Литмир - Электронная Библиотека

Suchywilk nie wiedział – nie mógł przecież wiedzieć, powtarzała sobie w myślach Zarzyczka – jaka zdobycz wpadła mu w ręce w osobie niepozornej, brunatnowłosej dziewczyny. Zresztą całą jego uwagę pochłaniała teraz ta druga, smukła i jasna, o włosach koloru żywego ognia. O niej – jeżeli istotnie to była ona – księżniczka również słyszała. Pewne pieśni, choćby zakazane, potrafiły przeniknąć nawet granitowe ściany wieży uścieskich alchemiczek.

– To ten kamień. – Szpakowaty uśmiechnął się szeroko. – Za mocno ją walnąłem.

Potężny wojownik zdecydował się uwolnić wreszcie dziewczynę. Ostrożnie, jak kociaka, przytrzymał ją za kubrak na karku i postawił na nogach.

– Temperament ma po matce! I zęby! Patrzajcie, jak się wgryzła!

– oznajmił z dumą. – Wyszczerbiła mi kolczugę.

Księżniczka cofnęła się nieznacznie, oparła plecami o kamienny murek i stamtąd, nieistotna i obojętna dla pozostałych, uważnie obserwowała jego twarz. Drwił. W słowach pobrzmiewała kpina, buńczuczna zuchwałość, która sprawia, że wojownicy podążają za wodzem poprzez krwawe, stratowane pola bitew. Jednakże w głosie Zwajcy Zarzyczka wyczuwała coś jeszcze. Łzy, łzy, które nigdy nie zostaną przelane przed ludźmi, ani może nawet przed samym sobą. Jednakże rozpacz nie stawała się przez to lżejsza do zniesienia, a radość i strach nie raniły mniej dotkliwie.

– Z oblicza też jota w jotę Sella, każdy by ją rozpoznał – przytaknął siwawy. – I te włosy. Nie wyprzecie się.

Suchywilk serdecznie klepnął dziewczynę po plecach, aż ją przygięło do ziemi.

– A bo to zamierzam?! Przecie ja jej prawie dwa tuziny lat szukam, ptaszyny mojej!

Wojowniczka w nabijanym żelazem kubraku otrząsnęła się nareszcie z szoku.

– Zdumieliście! – rozdarła się. – Do cna zdumieliście! Wyście nie mój ojciec. Nie mam ojca!

– Pierwsze to byłoby podobne w bożym świecie dziwowisko!

– zaśmiał się jakiś Zwajca. – Bez chłopa się nie da, dziewczyno. Zresztą tutaj praktyków dosyć. Poproś ładnie, to ci który wszystko wyłoży i objaśni.

Siwowłosy pokiwał głową.

– Kamień. Ani chybi rozum się jej od kamienia obluzował.

– Pewnie ją sinoborskie mniszki przyhołubiły – rzucił inny. – One od frejbiterów dzieciaki skupują i w klasztorach chowają. Okrutnie dobre i poczciwe niewiasty, ale co swoim wychowankom do głowy kładą o bocianach i kapuście… Zabobon i ciemnota.

– Dzicz! – zgodziła się wojowniczka o twarzy pokrytej sinym tatuażem.

Zarzyczka wciąż dygotała – z zimna i z powodu niedawnych jatek. Wiedziała, że jak najszybciej, póki nikt nie zwraca na nią uwagi powinna się wymknąć i niepostrzeżenie uciec do cytadeli. Ale nie potrafiła. Kolana uginały się pod nią na wspomnienie uzbrojonych drabów, którzy zastąpili jej drogę wysoko na schodach do cytadeli.

Bo – choć inni może nie zdołali zauważyć tego w zamieszaniu i tumulcie, który się rozpętał – Zarzyczka była całkowicie pewna, że zabójcy przyszli właśnie po nią. I tylko rudowłosej dziewczynie, bez względu, jakie imię nosiła, i który z bogów postawił ją w tamtej chwili na drodze księżniczki, zawdzięczała ocalenie.

Ktoś narzucił jej na splamioną posoką suknię wspaniały, podbity futrem płaszcz z błękitnego sukna i wcisnął w rękę gliniany kubek. Kiedy się obejrzała, zobaczyła tylko jedną z Servenedyjek. Wojowniczka uśmiechała się, odsłaniając ostro spiłowane ząbki.

– Ty pić – poradziła.

Wokół Suchywilka i rudowłosej utworzył się zbity krąg. Księżniczka nie mogła się nadziwić, jak szybko wśród wyspiarzy i Servenedyjek pojawiły się rozmaite naczynia. Dwóch Zwajców przydźwigało z gospody Pod Karaskiem beczkę, a drobna Servenedyjka warząchwią czerpała okowitę i rozdzielała równie hojnie napitek, jak całusy.

Pomordowanych odciągnięto za nogi i zwalono na kupę przy brzegu traktu, tworząc miejsce dla pospólnych pląsów. Ktoś wetknął żebrakowi w garść szałamaję.

– Graj, dziadu! – Wojownik w pogiętym bechterze podsadził ślepca na okalający gościniec mur. – Graj, ile sił starczy. Kniahinkę my odnaleźli!

Pośrodku powszechnej wesołości rudowłosa przestała lżyć Suchywilka. Desperacko czegoś szukała pod nabijanym żelazem kaftanem.

– Daremny trud – objaśnił ją ktoś ciepło. – My ci szatki dobrze przetrząsnęli, ptaszyno.

Siwowłosy Zwajca odwinął brzeg tobołka, ukazując rękojeści mieczy.

– Przechowam je. Póki się nie upewnim, czy ci coś głupiego do łba nie strzeli.

– Tylu chłopa na schodach położyła – chełpliwie oznajmił Suchywilk. – A w przyodziewku miała cztery sztylety pochowane. Prawa Zwajka!

Rudowłosa dziewczyna ciasno opasała się ramionami.

– Czego ode mnie chcecie?

Suchywilk podszedł do niej całkiem blisko, a jego głos stał się poważny i uroczysty.

– Zabrać cię do domu, córuchno. Między swoich. Ja cię wszędzie szukałem. Popod samą Haluńską Górą na targach byłem. Wypytywałem po klasztorach Rożenicy Wieszczycy…

Wojowniczka machnęła ręką.

– Czyja wyglądam na nierozgarniętą? – przerwała ze znużeniem.

– Żal, że wam Pomorcy córkę porwali. Ale nawet jeśli się gdzie po świecie obraca, ja nią nie jestem. I nie wierzę, żebyście ją mieli odnaleźć. Tak się nie dzieje. Przykro mi.

Przez moment mierzyli się wzrokiem. W oczach Suchywilka były uraza i gniew, w oczach rudowłosej – zmęczenie i lęk.

– Nie, nie wyglądasz na nierozgarniętą – powiedział w końcu.

– Wyglądasz dokładnie tak, jak trzeba, dziewczyno. Masz swoje dziedzictwo wypisane na twarzy. Każdy potwierdzi. – Kilku Zwajców zawtórowało mu przyciszonym pomrukiem. – Twoja matka pochodziła od Iskry.

– Nie! – Rudowłosa pobladła. – Nie wierzę! Po prostu nie wierzę!

Musiała jednak znać tę legendę – tętniły nią wszystkie gospody północy, osobliwie zaś zimą, kiedy lody skuwały przesmyki, a wojownicy bardziej niż zwykle obawiali się gniewu Org Ondrelssena od Lodu. Wówczas właśnie przy jasno gorejącym ogniu powtarzano sobie opowieść o śmiałku, który porwał wichrową sevri z orszaku boga, potem zaś zapłacił za zuchwałość najwyższą z cen, co zazwyczaj staje się udziałem tych, którzy ośmielają się występować przeciwko nieśmiertelnym mocom.

Wojownicy wepchnęli na środek placyku opróżnioną już beczkę po piwie i ku zaskoczeniu księżniczki usadzili na niej jakiegoś czerstwego starca w hełmie zwieńczonym dwoma rogami. W garść wciśnięto mu gliniane naczynie, wygrzebane naprędce spod resztek garncarskiego kramu. Staruch skosztował trunku, po czym skinął z aprobatą głową i zaczął zawodzić do wtóru szałamai. Pieśń dziwnie przypominała beczenie kóz.

Zarzyczka nie słuchała. Jej uwagę całkowicie zaprzątało tamtych dwoje – ruda dziewczyna, która ocaliła jej życie, i najwyższy zwajecki kniaź, jej ojciec.

– Dawnymi czasy – siwowłosy wojownik spostrzegł jej zaciekawienie i jął po cichu wyjaśniać – Suchywilk miał trzech chłopaków z niewolnicą, godnych synów. Tak właśnie. – Uśmiechnął się nieznacznie na widok jej zdumienia. – Jeśli dziewka gładka, mało u nas ludzie dbają o głupoty, a tamta niewolnica pochodziła ze szlachetnego Skalmierskiego rodu. Potem wszelako Iskra mu zielonymi ślepiami w gębę zaświeciła i zdumiał chłop ze szczętem. A Sella tylko się śmiała. Harda była niewiasta, do swobody nawykła, z mężami na wiking pływała. Ale kniaź chodził wedle niej, chodził, póki nie wychodził. Sella, jasna Sella, tak ją nazywali. – Potrząsnął głową. – Kniaź wszystkie inne baby z dworca popędził, choć ona cztery lata pozostała jałowa jako płonka, żadnego owocu nie potrafiła do czasu donosić.

Ku uciesze Servenedyjek, z gospody Pod Karaskiem podtoczono kolejną beczkę. Na obrzeżach placyku zaś coraz gęściej zaczynali gromadzić się gapie, przepłoszeni wcześniejszą bijatyką. Na razie nie ośmielali się przybliżyć do sprawców rzezi. Jednak, choć z dala, przekupki pomstowały donośnie na powywracane kramy, a mężczyźni z cicha wyklinali dzikusów, którym to mianem obdarzano pospołu i Zwajców, i Servenedyjki. Zresztą Zarzyczka nie dziwiła się nadmiernie poczciwym spichrzańskim mieszczanom. Zaiste, widok brodatych mężów z północy i wytatuowanych wojowniczek, jak ucztują pośrodku wrogiego miasta, w miejscu, gdzie jeszcze nie obeschła krew pomordowanych, napawał grozą i jednocześnie pewnego rodzaju niechętnym podziwem.

140
{"b":"100643","o":1}