Литмир - Электронная Библиотека

Strażnicy zgodnie przewrócili oczami, a służka ukradkiem rozmasowała ramię i potulnie podreptała za panią, choć w głębi duszy również gotowała się ze złości. Z początku bowiem dzień zapowiadał się wcale przyjemnie. O świcie Marchia, choć znużona nocną wycieczką do świątyni Śniącego, wymknęła się z izdebki, którą pospołu z pomorcką niewiastą zajmowała tuż przy komnacie księżniczki, i co tchu pobiegła do apartamentów Jasenki. Na wieść o heretyckich zapędach dziedziczki Żalników faworyta tak się rozpromieniła, że podarowała Marchii srebrny pierścień wprawdzie poczerniały cokolwiek, ale dziewczynę i tak zdumiał ten nieczęsty przejaw hojności.

Przez ostatnie dni rzadko widywano Jasenkę w dobrym nastroju. Marchia, jak wszyscy, którzy spędzili nieco czasu na dworze, była wyczulona na drobne sygnały, gesty, spojrzenia i pozornie niedbały rytm wizyt, które składano sobie wczesnym rankiem w porze toalety i po zachodzie słońca. Dostrzegła więc, że odsunięcie się księcia od wszechwładnej kochanicy nie przeszło niepostrzeżenie. Oczywiście unikano wszelkiej ostentacji – księżna Egrenne nie pochwaliłaby zbytniego zamieszania, szczególnie teraz, podczas wizyty żalnickiej księżniczki i poselstwa kapłanów Zird Zekruna. Wszelako Jasenka wyczuwała świetnie, że stąpa po coraz cieńszym lodzie, dlatego z rozpaczliwą nadzieją uczepiła się przyniesionej przez Marchię wiadomości, widząc w niej szansę na pognębienie znienawidzonej rywalki i zarazem odzyskanie łask kochanka. I dlatego też wpadła w prawdziwy szał, kiedy się okazało, że służki nie ma w komnacie, a co więcej, nie ma jej w całej cytadeli, ponieważ – jak wypatrzyła jedna z posługaczek szorujących o świcie posadzki – wraz z towarzyszką wymknęła się rankiem do miasta.

Pokojów Zarzyczki pilnowały straże, lecz znając paskudny charakter książęcej nałożnicy, pachołkowie ani próbowali dyskusji. Udali po prostu, że jej nie widzą. Tuż przed progiem Jasenka przypomniała sobie o najprostszej uprzejmości, bo przystanęła na chwilę, poprawiła włosy i zastukała w drzwi. Nikt się nie odezwał.

– Jaśnie księżniczka chyba wciąż nieubrana – podpowiedział usłużnie jeden z drabów. – Były u niej z rana służebne, ale rychło je odesłała. Jeszcze chyba w alkowie leży, bo wczorajszego wieczoru długo z księciem w gwiazdy patrzyli.

Jasenka spiorunowała go wzrokiem.

– Dobrze, że mi się trafił doradca równie doświadczony w obyczajach księżniczek – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Ku rozbawieniu kamratów chłop spłonił się jak róża, a rozsierdzona na nowo faworyta nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły bezszelestnie. Ponieważ nikt nie wyszedł na spotkanie, Jasenka szybkim krokiem przemierzyła pierwszą z komnat – niewielką sień, gdzie zapewne podejmowano pomniejszych gości – a gdy nadal nikt się pojawiał, wmaszerowała do buduaru. Obrzuciła zaskoczonym spojrzeniem toaletkę z dużym lustrem. Na blacie, zupełnie inaczej niż w jej własnej gotowalni, nie rozłożono niezliczonych flakoników i słoiczków, spryskiwaczy do pachnideł, tygli do rozcierania rozmaitych tajemnych ingrediencji, pędzelków do pudru, gąbek, grzebieni i szczotek. W buduarze Zarzyczki było czysto jak w świątyni Śniącego. Jedynie słaba woń kwiatów, unosząca się w pomieszczeniu, świadczyła, że mieszka tu niewiasta. Zaraz zresztą nawet ów ślad zatarły ciężkie, południowe pachnidła książęcej faworyty.

Marchia miała wrażenie, że Jasenka zawahała się, jakby dopiero teraz pojęła, na jaką niestosowność się odważyła. Jednakże ustępliwość nie leżała w jej charakterze, zadarła więc wyżej brodę i odezwała się głośno, rozkazującym tonem:

– Wasza wysokość? Księżniczko?

Odpowiedź nie nadeszła. Jasenka odczekała jeszcze chwilę. Nozdrza jej chodziły, tak była rozdrażniona jawną oznaką lekceważenia.

– Tam sypia ta dziwka? – syknęła, wskazując drzwi w głębi komnaty.

Marchia skinęła głową. Wsunęła się do sypialni tuż za nałożnicą, nie chcąc nic uronić z widowiska, jakie miało się lada moment rozpętać. I zamarła, niemalże wpadając na plecy swej pani.

W komnacie nie było Zarzyczki – bo z pewnością nie wyglądało na nią bosonogie, szczerbate dziewczę, przycupnięte na skraju szerokiego łoża o złoconej ramie, z przerażeniem w oczach gapiące się na wchodzących.

Jasenka pozbierała się pierwsza.

– Ktoś ty? – rzuciła bez ogródek.

Dziewczyna skuliła się i objęła wątłymi ramionami. Machla zauważyła, że dłonie ma grube i czerwone od ciężkiej pracy.

– Ja… – wyjąkała – ja przy pani Osetnicy służę… znaczy się w oborze i w kuchniach pomagam…

– Stąd do obory daleko – przerwała Jasenka – a i do kuchni nieblisko. Wyjaśnij więc, a składnie, po coś tu przyszła. Kraść może? – dorzuciła bezlitośnie.

Posługaczka rozpłakała się ze strachu. Za podobne podejrzenie mogli ją nie tylko wychłostać przy studni na dziedzińcu, ale i przegnać precz bez zapłaty, napiętnowawszy wprzódy rozpalonym żelazem na policzku.

– Ja się tu wcale nie prosiłam – wydusiła przez łzy. – Do kuchni mnie o świcie posłali, a kiedym masło biła, przyszła do nas ta pani, ta z obcego kraju…

– Składnie gadaj, któż taki – zniecierpliwiła się Jasenka.

Dziewczyna rozryczała się jeszcze bardziej.

– No, ta krępa pani kapłanka, co z księżniczką zjechała – tłumaczyła, zanosząc się szlochem. – Imienia nam nie rzekła, zresztą ona mało co mówi.

Jasenka popatrzyła na Marchię.

– Pomorcka służąca? – spytała sucho.

Marchia skinęła głową.

– Tak sądzę, pani.

– Co mi po twoich sądach, głupia! – zgromiła ją nałożnica. – A ty mów zaraz – zwróciła się na powrót do kuchennej dziewki – czego chciała.

– Kazała nam duchem za sobą iść.

– Wam?

– No, mnie i tym trzem, co też masło biły, choć gadałyśmy jej, żeby raczej po panią Osetnicę posłała, bo my proste sługi, zajęć przy jaśnie księżniczce nieświadome. Ale jak się naparła, musiałyśmy usłuchać…

– A dalej? – zapytała przez zęby Jasenka.

Dziewczyna popatrzyła na nią bezradnie oczami wielkimi jak u krowy.

– Co dalej?

– Co robiłyście – podpowiedziała Marchia, widząc, że nałożnica z trudem tylko panuje nad sobą i lada chwila wyładuje złość na tym biednym stworzeniu.

– Powiedziała, żeby tu ogarnąć i w kominku napalić – wyjaśniła skwapliwie dziewka. – Po prawdzie to jedna starczyłaby do takiej roboty, więc uwinęłyśmy się prędko i do kuchni chciałyśmy wrócić. I dwie tamte puściła, ale mnie kazała tu siedzieć i czekać, bo niby księżniczka będzie mieć dla mnie zajęcie. No to siedzę i czekam… – Jej oczy znów się zaszkliły. – Tyle że strasznie długo, i pani Osetnica pewnikiem już mnie szuka, bo przecież tam w oborze zajęcia w bród… Krowy nie…

– Och, zamilknij wreszcie! – Jasenka bez ostrzeżenia wymierzyła jej siarczysty policzek.

Posługaczka urwała w pół słowa. Jak skamieniała tkwiła na skraju łoża, gapiąc się ze strachem na tę piękną, jasnowłosą panią, która w furii krążyła po komnacie, szukając ujścia dla gniewu. W końcu Jasenka zatrzymała się przy uchylonym oknie i gwałtownie odwróciła ku Marchii.

– Rozumiesz, co się tu stało?

– Tak, łaskawa pani. – Czołobitnie pochyliła się do ziemi, bo w podobnych chwilach nie należało drażnić książęcej faworyty.

Ale Jasenka w ogóle nie zwróciła na nią uwagi.

– Trzy służące przyszły do komnat księżniczki – ciągnęła rozedrganym od emocji głosem – i trzy służebne z niej wyszły. A że jedna utykała nieco, to już żaden z tych durniów na straży nie zwrócił uwagi. A teraz szukaj wiatru w polu, bo żalnicka księżniczka hula sobie po Spichrzy, swobodna jak wiatr. Ty sama pokazałaś jej drogę.

– Chciałam tylko… – spróbowała się usprawiedliwić Marchia.

– Cóż mi po tym, coś chciała? – prychnęła nałożnica. – Zresztą dość już zmarnotrawiłyśmy czasu na puste gadki. Ruszaj chyżo do świątyni i sprowadź mi Kiercha. I bacz – dokończyła ze złowieszczym uśmiechem – aby mi się tym razem lepiej przysłużyć.

111
{"b":"100643","o":1}