– T piknie! – skrzywił się na to Steve Fay, który uważał, że nie ma lepszych weteranów i rzeźników jak górale.
– Mind you, że Karol Wojtyła jest spod Wadowic i w takim razie górale mu są bliżsi! W ogniu tych sporów nikt nie miał głowy spełnić prośby przybyłych z Polski, by zapewnić im szanse ucałowania dłoni namiestnika Kościoła i złożenia w jego ręce sprawy odnalezienia ich wnuczki i córki Johna. Mister September przekonywał ich, że jest to bardziej sprawa dla jego biura prawnego niż dla papieża, ale Pawlak wierzył już tylko w cud. W dniu przybycia Ojca świętego do Chicago czekał wraz z Kargulem przed domem w nadziei, że September przyjedzie po nich i zabierze ich na lotnisko. Kiedy telewizja przekazała reportaż z powitania na lotnisku O'Hare, zrozumieli, że nikt o nich nie pamiętał… Franciszek Przyklęk zawiózł ich fordem Johna na róg zbiegu ulic Elston i Milwaukee, gdzie miało się odbyć uroczyste powitanie dostojnego gościa przez Polonię. Kargul stojąc na palcach wypatrywał Ani wśród tłumów. Pawlak zaś starał się przepchnąć do przodu, by w chwili pojawienia się postaci Wielkiego Pasterza rzucić się ku niemu i całując dłoń wybłagać modlitwę na intencję odnalezienia dwóch dziewcząt, w których żyłach krąży krew rodu Pawlaków. Cały czas w myślach powtarzał swoją prośbę do dostojnej osoby, równocześnie rozpierając łokciami poprzebierany w sukmany i góralskie stroje polonijny tłum, by w odpowiedniej chwili przebić się i dopaść do papieskich kolan. Ponieważ każdy chciał mieć tę szansę, więc tłum falował, a odpychany przez policję, cofał sięjak morska fala. Spocony Kaźmierz przyciskał do piersi zgnieciony na naleśnik kapelusz; jego spierzchnięte wargi wciąż powtarzały bezgłośnie błaganie i ani się spostrzegł, jak został tak z otwartą gębą, a wielka jak wieloryb limuzyna przesunęła się przed nim z szybkością dziesięciu mil, a za nią, niczym eskadra aniołów stróżów, przejechało dziesięciu policemenów na potężnych motocyklach… Nie tylko Pawlak czuł się zawiedziony, że zgodnie z scenariuszem dostojny gość nie zatrzymał się w wyznaczonym miejscu na spotkanie z rodakami, ale chyba nikt tak jak on nie odczuł tego jako osobistej klęski. Kazali się zawieźć do domu i wypili do dna ostatnią butelkę „swojuchy”. Papieża słyszeli w radio, gdy z kościoła polskiej parafii Pięciu Męczenników do zebranych dziesiątków tysięcy Amerykanów polskiego pochodzenia mówił o wkładzie w dzieło budowy Stanów Zjednoczonych tych Polaków, których bieda wygnała spod rodzinnej strzechy za ocean, na zawsze każąc im tęsknić do kraju swego dzieciństwa… Oni nie byli wygnani na zawsze, ajuż tęsknili. Cóż więc po tylu latach musiał czuć Jaśko? Należało wypić za spokojność jego duszy i dla zdrowotności tych, którzy po nim dostali taki spadek, że aż pewnie wstyd byłby wspominać o tym Ojcu świętemu… Franciszek Przyklęk zostawił ich w domu, sam zaś pojechał do kościoła Pięciu Męczenników w nadziei, że może tam natknie się na Anię. Wrócił bez Ani a także bez guzików u marynarki, które stracił w potwornym ścisku, za to z wyrazem twarzy kogoś, kto znalazł właściwą drogę życia.
– Ania mnie uratowała – oświadczył, stając w progu w pozbawionej guzików marynarce i podeptanych butach. -Znalazł ją Franciszek?! – poderwał się Kargul.
– Taż to prosto cud! – uradowany Pawlak szukał wzrokiem wnuczki.
– Cud – potwierdził stroiciel.
– Tam w kościele zrozumiałem, że Ania miała rację i powinienem wrócić do żony.
– To Ani zasługa! Ona go przekonała, że nie mogąc liczyć na wzajemność, powinien wrócić do źródeł swej namiętności. Wróci do Marty, do dzieci! Już sam fakt podjęcia takiej decyzji czynił go we własnych oczach mniejszym nieudacznikiem. Pozostawało mu w Ameryce jedno zadanie: doprowadzić do otwarcia klubu! Tak więc okazało się, że wizyta Ojca świętego naprostowała ścieżki żywota Franciszka Przyklęka, ale Kargulowi i Pawlakowi przyniosła wielkie rozczarowanie: jak ich Wielki Rodak miał czas spotykać się z Carterem, a z nimi nie jest to dowód na to, że nawet dla przedstawiciela Pana Boga prezydent więcej się liczy niż zwykły człowiek… Po wizycie papieża poczuli się jak dwaj rozbitkowie na tratwie. Bo wśród ludzi, a jednak samotni. Co z tego, że na dole w basemencie rozlegał się przez kilka dni stuk młotków, przybijających listwy podłogowe, że cały dom pachniał klejem od tapet? To działo się obok nich, zupełnie jak ta próba zespołu dziecięcego, który miał uświetnić otwarcie klubu. Tu także taktyka i układy polityczne były ważniejsze niż układy taneczne: każda organizacja, stowarzyszenie czy klub chciały widzieć swoich przedstawicieli w pierwszej parze… W małej salce domu Johna Pawlaka trwały targi, przetargi i konsultacje, a Kaźmierz z Władysławem czuli się tu coraz bardziej intruzami. Snuli się pod ścianami, wciąż oczekując telefonu od Ani. Nic dziwnego, że chętnie skorzystali z zaproszenia znajomej z „Batorego”: to nic, że używa teraz więcej słów angielskich niż polskich, to że zamiast „żytniej” robi im jakiś paskudny coctail z wisienką, za to pamięta jeszcze ten stary kraj, który opuścili razem na pokładzie MS „Batory”. To ona, choć katastrofistka, zobaczyła nadzieję odnalezienia Ani w Septembrze-Juniorze: on się w niej zakochał i zrobi wszystko, by ją odnaleźć! – A mnie się widzi, że on by wolał tę swoją taksówkę, co mu Shirley zabrała, odnaleźć! – stwierdził Kargul, zerkając znad szklanki z drinkiem na Septembra-Juniora, który ustalał coś szeptem z właśćicielem „Chicagowskiego Kogutka”. Na widok Mike'a Kupera Pawlak ożywił się. Z drinkiem w ręku pospieszył mu naprzeciw: może przynosi jakieś wiadomości o wnuczce? – Mam, i to dobre – Mike powiedział to jakby nadawał przez mikrofon reklamę tanich płatków owsianych – że nie jest ani zgwałcona ani zamordowana, bo już by o tym policja wiedziała! -Ot, życie tu sobacze, jak to u was są dobre wiadomości! – zgrzytnął zębami Pawlak. Mike zaproponował, żejak mu zapłacą 50 dolarów, to będą mogli wystąpić u niego i wezwać swą wnuczkę do powrotu. September-Junior zauważył, że Mike dwa razy zarobi na tym anonsie: raz od dziadka Ani, drugi raz, sprzedając reklamę sklepu z telefonami, no bo „jeśli chcesz nawiązać kontakt z najbliższą rodziną z Polski, musisz się posłużyć telefonem, a najlepsze telefony kupisz w składzie inżyniera Toliby, Division Street”… Mister September od kilku już dni z satysfakcją obserwował że jego syn przeżywa zniknięcie Ani Adamiec z domu Pawlak. Podszedł teraz do baru i wziął Kaźmierza pod ramię. -Długo się u was czeka na rozwód? – Taż skąd mnie to wiedzieć? U nas w rodzinie takiego wstydu nie było! – W United States nieważny wstyd tylko pieniądze – September mówił w tej chwili w potrójnej roli – jako prawnik, jako ojciec i jako patriota.
– Ja to biorę na siebie, Pawlak! Rozwiodę Anię.
– Żeby jego wilcy! A na coż jej taki kłopot? – No problem! Żaden kłopot. Pojadą do stanu Nevada i wezmą z Bobem ślub od ręki! – Czy mister kołowaty, czy jak? – Pawlak patrzył na Septembra wzrokiem, jakim zwykle mierzył Kargula na chwilę przed podjęciem zdecydowanego ataku. September, licząc na patriotyzm Kaźmierza, postanowił pierwszy przystąpić do ofensywy. Przywołał syna i powiedział: – Przedstaw się dziadkom Ani. Jak ty się nazywasz? – Fseszeń Junior – powiedział.
– On chce teraz wrócić do nazwiska Wrzesień! -zakomunikował z dumą mister September.
– Bądźcie patriotami i dajcie mu wnuczkę! To dzięki niej przekonał się do polskości! -Niech mnie lepiej mister w denerwację nie prowadza – ostrzegł go Kaźmierz.
– U mnie dusza omal z zawiasa nie wyskoczy, że my wnusię zgubiwszy, a on mnie do grzechu namawia! – Take it easy, Pawlak – September klepnął przyjacielsko Pawlaka po plecach z miną hurtownika, który dobrze wie, że kupiec-detalista i tak jest zależny od niego.
– Niech ona sama zadecyduje! – Ot tobie na! Taż to durna bździągwa! – zaoponował gwałtownie Kargul.
– Kto wie, co takiej do łba strzeli! – Na tym w amerykańskiej demokracji polega wolność, że nawet głupi ma prawo decydować o sobie -przekonywał ich September nabijając fajkę tytoniem.