Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zadzwoniła do mnie do domu. Odniosłam wrażenie, że pani wcześniej z nią rozmawiała.

– Nic takiego nie zrobiłam i nie mogę uwierzyć, że zdecydowała się pani na to spotkanie bez konsultacji ze mną. Nikogo nie wolno włączać do tej sprawy, jeśli ja nie wyrażę na to zgody. Gdybym chciała, żeby spotkała się pani z Blanche, podałabym pani jej numer.

– Myślałam, że tak się stało.

– Podałam pani numer Melanie, a nie jej. Co ona pani powiedziała?

– Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Naprawdę bardzo mi przykro, ale odniosłam wrażenie, że wszystko o mnie wie, więc założyłam, że rozmawiała z panią bądź Melanie. Powiedziała mi, że obie poczuły wielką ulgę, bo od chwili zaginięcia ojca nakłaniały panią do wynajęcia kogoś do zbadania tej sprawy.

– To bez znaczenia. Jeśli zajdzie taka potrzeba, sama poinformuję dziewczęta o wszystkim, ale nie powinny dowiadywać się o niczym od pani. Jasne?

– Oczywiście – odparłam urażona. Po przekazaniu Richardowi Hevenerowi otrzymanych od Fiony pieniędzy nie miałam już ani grosza, by zwrócić jej zaliczkę. Po odjęciu pięćdziesięciu dolarów za rozmowę z Triggiem, byłam jej nadal winna tysiąc siedemdziesiąt pięć dolarów i gdybym zdecydowała się zrezygnować z tej sprawy, musiałabym poważnie naruszyć swoje oszczędności.

– Proszę mówić dalej – powiedziała, nie przerywając pracy.

Byłam wściekła i musiałam się mocno hamować, by nie powiedzieć jej, dokąd moim zdaniem może się wynosić. Zdołałam jednak zapanować nad sobą tylko do chwili, gdy otworzyłam usta.

– Wie pani co? Może to i jest zabawne, ale mam już serdecznie dość wysłuchiwania pani cierpkich uwag. Harowałam jak wół przez cały weekend i jeśli moje metody pani nie odpowiadają, to spadam stąd.

Po raz drugi w tak krótkim czasie udało mi się ją zaskoczyć. Wracając szybkim krokiem do łóżka, wyglądała na szczerze zaniepokojoną.

– Nie to miałam na myśli. Przykro mi, jeśli panią uraziłam. Nie miałam takiego zamiaru.

Nic nie zbija mnie z tropu skuteczniej niż szczere słowa przeprosin. Opanowałam się równie szybko jak ona i przez kilka minut przygładzałyśmy nastroszone piórka, by móc spokojnie kontynuować rozmowę.

Fiona zapytała mnie o dalsze plany. Tak jakbym je miała.

– Jak zamierza go pani odnaleźć?

– No cóż – odparłam. – Muszę jeszcze porozmawiać z paroma osobami i zobaczymy. – Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, co począć.

Jej oczy zabłysły na moment i pomyślałam, że znów mnie zaatakuje, ale zdążyła się opanować.

– Mam jeszcze dwa pytania – powiedziałam. – Ktoś wspominał w rozmowie, że w czasie swoich wcześniejszych nieobecności w domu Dow przebywał w klinice odwykowej. Czy istnieje możliwość, że mógł się wówczas wybrać za granicę?

– A co to zmienia?

– Zwrócił mi na to uwagę Lonnie Kingman. To prawnik, od którego wynajmuję biuro. Zasugerował, że Dowan mógł przelewać pieniądze na konta za granicą, przygotowując ucieczkę.

– Nigdy nie przyszło mi to do głowy.

– Mnie też, ale podczas naszego pierwszego spotkania wspominała pani, że mógł wyjechać do Europy lub Ameryki Południowej.

– Tak, ale nie wierzę, by planował coś takiego od lat.

– Czy oglądała pani kiedykolwiek jego paszport?

– Oczywiście, że nie. Po co miałabym to robić?

– Tak sobie pomyślałam. Może dlatego paszport zniknął. Zabrał go ze sobą, żeby nikt nie mógł sprawdzić, gdzie wyjeżdżał podczas swoich wcześniejszych nieobecności.

– Wspominała pani o dwóch pytaniach.

Poczekałam, aż spojrzy mi w oczy.

– Dlaczego nie powiedziała mi pani, że wybierał się tutaj tego piątkowego wieczoru?

Położyła dłoń na szyi obronnym gestem, jakby w obawie, że ktoś będzie chciał przeciąć jej tętnicę.

– Nigdy tu nie dotarł. Pomyślałam, że zaszło nieporozumienie. Próbowałam się do niego dodzwonić następnego dnia, ale on już zniknął.

– Po co się tu wybierał?

– To chyba nie ma znaczenia, skoro się nie pojawił.

– Czy ktoś oprócz pani był w domu tego wieczoru? – spytałam.

– Żeby mógł potwierdzić moje słowa?

– Byłoby miło, nie sądzi pani?

– Niestety, nie mogę pani pomóc. To małe miasto. Ludzie kochają plotki. Nawet nie pozwalałam mu zaparkować na podjeździe. Kazałam wjeżdżać do garażu. Nikt nie wiedział o jego wizytach.

– Tak pani sądzi. – Od razu poczułam wyrzuty sumienia, bo w jej oczach dostrzegłam błysk zawiedzionego zaufania.

– Przysięgał, że nie powie o tym Crystal. Twierdził, że sprawi jej to przykrość, a żadne z nas tego nie chciało.

– Nie powiedziałam, że poinformował o tym Crystal. O wizytach wiedział ktoś inny.

– Trigg.

– Tak – odparłam. W końcu chodziło tu o jej pieniądze. Miała prawo dowiedzieć się o wszystkim. Rzadko miewam skrupuły, a jeśli nawet, to często działają wybiórczo. – A Lloyd Muscoe? Czy Dow kiedykolwiek o nim wspominał?

– Tak. Nie lubili się i za wszelką cenę unikali wzajemnych kontaktów. Początkowo zachowywali się jak rywalizujące o samicę zwierzęta. Crystal na pewno się to podobało. Później ich nieporozumienia dotyczyły raczej stosunków Leili z Lloydem.

– Słyszałam, że zdaniem Dowa Lloyd miał na dziewczynkę zły wpływ.

– Nie znam Lloyda, więc wolałabym nie wypowiadać się na ten temat.

– Proszę spróbować. Na pewno pani coś wie.

– To prostak i tyle.

– Na szczęście w tym stanie nie jest to traktowane jak przestępstwo, bo sama musiałabym trafić do aresztu.

– Wie pani doskonale, co mam na myśli. Płacą duże pieniądze za szkołę Leili. Nie widzę powodu, dla którego miałaby spędzać połowę weekendów z kimś takim jak on.

– Ale Lloyd jest jedynym ojcem, jakiego zna. Crystal musi zależeć na tym, by utrzymywała z nim bliskie stosunki.

– Jeśli rzeczywiście o to jej chodzi. Może woli mieć więcej wolnego czasu. Zachowanie Leili przekracza normy typowe dla dziewczynek w jej wieku. Widać wyraźnie, że dziewczyna ma problemy. Jestem pewna, że Lloyd nie mógł znieść Dowa i jego ingerencji w tę sprawę. Zamiast tracić czas z Blanche, powinna pani była porozmawiać z Lloydem.

Trigg powiedział mi, że Lloyd mieszka w małej pracowni na tyłach domu stojącego na rogu Missile i Olivio. Zaparkowałam na ulicy i pieszo ruszyłam wąskim podjazdem. Po obu stronach rosły gęste krzewy, z których – gdy przechodziłam – spadały krople wody. Na trawie na końcu podjazdu stał zaparkowany chevrolet rocznik 1952. Na masce leżało parę wilgotnych liści, ale poza tym samochód był czysty i dobrze utrzymany. Podwórko na tyłach domu było zarośnięte, a mała drewniana pracownia mogła kiedyś służyć jako szopa na narzędzia. Weszłam na dwa drewniane schodki i zapukałam do drzwi.

Nikt nie odpowiadał. Obeszłam domek dookoła, zaglądając przez okna do środka. Dostrzegłam cztery małe pomieszczenia: pokój dzienny, kuchnię i dwie sypialnie połączone łazienką. Nigdzie nie było żywego ducha. Podeszłam raz jeszcze do frontowych drzwi i nacisnęłam klamkę. Drzwi się otworzyły. Stanęłam w progu, ale nikt nie wyszedł mi na spotkanie. Kiedy weszłam do środka, moje kroki odbijały się echem na kamiennej podłodze.

W domku pachniało wilgocią. Podłogi pokrywało zniszczone linoleum. W pierwszej sypialni wszędzie leżały porozrzucane wieszaki na ubrania. Szafa była pusta. W drugiej sypialni na podłodze leżał nagi materac, a kiedy otworzyłam drzwi szafy, zauważyłam schowane po prawej stronie dwa ciasno zwinięte koce. Okno w tej sypialni było uchylone, czego nie zauważyłam, obchodząc dom dookoła. Może Lloyd zakradał się tutaj na noc. Każdy mógł przemknąć niezauważony w cieniu żywopłotu i wśliznąć się do domku. W łazience nie znalazłam nic poza wanną na nóżkach w kształcie łap i toaletą z plamami rdzy. Szafki w kuchni były otwarte. Na blacie stał plastikowy kubek z resztkami jakiegoś napoju. Pachniał jak cola z bourbonem lub coś równie mocnego. Otworzyłam wszystkie szuflady. Jako optymistka z natury zawsze mam nadzieję, że uda mi się trafić na jakiś ślad, najlepiej na kartkę z adresem prowadzącym prosto do celu.

41
{"b":"102018","o":1}