– Przy bramie go szafelinami zakłuli jak odyńca. A matkę w rowie musiał Dumenerg zostawić, wykrwawioną. – Podniosła głowę, tęczówki błysnęły jak dwa zielone kamienie i widział, jak w jednej chwili z jej twarzy spływa cała zaduma i smutek. – Dość o tym. Nie podpytuj mnie więcej, Twardokęsek. Dosyć się dzisiaj jeszcze namłócisz jęzorem. I oby tylko jęzorem – dodała ciszej. – Nie mieczem.
Dreszcz uniósł mu na karku resztki opalonych włosków. Aż się lękał dociekać, co też miała na myśli.
– No, ciekawym, na co nam teraz przyjdzie – rzekł zbolałym głosem. – Spichrze podpalim czy szczuraków do miasta wpuścim, czy może tylko księcia łaskawie utrupim?
Szarka rzuciła mu zdziwione spojrzenie spod opuszczonych powiek.
– A skąd ci to we łbie zaświtało? Lepiej gardła własnego pilnuj, żeby ci go ktoś nie poderżnął chytrze. Co prędko się może we Spichrzy przydarzyć.
Twardokęsek zakłopotał się trochę. Pojadł chleba z cebulą, pomilczał posępnie.
– Niełatwo to wyjaśnić – podjęła dziewczyna – ale wciąż mi się zdaje, że słyszę pogoń za plecami, dźwięk rogów i psów granie. Może mnie tylko jadziołek mami i strachem pasie. Ale widzisz, zbójco, ja się chowałam w obławie i polegam na swoich zmysłach. Te zaś podpowiadają mi, że idziemy w pułapkę.
Zbójca przygryzł w zamyśleniu wargę. Bynajmniej nie lekceważył jej obaw, bo podczas długich lat na Przełęczy Zdechłej Krowy również nauczył się ufać przeczuciom. Tym bardziej jednak nie miał ochoty pchać się w obce miasto, zwłaszcza z wiedźmą, jadziołkiem i zwierzołakiem na karku. Nie sądził wszelako, aby Szarka dała się przekonać i umknęła w bezpieczne góry – albo puściła go wolno, skoro taki szmat kraju musiał się z nią wlec.
– Nic innego jeno wiedźma, przeklętnica, nieszczęście na nas ściąga – skonstatował w końcu ze złością. – Iluż ludzi w tej gospodzie ogniem wygubiła…
Rudowłosa się roześmiała.
– I cóż stąd, póki miała kaprys, aby cię obronić i bez szwanku spomiędzy szczuraków unieść? Już ty mi nie bzdurz, Twardokęsek – odezwała się znowu, lecz poważniejszym tonem. – Wciąż słucham, jakie wiedźmy obmierzłe, od bogów przeklęte, a ludziom zatracenie knujące, ale o ich prawdziwej naturze nikt wiele rzec nie potrafi.
– Bo i o czym tu gadać? – burknął z niechęcią zbójca. – Lepiej od razu łeb skręcić.
Szarka puściła jego słowa mimo uszu.
– Tymczasem mnie inna rzecz zastanawia. Pomnisz te księgi, jakie mi ze skryptorium mnisi pożyczali? Były tam i kroniki napomykające o wiedźmach, które ze szczególnym okrucieństwem prześladowały Góry Żmijowe. O Łysuli, co za najazdu norhemnów spustoszyła brzegi Kanału Sandalyi, i o starej Pustułce, grasującej w czas wojen Vadiioneda. I tak mi się zdaje, że im większy zamęt wybucha w Krainach Wewnętrznego Morza, tym dotkliwiej przeklętnice ludzi trapią. A kiedy nastanie spokój, to i one czemuś przycichają. Nie darmo ludzie po przysiółkach gadają, że ich magia z krwi się bierze, z czarnej posoki.
– A z krwi! – zaperzył się zbójca. – Jeno że z tej plugawej, którą co miesiąc zrzucają!
Szarka prychnęła z pogardą.
– To wszystkie byśmy już przeklętnicami były! Nie, Twardokęsek, nie daj sobie zamącić w głowie wiejskim przesądem. Wystarczająco długo siedzieliśmy z wiedźmą w klasztorze, by się w jej naturze rozeznać. I żadnej w niej magii nie spostrzegłam ani do ludzi nienawiści, choć znać, że nielekkie miała życie. Ale tak bywa, choćby i bez czarów. – Uśmiechnęła się do siebie ponuro. – A potem, ostatniej nocy, nagle zaczęła bredzić o ogniu i krwi przelanej… – Przygryzła wargę, myśląc o czymś. – I tak mi się wydaje, że to za przyczyną tych zbójców, których jadziołek nad Trwogą przydybał. Jeden wszak nieledwie na niej zdychał z opuszczonymi spodniami.
– A cóżże za różnica – złośliwie zauważył herszt – czy wiedźma nas wygubi z powodu tej krwi, co z kupra ciecze, czy też innej zgoła?
– Różnica niezawodnie żadna – przyznała Szarka. – Ale gdyby nie wiedźma, pewnie bym się w tej gospodzie na noc ułożyła i by mnie zwierzołacy we śnie zeżarli, z tobą zresztą pospołu.
– No, może nie z dobrego serca tak nas ratowała – odparł zbójca burkliwie. – Widzicie, co tam na podołku piastuje? – pokazał na rudego zwierzaka, uśpionego rozkosznie na kolanach płowowłosej niewiastki. – A to nie kocię wcale, lecz ludojadek przebrzydły.
– Nie może być. – Szarka uśmiechnęła się lekko.
Rozbawienie w jej twarzy natychmiast rozjątrzyło Twardokęska.
– Ludojadek, powiadam – powtórzył z naciskiem. – Znaczy się, zwierzołak, choć z innego plemienia niźli ci, co wczoraj z Gór Sowich w dół zleźli. Ale gdy się przemienił, wielki był jak krowa i od tamtych dzikszy. Pół nocy gnał bez wytchnienia, póki nas tu nie przyniósł.
– Zatem winieneś mu podziękowanie – zażartowała dziewczyna – albo i mleka miseczkę za ocalenie życia. Starczy o tym, zbójco – rzekła po chwili, poważniejąc. – Nie pozwolę jej odpędzić, choć jasno pojmuję, że nie panuje nad swoją mocą i może na nas ściągnąć nie lada nieszczęście. Ale innymi oczyma na świat patrzy i widzi rzeczy zakryte, takie, których nawet jadziołek nie potrafi sięgnąć. A ja potrzebuję sprzymierzeńców. Wszystkich, których znajdę.
Ziewnęła i przetarła oczy. Twardokęsek dopiero teraz spostrzegł, że powieki ma opuchnięte i zaczerwienione ze znużenia.
– No, dość już. – Okręciła się burą, przetartą derką, niezawodnie zrabowaną obwiesiowi, który miał pecha zastąpić im drogę zeszłej nocy. – Zdrzemnęłabym się krztynę, zanim otworzą bramy, a potem jakoś wkręcimy się do tego kurnika – machnęła dłonią ku cytadeli księcia Evorintha.
– A jakimże to sposobem? – spytał podejrzliwie.
– Bardzo tradycyjnym – odparła sennie. – Przekupstwem.
* * *
Kiedy tylko pachołkowie uchylili wierzei, tłum rzucił się ku miastu zwartą ławą. Przemęka przymrużył oczy i z odległego pagórka obserwował, jak rozochocona tłuszcza coraz silniej szturmuje bramy Spichrzy.
– Żalnickie chorągwie wiszą nad cytadelą – zauważył ze zdziwieniem. – Ani chybi Zarzyczka jest w mieście. Dziw, że ją Wężymord luzem puścił. Bo chyba sam tu się z nią nie przywlókł?
– Nie – odparł Koźlarz. – Wężymord przyjechałby raczej pod znakami Pomortu. Nie myślałem, że zobaczę w Spichrzy ojcowe proporce. Ciekawe, czy się Kostropatka zdołał przemknąć.
Przemęka wzruszył ramionami.
– Czemu nie? Złego zawżdy przygoda omija.
– Potrzebny mi – uciął książę krótko. – A póki potrzebny, poty należy go cierpieć.
Stary najemnik zmarszczył brwi, lecz nic więcej nie mówił. Nie musiał zresztą, bo odkąd odbili z Książęcych Wiergów, jego zły humor stał się aż nadto widoczny. Kręcił się po barce jak pies na uwięzi i podobnie powarkiwał na każdego, kto śmiał go nieopatrznie zagadnąć. A łódź była tak wypełniona podróżnymi, zmierzającymi na Żary oraz spichrzański karnawał, że zanurzała się nieledwie po burty. Nieustannie więc ktoś się o Przemękę ocierał, ktoś gapił się na niego ciekawie, wypytywał o wieści, prosił do uciesznej gry w kości albo w trzyszaka. Kwiczały wiezione na targ świnie, stłoczone na dolnym pokładzie pospołu z najbiedniejszymi. Darły się dzieci utrudzone upałem i znużone podróżą. Wrzeszczały matki, bez przerwy wypatrujące swych pociech, które właziły w każdą dziurę i myszkowały w pakunkach wspólpodróżnych.
Słowem, łatwo im przyszło ukryć się w tej ciżbie przed wzrokiem strażników, trudniej wszelako zamienić choć kilka słów na osobności. Zresztą Koźlarz nie ułatwiał sprawy, a nawet po trochu unikał starego, dobrze wiedząc, co usłyszy. A Przemęce aż się wnętrzności burzyły na myśl o spotkaniu wychowańca z Zarzyczką. Po prostu czuł, że coś pójdzie nie tak, choć przecież pomysł z listem od alchemika zdawał się bezpieczny. W siostrze Koźlarza powszechnie upatrywano adeptki sztuk tajemnych i na wieść o jej przybyciu do Spichrzy niezawodnie z całego pogórza zbiegli się najrozmaitsi szarlatani, by poszukać protekcji lub choćby przedstawić swe eliksiry i mikstury. Zapewne książę Evorinth nie dopuści ich przed oblicze księżniczki, ale niewątpliwie zasypiają listami i prośbami o datki. Posłanie od mistrza z Książęcych Wiergów nie zwróci niczyjej uwagi. Cóż jednak z tego, skoro kapłani Zird Zekruna bez wysiłku przeczytają je w umyśle Zarzyczki?