Литмир - Электронная Библиотека

– Idź już – rzuciła cicho zielonooka. – A jakby co, gdzie się spotkamy?

Chłopak zawahał się nieznacznie.

– U Bramy Solnej – rzekł, po czym skulił się jeszcze bardziej i uciekł.

Krotosz widział wielu dri deonemów, bo też żaden nie wytrwał na stolicy Fei Flisyon dłużej niż parę lat. Niektórych pamiętał lepiej. Białowłosego pirata, który przechwalał się, że własnymi rękami wypatroszył władcę Żalników. Skalmierskiego księcia; powiadano o nim, że ułożył się po cichu z buntownikami i wydał im ojca dzisiejszego pana półwyspu. Potężnego zbója, grasującego w Górach Żmijowych, który miał zwyczaj przyginać czubki dwóch gibkich sosen i przywiązywać do nich podróżnych, aż drzewa, rozprostowując się, rozdzierały ich na strzępy.

Zielonooka dziewczyna w długiej płóciennej sukni w milczeniu obrywała liście pnącej róży. Jej blada twarz pozostawała czysta i bardzo spokojna. I nie wiedział, jakimi słowami ją przywitać. W piśmie z Traganki wyjawiono mu, że wędruje z jadziołkiem i nosi dwa miecze. Przypuszczał więc, że będzie podobna do servenedyjskich wojowniczek o obliczach pokrytych splotami tatuażu, dzikich i niepojętych, bardziej zwierząt niż ludzi.

Nic nie przygotowało go na podobne spotkanie.

– Wyświadczcie mi łaskę – odezwała się pierwsza – i wyślijcie zaufanego do gospody Pod Wesołym Turem. Zostawiłam tam towarzyszy. I lepiej – dodała – niech nikt nie zobaczy, jak wchodzą do waszego domu.

Krotosz ocknął się z pierwszego oszołomienia.

– Tu wolne miasto. Nikt krzywdy ani wam, ani waszym towarzyszom nie uczyni. Nie kochają nas wprawdzie tutaj bardziej niźli w innych miastach niewiernych. Ale w biały dzień po ulicach chadzamy bez trwogi.

– Jak wolicie – odparła bez zmieszania. – Tyle że to wiedźma i Twardokęsek, zbój z Przełęczy Zdechłej Krowy, możeście o nim słyszeli, sławny tu niegdyś bywał. A jeszcze – ciągnęła, bacznie przypatrując się pobladłemu nagle Krotoszowi – miejcie na uwadze, żeśmy z Gór Żmijowych w nocy zeszli.

– Bogowie! – wyszeptał zdrętwiałymi wargami.

Skinęła na rozpieczętowane pismo.

– Nic od was nie chcę ponad to, co mi na Tragance obiecano.

Przez chwilę bezmyślnie obracał list w palcach, a potem przebiegł go wzrokiem – „żagiew, od której wielu może zgorzeć… aby ogień wędrował przez krainy niewiernych… strzeżcie się tego, co ma przy boku, i tego, co za nią idzie” – i przeraził się, że oto przestrogi poczęły się wypełniać.

– Istotnie, lepiej się wam w takiej kompanii nie pokazywać – rzekł niespokojnie. – Zwłaszcza po tym, jak zwierzołacy popod samą Spichrza miasteczka dwa wymordowali. Ludzie tutaj zapalczywi, nieobyczajni. Pewno już po placach powroźnicy wiedźm wypatrują. Jeszcze im się uroi, żeście się z przeklętnicami pokumali. Po prawdzie zdałoby się wam jak najszybciej ze Spichrzy wyjechać.

– Rychło – uśmiechnęła się – się mnie pozbędziecie. Przeczekać tylko chcę, póki wasz pacholik nie wróci.

Bogowie wiedzą, pomyślał ze strachem Krotosz, co ona temu postrzeleńcowi, Jaszczykowi, do głowy nakładła, bo pognał do miasta, jakby mu kto soli na ogon nasypał. A niech no się wyda, że tu wiedźmę przechowuję, to niczym wesz mnie umorzą.

Dziewczyna najwyraźniej odgadła jego zmartwienie.

– Nie obawiajcie się, wiedźma wywarem z szaleju i biełunki napojona i zmordowana. A jeśli Jaszczyka ktoś oskarży o zmowę ze złym, to się go wyprzyjcie i złodziejem okrzyczcie, bo złoto będzie miał wasze po kieszeniach.

Krotosz ledwo powstrzymał jęk boleści. Ot, łajdak, niecnota, pomyślał gorzko, skarbczyk otwarł. Przygarnie człek takiego, jak własnego chowa… Wszystko na nic. Starczy, by dziewka kuprem zakręciła, a wszelkiej przyzwoitości zapomni.

Pot mu spływał po karku grubymi kroplami.

– Spichrzy nie znacie. Skoro się nadarzy sposobność zarazem i nas z miasta wygnać, i wzburzonemu motłochowi zdrajcę podsunąć, książę Evorinth skwapliwie dwa ptaszki za jednym zamachem ustrzeli. Ani się obejrzycie, jak ogłoszą nas zdrajcami, którzy sprowadzili na spichrzańskie ziemie szczuraków. Jeśli pojmają jaszczyka, małodobry tak długo będzie go szarpać szczypcami, aż chłopak wszystko wyśpiewa – i co widział, i czego jako żywo nigdy na świecie nie bywało. Czym wyście mu w głowie zamieszali, że tak do reszty zgłupiał?

– A jaka to sztuka gołowąsowi rozum pomącić? – spytała oschle. – Jeśli jest wam drogi, co prędzej go ze Spichrzy wyprawcie, ja czasu na miłosierdzie nie mam. Znużonam – dodała – każcie więc kąpiel przygotować. Niech sługa myśli, że Jaszczyk wam sprowadził dziewkę wszeteczną.

Krotosz posiniał. Dobrze wiedział, że w Spichrzy łaźnie powszechnie służyły za zamtuzy i miejsca sekretnych schadzek. Co urodziwsze łaziebniczki nawiedzały mieszczan i nikt się temu nie dziwował. Czasami tylko książę pan edykty wydawał, solennie przykazując, by niewiasty łatwej sławy zdobiły suknię żółtymi pasami. Naigrawano się z tego wielce, a hultajstwo ochoczo przybierało podobnymi pasami lektyki książęcych dworek. Najbardziej pani Jasenki.

– Lepiej, żeby ludzie sprośne gadki powtarzali – zakpiła – niż żeby was przed murami książę Evorinth kazał wbić na pal. Słudze zapłaćcie za milczenie, wówczas żadne w niej podejrzenie nie postanie. W łaźni swobodniej porozprawiamy. No, idźcie! – Niemal wypchnęła go za drzwi. – Tylko wiedźmy i Twardokęska, Derkaczem się teraz zwie, nie zapomnijcie sprowadzić. Powiedzcie, że posyła was Szarka.

* * *

– Ja?! Jaja niby posłałam?!

Jasenka w paroksyzmie wściekłości chwyciła na oślep pierwszy przedmiot, który wpadł jej w ręce. Niestety, traf chciał, że była nim halabarda – zaledwie chwilę wcześniej ostrze polerował jeden z drabów, pełniących straż przy furtce. Kobieta z jękiem ugięła się pod jej ciężarem. Broń upadła z głuchym szczękiem na kamienny bruk, nieledwie ugodziwszy w kolano strażnika. Marchia odwróciła się lekko, aby ukryć grymas rozbawienia. Drabi zachowywali kamienne twarze, co zdawało się jeszcze bardziej rozjuszać szalejącą nałożnicę.

– Czy wy rozumów nie macie? – piekliła się Jasenka. – Czy za to wam książę żołd płaci, abyście dupami mur polerowali? Przychodzi byle wywloką, a wyją bez dania racji do miasta puszczacie? Nie wypytawszy wprzódy? Nie zasięgnąwszy rady kogoś znaczniejszego od siebie?

Jeden z pachołków, poznaczony na gębie sinymi dziobami od ospy, podrapał się z zakłopotaniem po karku. Drugi spojrzał prosząco na dowódcę, licząc, że może on udobrucha faworytę.

Zwierzchnik warty nie miał kogo wezwać na pomoc, westchnął więc nieznacznie, lecz z jego oblicza ani na moment nie zniknął wyraz dogłębnego uszanowania.

– Znała hasło – powtórzył cierpliwie – co się nim wasi ludzie przed strażą opowiadają. Zaledwie wczorajszego wieczoru sługa wasza, ta oto zacna panienka – wskazał na Marchię – grubo po zamknięciu bram wywiodła ją do miasta, zarzekając się, że ma od was pilne poruczenie. Jak więc mogliśmy zgadnąć, że dzisiaj samowolnie wymyka się z cytadeli?

Widząc, że nic więcej nie wskóra, Jasenka obróciła się ku Marchii. Twarz miała pobrzydłą i wykrzywioną.

– Wszystko przez ciebie, durna! – syknęła i schwyciła służkę za ramię. – Dałaś się podejść jak dziecko. Alboś i sama w zmowie, skoro tak skwapliwie pokazałaś jej przejście i wyjawiłaś hasła.

– Niczegom nie wyjawiała. – Dziewczyna postawiła się hardo. – Musiała podsłuchać, co zresztą nietrudne, bo drab stał przy furtce przygłuchy – dodała zgryźliwie. – Wedle zaś reszty… czy moja pani naprawdę chce ją tutaj omawiać?

Jasenka zacisnęła szczęki. Jej oczy zwęziły się w dwie szparki na podobną zuchwałość, lecz opamiętała się trochę i zwolniła uścisk.

– Nie – odparła głosem ochrypłym od wrzasków. – Zaprawdę nie. Należy raczej odwiedzić żalnicką księżniczkę i wywiedzieć się prędko, po cóż tajemnym przejściem posyła służki do miasta, skoro główna brama otwarta. Kto wie, może księżnę Egrenne zaciekawią owe osobliwe sekrety? – Uśmiechnęła się drapieżnie. – A może nawet samego księcia? – wygłosiwszy tę pożegnalną pogróżkę, odwróciła się na pięcie i dumnie wyprostowana ruszyła ku komnatom Zarzyczki.

110
{"b":"100643","o":1}