Литмир - Электронная Библиотека

Święty Kamień lśnił zielonkawą poświatą i nagle Luelle – pełna grozy i zdumienia – pojęła jego prawdziwy kształt: Święty Kamień był grobowcem. Kto spoczywał pod tą olbrzymią, omszałą kamienną płytą? I komu wolno bezkarnie wstąpić na czyjś Grobowiec, bezczeszcząc go swymi stopami?

Teraz dopiero Luelle zrozumiała, że Święty Grobowiec nie chce ani jej dumy, ani uporu czy rozumu, nie chce inteligencji, wrażliwości i talentów magicznych, nie mówiąc już o zewnętrznych oznakach królewskiego pochodzenia. Święty Grobowiec chce jej miłości i współczucia, modlitwy za jego zmarłych, którzy spoczywają tam głęboko i od wieków – gdyż tylko te uczucia mogą rozgrzać jego lodowatą samotność.

Mroźny podmuch omiatał całą pieczarę. Ajokowi i Czarownicom pobladły twarze i każde z nich ogarnęła paniczna chęć ucieczki. Nim jednak którekolwiek wykonało jakiś ruch – Luelle, nie czekając na niczyją pomoc, sama wstąpiła na Święty Kamień. I wówczas jej strwożeni i zdumieni współtowarzysze usłyszeli, jak Dziewczyna krzyczy w czarną i zimną przestrzeń pieczary, wyciągając przed siebie ramiona:

– Kocham was! Kocham was wszystkich, żywi i martwi, ci, których już nie ma, i ci, którzy się narodzą! Kocham was, leżący pod tym Kamieniem, pod swoją grobową ciężką płytą! Nie jesteście już sami! Jestem z wami, ja, Luelle z rodu Luilów!

…i wówczas Święty Kamień, promieniując groźną, zielonkawą poświatą – zadygotał. Najpierw lekko, potem mocniej, coraz mocniej, by wreszcie wprawić się w tak silne drganie, iż Luelle, nie mogąc utrzymać równowagi, zeskoczyła zeń i stanęła w gronie swych znieruchomiałych ze zgrozy współtowarzyszy. Drganiu Kamienia nagle zaczęło towarzyszyć dudnienie tak donośne, iż musiało się roznieść chyba po całym kraju. Czarownice, Ajok i Luelle mimo woli cofając się, krok za krokiem, zatrzymali się pod jedną ze ścian pieczary, trzymając mocno za ręce dla dodania odwagi.

Święty Kamień drgał… dudnił… drgał… dudnił… drgał i nagle oderwał się od swej podstawy i obrócił na bok. Pod nim ukazał się ogromny, fosforyzujący dziwnym światłem otwór, prowadzący gdzieś w głąb ziemi. Po chwili z czeluści tej zaczęty wypełzać jakieś kształty, jeden za drugim, jeden za drugim; było ich coraz więcej i więcej. W oszalałych ze zgrozy widzach kształty te powoli formowały się i przesuwały ku otwartym wciąż skalnym wrotom, jeden za drugim, jeden za drugim.

…Byty ich dziesiątki, setki, tysiące… Upiorni Rycerze z Mroku Pradziejów, wszyscy którzy kiedykolwiek oddali życie za dawne Wielkie Królestwo, a nawet jeszcze wcześniej, nim ono się utworzyło, ale którzy ongiś żyli i walczyli o wolność tej ziemi. Wszyscy, których siła, rozum i serca przyczyniły się do późniejszej wielkości Królestwa, jego potęgi i chwaty, ci, którzy je budowali i tworzyli. I ta straszliwa, potężna, niepoliczalna Armia Upiorów Przeszłości ruszyła w dół, schodami dawnej Wielkiej Świątyni i spływała całymi szeregami w stronę dolin. Czoło tego okropnego, martwego pochodu osiągało już pierwsze ludzkie siedziby, a tymczasem z ziemskiej czeluści wychodzili wciąż coraz to nowi Martwi Rycerze – i nie było temu końca…

Nad całym dawnym Wielkim Królestwem zapanowała Czerń i w tej Czerni poruszały się tylko, zielonkawo opalizując, straszne, groźne sylwetki, bez ciała, bez krwi, a mimo to rzeczywiste. Wszyscy żywi schronili się w swych domach, śledząc z ukrycia straszliwy pochód nie mający, zdawałoby się, ani początku, ani końca. I po jakimś czasie zabrakło choćby piędzi ziemi, gdzie by ich nie było. Strwożeni Najeźdźcy porzucali w panicznym lęku swą broń i nie czekając na niczyje rozkazy mknęli co sił na swych koniach w stronę Wielkich Stepów. Ze wszystkich stron kraju gnali ku dawnej granicy Wielkiego Królestwa wszyscy rycerze i żołdacy Urgha. Tam, na Wielkich Stepach nie było Czerni i nikt już ich nie gonił.

Mieszkańcy Zamku opuszczali go w popłochu, zaprzęgając konie do swych wozów i wsiadali pośpiesznie, nie bacząc na hierarchię czy dworskie stanowiska. Sam Urgh XIII z trudem zdążył dopaść jeden z wozów i runął nań w popłochu. Konie ruszyły jak szalone, rżąc ze strachu. Tę armię żywych, ciągnących ku Wielkim Stepom, ścigała cierpliwie, wytrwale i bezgłośnie Armia Upiorów. Okrzyki trwogi uciekających splatały się z lodowatą, głuchą ciszą za ich plecami, która była straszliwsza niż szczęk broni. Paniczną ucieczkę Najeźdźców śledziły przez okna swych domostw blade i wystraszone twarze mieszkańców – u których jednak strach powoli zaczął splatać się z nadzieją. Odrzucona w pogardzie Pieśń Jedyna znowu zaczęła brzmieć w ich uszach i mimo woli przenosiła się na usta, które podejmowały śpiew, najpierw cichy, a potem coraz to głośniejszy. Narastała powoli pewność, że ta Armia Upiorów, armia bez ciała, kości i krwi jest w swej istocie Armią Rycerzy z Przeszłości, ich rycerzy, ich przodków, synów ich narodu, więc nie strachem należy ich witać, ale ciszą – lub śpiewem Pieśni. I mimo groźnej Czerni, która opanowała całą krainę, mimo złowrogiego światła bijącego od bezkształtnych sylwetek – niektórzy wyszli przed swe ubogie domy i jęli śpiewać swoją Pieśń, tę samą, której rok temu się wyparli. I ta melodia, o zmiennym, pełnym niepokoju rytmie zaczęła towarzyszyć bezgłośnemu przemarszowi Martwych.

Zgromadzeni w pieczarze stali tymczasem nieruchomo, jak skamieniali. Wiele, wiele dni po tych wydarzeniach długo nie mogli się pogodzić, ile czasu to trwało. Ajok twierdził, że stali tak trzy doby, nie czując zmęczenia ani głodu – i śledząc rozszerzonymi oczami wymarsz straszliwego pochodu z czeluści, a potem jego powrót do niej. Dopiero wówczas gdy ostatnia bezcielesna sylwetka wstąpiła pod ziemię – Święty Kamień zadrżał i z powrotem opadł na swoje miejsce, kryjąc na wieki wejście do upiornej czeluści.

Czarownice dałyby głowę, że trwało to dłużej, i mówiły o siedmiu dniach i nocach, albowiem gdy wyszły wreszcie z Pieczary, były wychudzone tak, jakby nie jadły co najmniej od tygodnia.

Tylko Luelle nie brała udziału w tej dyspucie, ale pogrążona była w głębokim namyśle. Minione przeżycia zmieniły rysy jej twarzy, przydając dojrzałości – i cierpienia. Sylwetka jakby urosła, wysmuklała, a ruchy spowolniały. I jeśli do pieczary weszła Dziewczyna – to wyszła z niej Władczyni.

* * *

Cóż więcej można opowiedzieć? Że w wolnym Wielkim Królestwie Ajok rzeczywiście napisał swoją Księgę Wierszy, choć nie było to tak proste, jak myślał, i nim urzeczywistniło się, jego włosy zbielały, a plecy przygarbił nieubłagany czas?

Można jeszcze napisać, że pewnego dnia, gdy się obudził, pomyślał o drugiej połowie swego ja – o ojcu? Wtedy też zaczęła w nim tlić się myśl, że – mimo brutalności Urgha i krzywd, jakie uczynił Wielkiemu Królestwu – on, Ajok, jest mu także coś winien. Swymi wierszami i pieśniami, które były sławne w całym kraju, spłacił dług wobec matki – teraz nadeszła pora, by uczynić to wobec ojca, jakim by on nie był. Jednak był ojcem. Jednak kochał matkę. I Ajok, nikomu nic nie mówiąc, aby go nie powstrzymano, samotnie wyruszył na Wielkie, Dzikie Stepy, dzierżąc w swym worku, oprócz odrobiny jedzenia, wszystkie swe Księgi. Postanowił odszukać na Stepach ród swego ojca – tym samym jego własny. Jego wręcz opętańczą ideą stała się myśl, że dzikość, brutalność i okrucieństwo można złagodzić poprzez poezję i pieśń. Była to może wiara naiwna, ale nie umiał jej odrzucić.

Czy mu się to udało? Tego nie wie nikt, gdyż wszelki ślad po Ajoku zaginął, mimo iż jego przyjaciółka i władczyni, Luelle, nakazała swym rycerzom szukać go nawet tam, wśród rozległych, niemal bezkresnych Wielkich Stepów.

Można też napisać, że Czarownice modliły się co dzień do swych Bogów, ażeby dzień był dłuższy o parę godzin, a ich Moc większa, gdyż tyle było do zrobienia w spustoszonym przez Najeźdźcę kraju. I kto wie czy Bogowie nie wysłuchali ich próśb, gdyż Wielkie Królestwo – zniszczone w jeden dzień – odbudowywało się długo i mozolnie, ale i tak o wiele krócej, niżby można sądzić.

72
{"b":"100385","o":1}