– Widzicie – przywódca strażników zniżył głos – sekret to niezmierny i wbrew woli braciszków go zdradzę, ale zacny z was człowiek, nie chcę więc tajemnicami lęku waszego podsycać. Prawda, że dziewkę w ukryciu trzymamy, bo niezwykła z niej panna i wielce niebezpieczna.
– Zrazu zgadłem! – rzekł triumfalnie kupiec. – Zatem kto ona? Sierota majętna, której dobytek krewni próbowali rozgrabić, czy mniszka nabożna w pielgrzymce do świętych obrazów?
Księżniczka przysunęła ucho jeszcze bliżej do szpary i wydało się jej, że słyszy gulgotanie wódki, widać dowódca znów postanowił się pokrzepić.
– Gorzej, panie kupiec, znacznie gorzej – odparł po długiej chwili. – Dziewka prawdziwie z wielkiego pochodzi rodu, starego i zasobnego jak rzadko. Matka ją odumarła w kolebce, a ojciec, dla kraju się trudząc w odległych stronach, powierzył ją w opiekę babkom. Te wszelako, w podeszłym już będąc wieku, nie umiały dziewczyny w karbach utrzymać. Wyrosła krnąbrna, porywcza i chutliwa nad miarę, jak to zwyczajnie bywa, jeśli się białogłowy zawczasu do karności nie wdroży.
– Ano – zgodził się kupiec. – Jak kto baby nie bije, to wątroba w niej gnije.
– Wreszcie się ojciec zwiedział, że dziewka wciąż nowych miłośników w alkowie przyjmuje i co koń wyskoczy ruszył do domu, porządek zaprowadzić. Łotrów do wieży powtrącał, a córkę w ciemnicy zawarł, by do opamiętania przyszła. Niestety, panna nocką gaszków z lochu wypuściła. Zakradli się do komnaty ojca dobrodzieja i zarąbali go ciszkiem, kiedy w pościeli leżał.
– Zmiłujcież, bogowie! – wysapał kupiec. – Ojcobójczyni.
Zarzyczka zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie boleśnie wryły się jej w ciało. Wyczuwała w tej historii rękę Kiercha: zbrojny był zbyt głupi, by ją wymyślić i nieodwracalnie napiętnować Zarzyczkę. Ojcobójstwo uważano bowiem w Krainach Wewnętrznego Morza za najbardziej plugawą ze zbrodni, nieodmiennie karaną śmiercią. Jeśli kapłani rozgłaszali ją na każdym postoju – a zbyt gładko przeszła strażnikowi przez usta, aby opowiadał ją po raz pierwszy – nic dziwnego, że przygodni towarzysze podróży nawet nie próbowali się zbliżyć do księżniczki.
– Czemuż ona jeszcze dycha? – wysyczał nienawistnie kupiec.
– Ba! – rzekł dowódca. – Kniaź oddał zbrodnicę w pieczę świątobliwym braciszkom, aby ją gdzieś ukryli, w jakimś odludnym klasztorku, skąd się do śmierci nie wydobędzie. Żywcem ją zamurują w celi, żeby człek żaden nie miał do niej przystępu i słoneczne światło do niej nie dochodziło, a tylko głosy klasztornych dzwonów przypominały o grzechach i do pokuty skłaniały…
– Dość usłyszałaś? – za plecami księżniczki znienacka rozległ się głos Kiercha.
Zarzyczka odwróciła się, oddychając miarowo, aby choć trochę uspokoić rozgorączkowany umysł. Kapłan przyglądał się jej z kpiącym uśmieszkiem, ciekaw, jakie wrażenie wywarła na niej historia i wiedziała, że nie może wydać się przed nim z wściekłością. W istocie opowieść o ojcobójstwie, choć ohydna, nie znaczyła wiele. Ważny był jedynie sekretny cel wyprawy i dziwna gra, w którą postanowili wplątać ją kapłani.
A może, pomyślała z trwogą, oni bardzo dobrze wiedzą o liście mistrza Kośmidra i spotkaniu z Koźlarzem. Czyżby Wężymord rozkazał mnie zgładzić, a przy okazji pojmać mego brata? Ale zaraz skarciła się w duchu za nierozwagę, bo nie powinna się nawet nad tym zastanawiać przy Kierchu. Wprawdzie dorastając w cytadeli pełnej zauszników Zird Zekruna, nie wierzyła jak pospólstwo, aby mogli bez wysiłku przenikać do ludzkich umysłów. Jednakże czasami wypełniała ich obecność boga i wówczas potrafili wyłuskać cudzą tajemnicę z łatwością, która napawała ją lękiem.
Lata w ponurej uścieskiej cytadeli w niczym nie przygotowały jej na utarczki z kapłanami. Zazwyczaj schodziła innym z drogi i nie mieszała się w walki świątynnych stronnictw ani pałacowe spiski, świadoma, że córce Smardza nie wybaczono by żadnej nieostrożności. Nosiła ciężkie suknie w kolorze ziemi lub granitu, z którego wzniesiono twierdzę, i nisko spuszczała oczy, jeśli jakiś służebnik boga zaszczycił ją spojrzeniem. Niektórzy – zarówno słudzy Zird Zekruna, jak i dostojnicy, którzy zjeżdżali się ze wszystkich stron Żalników na rady i uroczystości – uważali ją za ociężałą na rozumie i traktowali z pogardą, jak posługaczkę, nie zaś następczynię tronu. Nie winiła ich za to. Bezruch i milczenie były jej sposobem na przetrwanie.
Teraz wszakże jej pokora tylko ośmielała kapłanów. Jeśli więc chciała przeżyć, musiała zacząć walczyć natychmiast, nie czekając na brata i nie oglądając się na Wężymorda.
– Aż nadto – odparła ze spokojem. – I wielka mnie zdejmuje ciekawość, dla jakiej przyczyny zapuściliście się aż w wiergowską dziedzinę, skoro innym traktem łatwiej byśmy do Spichrzy trafili. Ale może o czymś nie wiem. Może wiosenne roztopy gościńce zatopiły albo zbójcę po lasach grasują, podróżnych nie przepuszczając – dokończyła złośliwie.
Kapłan zagryzł wargi. Niewolnica, która czekała tuż za nim z dzbanem w rękach, cofnęła się ze strachem ku drzwiom. Zarzyczka poczuła przelotny przypływ współczucia. Zapewne Kierch nie oszczędzi służebnicy, choć wciąż nie ośmielał się ukarać jej pani.
– Nie twoja rzecz, dziewko.
– Nie moja – zgodziła się obojętnie. – I nie na mnie spadnie kara, kiedy się kniaź dowie o tej samowoli. Bo nie odesłał mnie z Uścieży, abym się z wami tułała po pograniczu, ale bym mu zdała sprawę o spichrzańskich hawerniach. I nie omieszkam go zawiadomić, jeśli staniecie mi w tym na przeszkodzie.
Chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem kapłan uśmiechnął się nieoczekiwanie.
– Cokolwiek zechcecie, pani – rzekł, kłaniając się przed nią ceremonialnie. – Ale dajcie mi tyko powód, marny cień podejrzenia, że coś samowolnie knujecie, a pozazdrościcie losu tej ojcobójczyni, coście o niej słuchały. – Ukłonił się raz jeszcze z drwiną. Na progu zatrzymał się, aby przepuścić strażników z deskami. – Dobrze okno zabijcie, bo pani nocne powietrze szkodzi, jeszcze nam zachorzeje – rzucił zgryźliwie na pożegnanie.
Gdy zbrojni opuścili komnatę, starannie zaparłszy za sobą drzwi, służka nieśmiało pociągnęła księżniczkę za rękaw.
– Woda stygnie, pani – wyszeptała. – Zechciejcie się obmyć.
Zarzyczka oparła się rękoma o blat stołu i poczekała, aż dziewka rozsznuruje jej suknię. Podróżne stroje księżniczki były prostego kroju i pozbawione ozdób, lecz że uszyto je z ciężkiego, brunatnego aksamitu, pod koniec dnia ciążyły jej jak kamień. Nim wysunęła się spomiędzy fałd materii, służka zdążyła nalać wody do miednicy i zakasawszy rękawy koszuli, uklękła przed paleniskiem, rozdmuchując żar. Zarzyczka przez chwilę w milczeniu przyglądała się drobnej, zgiętej sylwetce, brunatnej chustce zakrywającej włosy i bosym stopom, które wystawały spod spódnicy z grubego lnianego sukna. Jakby wyczuwając jej zainteresowanie, niewolnica poruszyła się niespokojnie i księżniczka zobaczyła na jej ramieniu szeroki cień.
Zarzyczka wzdrygnęła się, rozpoznawszy znak Zird Zekruna – nie znamię skalnych robaków, które zdobiło czoła jego kapłanów, ale brunatny tatuaż, którym znaczono każdą służkę boga. Właściwie powinnam zgadnąć, że dadzą mi do posługi mniszkę, pomyślała. Nikt inny nie szpiegowałby z równą ofiarnością.
Nie widywała służek Zird Zekruna zbyt często. Choć Pomorcy od wielu lat siedzieli w Zalnikach, pobudowano zaledwie kilka niewieścich klasztorków, a i one świeciły pustkami. Ani dumne szlachcianki, ani nawet chłopki nie kwapiły się wstępować do zakonu. W przeciwieństwie bowiem do potężnych, opływających w bogactwa kapłanów, mniszki nie mogły przyjmować żadnych nadań i utrzymywały się z datków wiernych. We wszystkim podporządkowane współbraciom, brunatne służebnice Zird Zekruna żyły w surowej dyscyplinie, milczeniu i ubóstwie. Zwykle nie opuszczały klasztornych murów, po Zalnikach krążyły więc pogłoski, jakoby żywcem zamurowywano je w ciemnych celach. Zarzyczka nie wierzyła jednak, aby tak było. Nawet Zird Zekrun nie marnowałby nieroztropnie swoich sług.