Wóz zatrząsł się znowu i stanął. Konie szarpnęły raz i drugi, poganiane gromkim głosem wozaka, lecz nie ruszyły z miejsca, widać koło ugrzęzło w wykrocie. Zarzyczka uchyliła zasłonę i opuściła ją zaraz pod karcącym wzrokiem braciszka.
– Módlcie się, pani – burknął, po czym podjął litanię donośniejszym głosem, zapewne aby zagłuszyć naradę.
Posłusznie powtarzała za nim przydomki Zird Zekruna, ale usłyszała, że sam Kierch zawrócił z czoła orszaku i rozkazał zbrojnym wypchnąć wóz z wykrotu. Księżniczka uśmiechnęła się nieznacznie, słysząc, jak tuż po jego odjeździe woje zaczynają wyrzekać na głupotę mnichów, którzy wybrali zapuszczony szlak. Wcześniej nie pozwalali sobie na taką bezczelność, ale dzisiaj wóz grzązł już pięciokrotnie i wraz z narastającym zmęczeniem karność słabła. Na szczęście nadchodził wieczór. Słońce zaszło i chłód się wzmagał. Miała nadzieję, że niedługo się zatrzymają.
Istotnie podróż zabrała im tyle czasu, że kiedy wreszcie dotarli do gospody, zapadła już ciemność.
– Nałóżcie płaszcz – rozkazał szorstko spowiednik, po czym nieomal wypchnął ją na dziedziniec.
Mroczne podwórze rozświetlała jedynie mała latarenka nad wejściem do gospody. Kapłani otoczyli Zarzyczkę ze wszystkich stron i potykającą się co tchu powiedli do środka. We wspólnej izbie zdołała dostrzec jedynie kilka barczystych postaci za stołami wzdłuż ścian. Potem Kierch szturchnął ją bez ceremonii w plecy i zabronił nieobyczajnie strzelać ślepiami. Dwóch zbrojnych schwyciło ją pod łokcie i skierowało ku małym, okutym żelazem drzwiczkom w głębi.
– Precz! – syknął zwierzchnik uścieskiej świątyni, kiedy stanęli na progu alkierza.
Gospodarz, śniady, kurpulentny człowieczek w
przybrudzonej koszuli, pierzchnął co sil w nogach. Trzej biesiadnicy – wnosząc ze strojów, urzędnicy pośledniego sortu albo celnicy – okazali się bardziej opieszali. Zapewne ich uczta trwała od ładnych paru godzin, bo oblicza mieli opuchłe i poczerwieniałe od trunku, a w komnatce wisiał ciężki odór kiepskiego wina. Na widok wchodzących kapłanów ożywili się nieco. Najroślejszy, ciemnowłosy drab w granatowym kubraku, wyciągnął palec ku Kierchowi.
– A ty gdzie, braciszku? – zapytał pogodnie. – Tutaj nie kaplica, a my nie mniszki. Jeszcze, nie dopuśćcie bogowie, jakąś nieobyczajną gadką urazimy wasze wrażliwe uszy.
– E, mniszkę sam przyprowadził! – Jeden z kamratów wskazał na Zarzyczkę. – Zdałoby się sprawdzić, czy urodziwa.
– I czy nie chce dla odmiany popróbować prawdziwego mężczyzny zamiast kapłańskiego rzezańca – dodał trzeci i rad by jeszcze coś więcej powiedział, ale właśnie w tej chwili wyczerpała się cierpliwość Kiercha.
Postąpił krok w tył i zza jego pleców wysypali się strażnicy.
– Wymiećcie tę mierzwę – rzucił przez zęby kapłan.
Zbrojni natychmiast pochwycili waszmościów i wywlekli z izby aż na dziedziniec, skąd jeszcze długo rozlegały się ich wrzaski. Księżniczka wzruszyła ramionami. Skoro kapłani wybrali ten sposób, aby nie ściągać na siebie uwagi i nie zrażać miejscowego ludku, nie zamierzała się z nimi spierać. Uniosła suknię nad stertą śmieci i weszła do środka, a świątynna niewolnica wsunęła się za nią ze spuszczonym wzrokiem. Kierch starannie zaparł drzwi.
– Co wam będzie potrzebne, pani? – spytał, z trudem maskując złość.
– Miska, ciepła woda, czyste szaty z mojego kufra. – Nie powinna go drażnić, ale nie umiała się powstrzymać. – Ręczę, że nic, co byłoby nienaturalne i obce waszej służce. A teraz zostawcie nas, abyśmy się mogły zająć niewieścimi przypadłościami.
Kiedy odszedł z ociąganiem, przysiadła na zydlu i omiotła wzrokiem pomieszczenie. Było niskie i okopcone, choć teraz ogień w kominie prawie wygasł i tylko zawieszony nad stołem kaganek słabo rozświetlał komnatkę. W ścianie z solidnych bali pozostawiono jedno niewielkie okienko, zamknięte okiennicą. Widać układano tutaj do snu co znaczniejszych gości, którzy nie chcieli się bratać z pospólstwem w dużej izbie, bo w kącie za przepierzeniem księżniczka dostrzegła łóżko, zaścielone wyblakłym kilimem, a obok na niskim stołku miednicę i dzbanek.
– Na co czekasz? – Zarzyczka obróciła się ku niewolnicy, która wciąż stała przy drzwiach. – Ogień rozpalaj albo wody ciepłej przynieś.
Służka zwlekała, niepewna, co dalej uczynić, bo zwykle Kierch sam wydawał jej polecenia. Po chwili jednak posłusznie ruszyła z dzbanem do kuchni. Księżniczka podeszła do okna, uchyliła okiennicę – zaledwie odrobinę, by strażnicy nie przyłapali jej na występku – i wyjrzała przez szparę. Tak rzadko zostawiano ją samą, że podobna okazja mogła się nie trafić do samej Spichrzy.
Niestety, z początku dobiegały jej zaledwie pokrzykiwania furmanów pojących konie. Gdzieś dalej dowódca poganiał zbrojnych, aby porządnie ustawili wozy w skrajnym kącie dziedzińca i wybrali spomiędzy siebie wartowników. Księżniczka uśmiechnęła się nieznacznie. Nie szło im sprawnie, ale też wszyscy byli już zdrożeni i marzyli tylko o gorącej strawie, napitku i posłaniu. Wprawdzie było wiadomo, że przy kapłanach Zird Zekruna pachołkowie nie poswawolą z poslugaczkami i nie popiją ponad miarę, lecz osłonięta od wiatru izba i dobre towarzystwo też miały swoją wartość. Wreszcie dowódca musiał sam wyznaczyć nieszczęśników, którym przypadła pierwsza warta, i ruszył do gospody.
– Zimna noc – zagadnął go ktoś, chyba tuż przy okienku, bo słyszała wyraźnie każde słowo. – Siwuchy chcecie? Przednia, spichrzańska.
Wojak zawahał się chyba, bo obcy odezwał się ponownie:
Bierzcie, bierzcie, wszak ze szczerego serca daję. W gospodzie takiej nie znajdziecie, nabożni braciszkowie kazali oberżyście całą okowitę pochować i młodym winem się raczą, a tak rozcieńczonym, że nieledwie sama w nim woda.
Znów nastała krótka cisza.
– Uch, prawdziwie siarczysta – ocenił zbrojny. – A wy czemu tak na chłodzie sterczycie?
– A, tak się świątobliwi bracia w izbie srożą, że trudno przy ogniu wysiedzieć – padła odpowiedź. – Ludzi też do wozów odesłałem, żeby do jakiś burdy nie przyszło, bo my utrudzeni, od dawna w drodze.
– Skąd ciągniecie?
– Spod samej paciornickiej granicy. Skórki wiozę, coby je w Książęcych Wiergach na sukno wymienić.
– Cenny towar. – W głosie dowódcy zabrzmiał szczery szacunek, bo handel futrami był niezmiernie zyskowny i każdy, kto się nim parał, musiał mieć zgodę samego kniazia.
– Ano, poszczęścili bogowie – przyznał kupiec. – Ale co się przy tym człek natrudzi, nakłopocze… W trwodze ciągle żyję, żeby nam gdzie na postoju gardeł nie poderżnięto. Was też zbrojna gromada, zląkłem się zrazu, czy z jakimś złym zamiarem do karczmy nie zjechaliście.
– E, nie trwóżcie się, panie! – Dowódca zaśmiał się pobłażliwie. – Zbójnicy z nas żadni, prędzej obronimy, gdyby tej nocy ktoś na wasz dobytek nastawa!. Byleście kapłanom w oczy za bardzo nie leźli – poradził w zaufaniu, pewnie chcąc się odwdzięczyć za poczęstunek. – Niechętnie obcych do konfidencji przypuszczają, a mają władzę, żeby okrutnie wam zaszkodzić.
– Od razum zmiarkował, że znamienite jakieś persony, kudy nam do nich, szaraczkom… Tylko zadziwienie bierze, czego w głuszy szukacie. Tu już prawie wiergowska dziedzina i nieczęsto się sługi Zird Zekruna ogląda. A jeszcze większa osobliwość, skąd w ich przytomności niewiasta – dodał chytrze.
Księżniczka wstrzymała oddech. Książęce Wiergi, potężna republika kupiecka, która wyrosła tuż pod bokiem Żal ników, wzbraniały służebnikom bogów wstępu na swoje ziemie. Kwitła w nich osobliwa herezja, jeden z wielu kultów, co rozpleniły się w Górach Żmijowych po odejściu Kii Krindara od Ognia. Tamtejsi mieszczanie otaczali szczególną czcią świątobliwą księżniczkę, która niegdyś panowała nad ich miastem, piętnując nieprawości ziomków i wieszcząc rychły koniec grzesznego świata. Przepowiedziana zagłada w żadnym razie nie przeszkadzała jednak wiergowskim obywatelom z wielką łapczywością gromadzić doczesnych dóbr. Ich potęga była solą w oku kapłanom Zird Zekruna, którzy od lat judzili przeciwko nim Wężymorda i sporo teraz ryzykowali, zapuszczając się tak daleko na południe. Oczywiście nawet wiergowscy mieszczanie nie ośmieliliby się obrazić pomorckiego kniazia i nie wtrąciliby do lochu kapłanów Zird Zekruna, podróżujących z samą dziedziczką tronu. Zawsze jednak mógł się trafić tępy komendant w przygranicznym forcie albo nadgorliwy sołtys, który potrzyma ich w ciemnicy, póki z Wiergów nie przyjdzie rozkaz od burmistrza Kościeja, co też należy uczynić z niecodziennymi wędrowcami.