Литмир - Электронная Библиотека

– Osobliwszy jakiś ludek – uznał, kiedy brama zatrzasnęła się na dobre. – Rozmowny nad podziw i krotochwilny, ale przecież nic nam nie wyjawili, nawet imion swoich. Nas też o godność nie wypytywali, jako ludzie pospolicie na gościńcu czynią.

– Co mieli rzec, to rzekli – mruknął Koźlarz. – Jeśli tu Servenedyjki pokoju pilnują, każdy się dwa razy namyśli, nim burdę zacznie.

– Servenedyjki, nie Servenedyjki, za jedno – zdecydował Przemęka. – Trzeba się będzie w przystani o krypę wywiedzieć.

Koźlarz pospiesznie odsunął się na środek ulicy, ponieważ w płocie otwarła się klapa i obficie bluznęła cuchnącą, niebieskawą strugą.

– Ale prędzej alchemika odwiedzić.

– Wiecznemu zapędowi się przypatrzeć? – spytał z rozbawieniem Przemęka.

– List wysłać.

Przemęka chwilę spoglądał na gromadę niewiast, które niosły na głowach kosze pełne świeżo bielonego płótna. A potem z rozmysłem wjechał w kałużę gnojówki, doszczętnie ochlapując im spódnice. Złość, przytłumiona na krótko, wybuchła ze zdwojoną siłą.

– To najlepszy sposób – obronnym tonem rzekł Koźlarz. – Wiecie przecież.

– Jak sobie chcesz.

Alchemik siedział na niziutkim karle i gapił się w okno. Na dźwięk otwieranych drzwi podskoczył z przestrachu. Okazał się niskim, zażywnym człowieczkiem o podejrzanie zaczerwienionym obliczu. Zamiast dziwacznych szat, jakie chętnie przywdziewają magicy, nosił zwyczajny niebieski fartuch i juchtowe buty. Łeb miał prawie doszczętnie wyłysiały, tylko na skroniach ostały się dwa wątłe, choć długie kosmyki ryżawych włosów, które pieczołowicie zaczesywał na środek łysiny. Był to, jak z dawna spostrzegł Przemęka, zwyczaj w cywilizowanych krainach pospolity acz wielce dziwaczny.

– Wpuściła was? – Zamrugał ze zdumieniem oczami.

– Drzwi były zaparte – wyjaśnił Koźlarz. – Ale na sam skobel, a z komina mocno dymiło…

Gospodarz z przyganą pokręcił głową.

– Więc postanowiliście alchemikowi nos w garnki wsadzić. A jak się sposobność trafi, mocniejszy trunek uszabrować. Nie wstyd tak? Aleście się zbłaźnili, bo mnie samego już trzeci dzień suszy. Moja pani duszka zacier do rynsztoka wylała, a gorzelnikom rzekła, że jakbym na borg chciał brać, to ona ni grosza nie zapłaci. Ot, nieszczęście… – Potarł się wierzchem dłoni po nosie, czerwonym i opuchniętym jak purchawka.

Przemęka bez słowa sięgnął po przytroczony u pasa bukłaczek.

– Uuuuch. – Alchemik pociągnął tęgiego łyka. – Krzepka, jucha. Ale zgaduję, żeście nie przyszli spragnionego napoić.

– Sława wasza nas ściągnęła, mistrzu. – Koźlarz uśmiechnął się, patrząc, jak ten łapczywie żłopie gorzałkę.

Gospodarz wysączył ostatnie krople i nieprzychylnie zerknął na opróżnione naczynie.

– Akurat. Sławny to ja byłem dobrych parę lat temu, ale wyście wtedy koszulinę w zębach nosili, a i mnie inaczej wołali. Jak czego ode mnie chcecie, gadajcie bez ceremonii, bo rychło baba wróci z targu, a ona bardzo prędka niewiasta. Widzicie kartelusz? – Wycelował palcem w przybity do ściany kawał pergaminu, pokryty rzędami koślawych cyfr oraz licznymi czerwonymi i niebieskimi znakami.

– Ano, widzę – przytaknął Koźlarz.

– Kalendarz – wyjaśnił Szmudruch. – Każdy dzionek w nim zapisany jako jeden taki czarny znaczek. Cyferka. Albo dwie cyferki, jak podejdzie. Nieważne. A te czerwone mazaje obok cyferek widzicie?

– Widzę.

– A to są te wszystkie dzionki, jak mnie baba na pijaństwie przyłapała i mordę mi obiła – oznajmił dobitnie alchemik. – Wszystkie sobie dla pamięci odznacza, cholera. Kalendarz do ściany przypięła, ku przestrodze, gada, żeby mnie nie kusiło. I gościom jest wielce nieprzyjazna. Ubrdała sobie, że mnie kompania do opilstwa zachęca. Tedy mówcie, czego potrzebujecie, i idźcie sobie.

– Chcemy, żebyście dla nas list napisali.

Mistrz rzucił im niechętne spojrzenie.

– List niech wam na przystani rachmistrz napisze – poradził. – Tak bezpieczniej. Bo jeśli się baba zeźli, jeszcze was o wykradanie tajemnic cechowych oskarży.

– Nam specjalnego listu trzeba – rzekł Koźlarz. – Takiego, żeby tam na wierzchu jedna rzecz stała, dla niewprawnych oczu oczywista, a pod nią inna zgoła.

Obrzmiałe oblicze alchemika rozpromieniło się, gdy dostrzegł w ręku Koźlarza pękaty mieszek.

– Spisek? – uradował się. – Spisek, waszmościowie?

Przemęka uniósł brew. Skwapliwość, z jaką gospodarz pochwycił przynętę, nieomal sprawiła mu przykrość. Zdążył już odwyknąć od cywilizowanych krain i dobrodziejstw łapownictwa. Oczywiście w pustynnych miastach ludzie, nawet najpotężniejsi z nich, również ulegali pokusom, zwykle jednak bywali bardziej podejrzliwi, szczególnie wobec obcych.

– Przysługa – sprostował Koźlarz. – Zgódźcie się, a do samiuśkiej zimy wszystkie cyferki w kalendarzu będzie wam kobieta zakreślać na czerwono.

Mistrz sztuk tajemnych przez dobrą chwilę przyglądał mu się spode łba, ważąc w myślach propozycję, po czym uśmiechnął się szeroko.

– Na niebiesko – powiedział i wyciągnął rękę po sakiewkę. – Na czerwono jest wtedy, jak mnie na początku pijaństwa przyłapie. Lecz niech się tylko rozochocę należycie, taki we mnie duch wstępuje, że nie ona, ale ja ją grzmocę. Wtedy dzień zaznaczamy na niebiesko.

Ale tamtego dnia nie zaznaczyli ani na niebiesko, ani na czerwono. Bo kiedy żona mistrza Szmudrucha wreszcie wróciła, wiergowski alchemik siedział potulnie i cichutko na posadzce, wsparty o nogę stołową. Oczy miał wytrzeszczone, w garści ściskał gęsie pióro, a sprowadzony pospiesznie medyk oznajmił, że umorzono go jakowąś rzadką trucizną. Jeśli cokolwiek przed śmiercią napisał na kawałku pergaminu, który znaleziono na jego kolanach, nikt nigdy nie zdołał tego odczytać.

Po zmierzchu dwóch ludzi odpłynęło barką z Książęcych Wiergów. Starszy zajadle ostrzył miecz. Młodszy patrzył, jak strażnicy wygaszali światła na nabrzeżu, widać bardzo lękano się, by kto nieostrożny nie zaprószył ognia.

– Pamiętam drobną, brązowooką dziewuszkę – odezwał się wreszcie młodszy. – Z włosami uczesanymi w warkoczyki, które krnąbrnie sterczały na wszystkie strony. Jej matka była niezwykłą niewiastą, sprawiła, że życie w Rdestniku stało się nieco bardziej znośne. Ale nie wiem, na kogo wyrosła moja siostra. Nie wiem też, dlaczego Zird Zekrun pozwolił jej przeżyć. Nie wiem, w co zmieniły ją te wszystkie lata na dworze Wężymorda. Nie wiem, w jaki sposób mi zaszkodzi. Nic nie wiem.

– Ten list… – zaczął z namysłem starszy.

– Na czas dotrze do Uścieży. Tam, gdzie powinien.

– Jeśli jest prawdą, co gadają, także tam, gdzie nie powinien – zauważył sucho Przemęka.

Koźlarz wzruszył ramionami.

– Wiecie, co mi tamta ryżowłosa obok skalnego powiedziała? Mówiła o książęcej powinności. O posyłaniu ludzi na śmierć. Jak wy. Pamiętacie? Pamiętacie, jak patrzyliśmy na Czerwienieckie Grody? Więc wtedy, na Przełęczy Skalniaka… jakby mi upiór w ślepia zaświecił…

Przemęka przesunął osełką po ostrzu miecza.

– Tyle że ja się moich powinności już dawno wyuczyłem – podjął Koźlarz. – Samiście mnie wyuczyli.

– Wężymord prędzej czy później dowie się o listach. A pewnie i Zird Zekrun.

– Niezawodnie – zgodził się sucho. – Ale i tak dość sekretów. Słyszeliście, co powtarzają o mojej siostrze. Że okulała po tym, jak Zird Zekrun położył na niej ręce. Że jest połączona z Wężymordem w sposób, którego śmiertelni nie potrafią pojąć. Nazywają ją plugastwem, niczym wiedźmę. I mówią, że okaże się drugą Thornveiin. Thornveiin, za której przyczyną Krainy Wewnętrznego Morza zajęły się pożogą jak suche rżysko. Dlatego muszę się przekonać. Zbyt wiele rzeczy ma się rozstrzygnąć w Spichrzy podczas Żarów, by nie próbować sprawdzić, czy mam w siostrze sprzymierzeńca, czy wroga.

* * *

Ciecierka z ulgą wyciągnął do paleniska opuchłe, zawinięte w brudne szmaty stopy. Jego piękne trzewiki rozpadły się trzeciego dnia wędrówki, choć były uszyte z przedniego safianu i wedle najnowszej mody. Zzuł je w końcu i cisnął do przydrożnego rowu, po czym obłupił z chodaków starą, ślepą babinę, która wraz z innymi nędzarzami drzemała w obórce, użyczanej przez pobożnego chłopa na schronienie pątnikom.

77
{"b":"100643","o":1}