co tam jest?

Otworzyłam torbę, żeby mogła zajrzeć do środka.

– Dwa big maki, dwa cheeseburgery, dwie cole, dwie duże porcje frytek i mnóstwo soli oraz ketchupu. Pomyślałam, że będzie pani miała na to ochotę. – Podałam jej torbę. – Przepraszam, ale wszystko zdążyło już chyba wystygnąć.

– Mam kuchenkę mikrofalową.

– Naprawdę? To świetnie. Mam nadzieję, że jest pani głodna.

– Pewnie. – Położyła torbę na kolanach i podjechała do niskiej komody. Na blacie stał elektryczny dzbanek do herbaty i kuchenka mikrofalowa wielkości pojemnika na chleb. Ruby włożyła torbę do środka i ustawiła czas. – Sprawdź, proszę, czy teren jest czysty – rzuciła przez ramię.

Podeszłam do drzwi prowadzących na korytarz i uchyliłam je lekko. Lampy na korytarzu przygaszono. Na końcu widziałam tonącą w powodzi światła dyżurkę pielęgniarek. Tyłem do mnie stał przy niej mężczyzna, który wszedł przed chwilą do środka. Może był krewnym, który zdecydował się na późniejszą wizytę. Nagle drzwi po przeciwnej stronie korytarza otworzyły się gwałtownie i wyszła z nich pielęgniarka. Miała na sobie sztywny biały fartuch, wykrochmalony czepek, białe rajstopy i buty na miękkich podeszwach, które zapobiegały powstawaniu żylaków. Nie miałam pojęcia, że pielęgniarki noszą jeszcze taki strój. Kilka z tych, które niedawno spotkałam, miało na sobie zwykłe ubranie lub też spodnie i bluzy z syntetycznego materiału. Zorientowałam się, że mam przed sobą Pepper Gray, wredną pielęgniarkę, która podsłuchała moją rozmowę z Merry podczas pierwszej wizyty w Pacific Meadows. Teraz zawiesiła na szyi słuchawki i z przejętą miną patrzyła na zegarek. Odwróciła się w stronę dyżurki i szybko ruszyła korytarzem.

W pokoju rozległ się brzęczyk kuchenki. Zamknęłam drzwi. Nie można ich było zamknąć na klucz i mogłam tylko mieć nadzieję, że charakterystyczny zapach jedzenia nie zwabi tu całego personelu. Ruby wyjęła torbę z kuchenki i wróciła na swoje miejsce przy drzwiach prowadzących do ogrodu. Przysunęła stoliczek na kółkach i wskazała mi krzesło. Nie byłam pewna, czy powinnam ją objadać, ale kupiłam znacznie więcej, niż mogłaby zjeść, a sama umierałam z głodu. Ruby sprawiała wrażenie zadowolonej z towarzystwa i pochłonęła cheeseburgera niemal tak szybko jak ja. Zabierając się do frytek, obie pociągałyśmy lekko nosami.

– Mam nadzieję, że po zjedzeniu tego wszystkiego nie dostanie pani ataku serca – powiedziałam, pociągając łyk coli.

– A jeśli nawet, to co? Będę mogła spocząć w pokoju. – Uniosła big maca zachwycona widokiem sosu spływającego jej po palcach. Zlizała kroplę ketchupu, która pozostała jej w kąciku ust. – Nie jest tak duży jak w telewizji, ale za to pyszny.

– Ja je uwielbiam. Jak się pani ostatnio czuła?

Pokiwała lekko głową.

– Tak sobie. Słyszałam, że znaleźli samochód doktora, więc pomyślałam, że pewnie do mnie wpadniesz. Czekałam cały dzień.

– Potrzebowałam trochę czasu, żeby zebrać się w sobie. Jak tutaj przyjęto tę wiadomość?

– Niektórzy bardzo się tym przejęli, ale nikt chyba nie był specjalnie zaskoczony. Czy to on był w samochodzie?

– Jeszcze nie wiadomo. Ale raczej tak. Dziś przeprowadzono sekcję zwłok. – Opowiedziałam jej wszystko, dodając parę bardziej przerażających szczegółów, co sprawiło jej wyraźną przyjemność. – Proszę mi opowiedzieć coś o pracownikach nocnej zmiany. Często się tu kręcą?

– Nie. Kiedy jeżdżę po korytarzu, widzę, jak siedzą przy biurku i rozmawiają albo zajmują się papierkami. Niektórzy piją kawę albo oglądają telewizję. W nocy panuje spokój, no chyba że ktoś umrze.

– Ilu ich jest?

Ruby policzyła w myślach.

– Siedmioro, jeśli włączyć w to salowe, pielęgniarki i ich pomocnice.

– Czy regularnie sprawdzają pokoje pacjentów?

– Często nie zjawiają się nawet, jeśli dzwonimy. A czemu pytasz? Badasz teren?

– Jak najbardziej. – Wytarłam usta i położyłam zwiniętą serwetkę na kolanach. – Muszę sprawdzić pewne dokumenty. Myśli pani, że zamykają archiwum na noc?

Ruby potrząsnęła głową i przesunęła kawałek hamburgera pod policzek, by móc odpowiedzieć.

– A kto chciałby ukraść karty staruszków?

– Stanęłaby pani na czatach? Przydałaby mi się odrobina pomocy.

Zawahała się i nie była już tak pewna siebie.

– O mój Boże. Nie wiem, czy potrafię. Nigdy nie byłam w tym dobra. Nawet jako dziecko.

– Ruby, wszystko wymaga odrobiny praktyki. Nie będzie pani dobra, jeśli nigdy nie spróbuje.

Jej drobna postać skuliła się jeszcze bardziej.

– No dobrze, spróbuję, ale nie wiem, czy sobie poradzę.

– Na pewno.

Chwilę potem patrzyłam przez uchylone drzwi, jak jedzie w stronę dyżurki. Miała zagadać pielęgniarki i tak się ustawić, żeby móc obserwować, czy ktoś nie zmierza w stronę biura w czasie, gdy ja będę tam myszkować. Układ korytarza pozwalał mi dostać się tam niepostrzeżenie, ale bałam się, że nagle do pokoju wejdzie pielęgniarka szukająca na przykład karty jednego z pacjentów, której nie miała akurat pod ręką. Było to co prawda mało prawdopodobne, ale gdyby tak się stało, nie miałabym nic na swoje wytłumaczenie.

Dałam Ruby dość czasu, by mogła dojechać do dyżurki, a potem wyśliznęłam się z jej pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Skręciłam w prawo i ruszyłam korytarzem pewnym krokiem, jakbym miała pełne prawo tu być. Minęłam pokój dzienny, drzwi wejściowe i jadalnię. Drzwi do pokoju dziennego i jadalni były otwarte, ale w środku pogaszono wszystkie światła. Zatrzymałam się i oparłam o ścianę. Niczym drapieżnik, który wyrusza na żer, zamknęłam oczy i zaczęłam identyfikować unoszące się w powietrzu zapachy: rożki z cynamonem, sosnowy odświeżacz powietrza, świeżo wyprasowana bawełna i gardenie. Tak, był to bez wątpienia zapach świata ludzi starszych.

Kiedy dotarłam do biura administracji, wzięłam głęboki oddech i przekręciłam gałkę w drzwiach. Zamknięte. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie użyć wytrychów, ale nie bardzo przemawiała do mnie wizja długiego manipulowania przy zamku. Na pewno można to załatwić o wiele prościej. Wróciłam do recepcji, opuszczonej i ciemnej o tak późnej porze. Wsunęłam się za ladę i przeszukałam szufladę po szufladzie. Cały czas nasłuchiwałam uważnie, by natychmiast wychwycić najmniejszy choćby dźwięk zwiastujący nadejście niepożądanej osoby. Na dnie jednej z szuflad znalazłam metalowe pudełko z przegródkami, które otworzyłam bez trudu. W środku odkryłam całe mnóstwo kluczy – wszystkie dokładnie opisane. Punkt dla mnie. To było o wiele bardziej emocjonujące niż polowanie na grubą zwierzynę. Chcąc się zabezpieczyć, wzięłam trzy klucze: do biura administracji, izby przyjęć i archiwum medycznego. Zamknęłam pudełko i szufladę i znów ruszyłam ostrożnie korytarzem.

Zaczęłam od biura administracji. Ręce drżały mi trochę, jakieś 1,2 stopnia w skali Richtera, ale poza tym było w porządku. Kiedy już znalazłam się w środku, nie odważyłam się zapalić światła, choć same drzwi wyglądały solidnie. Bałam się jednak, że ktoś wjeżdżający na parking może się zastanowić, dlaczego o tej porze w biurze pali się światło. Sięgnęłam więc za dekolt i wyjęłam zza stanika malutką latarkę. Była cała ciepła i dawała wąziutki promyk światła, ale wystarczyło mi to w zupełności. Chwilę poświęciłam na zorientowanie się w terenie. Widziałam już to biuro za dnia, więc mniej więcej wiedziałam jak wygląda.

W głębi za ladą stało biurko Merry, połączone tylną ścianką z drugim, identycznym. Oprócz niego znajdowało się tam parę wózków na segregatory, kopiarka i kilka metalowych szafek przy ścianie. Ekran komputera Merry był czarny, lecz niczym małe serce pulsowała na nim bursztynowa kropeczka. W ciemności nie widziałam dużego zegara na ścianie, ale słyszałam jego nieustanne tykanie, gdy sekundnik wędrował dookoła tarczy. Po mojej prawej stronie znajdowały się drzwi do gabinetu doktora Purcella, gdzie rozmawiałam z panią Stegler. Drzwi po lewej stronie łączyły biuro z archiwum medycznym. Skierowałam promień światła na zegarek. Była 22:22.

58
{"b":"102018","o":1}