Литмир - Электронная Библиотека

– Gdzie skierowała nas Siostra Piąta i dlaczego?! – zawołała na samym końcu Czarownica Czwarta.

Luelle stała w milczeniu, nadal urażona i gniewna. Już sama nie wiedziała, na kogo się gniewa: na siebie, na swych towarzyszy czy na Pustelnika. Ajok, cały czując, jak po dotknięciu dłoni świętego starca płynie w nim świeża, ożywcza i jakby cudownie oczyszczona krew, powiedział z nie znaną sobie stanowczością:

– Dlaczego wy, Czarownice, tak mądre i pełne Mocy, nie chcecie zaufać waszej Siostrze Piątej. Nie pojmuję tego! Skoro kazała nam tu przybyć, zatem tu zostaniemy. Jeśli święty Pustelnik teraz nie ma dla nas czasu, może znajdzie go później? Przecież same mówicie, że mamy przed sobą cały rok! Ja czuję, że to miejsce jest właśnie tym, do którego powinniśmy przybyć w naszym strapieniu. Jeśli Luelle ma w sobie jakąś skazę, jest ona jak choroba, a zatem tylko Pustelnik zdolny jest ją uleczyć!

– Ale Pustelnik nie wie, jakie cechy winna posiadać władczyni – pokręciła głową Czarownica Druga. – Więc jak może leczyć Luelle? Jak pozna, co u władczyni jest skazą, a co nie?

– Przypuszczam, że jednak Ajok ma rację – rzekła z namysłem Czwarta. – A teraz, zamiast tracić czas na gadanie, chodźmy mu pomóc. Może w ten sposób zaskarbimy sobie jego względy…

I Czarownice ruszyły w stronę bielejących namiotów. Luelle i Ajok poszli w ślad za nimi. Święty Mąż zajmował się swymi chorymi. Prawie dwie setki leżało ich tu na matach i w głębi pieczar, a cierpienie zmieniało im rysy. Niektórzy cierpieli na choroby wewnętrzne i tylko bolesny grymas twarzy wskazywał na to, gdyż ciała ich z pozoru wydawały się zdrowe. Inni obsypani byli ropiejącymi wrzodami i lżej chorzy wachlowali ich dużymi palmowymi liśćmi, chcąc choćby w ten sposób ulżyć ich doli. Święty Mąż, przyklękając, dotykał długo i w skupieniu jednych, aby potem przejść do innych i poić ich wywarem z ziół lub przemywać ich rany.

– Pomożemy ci – szepnęła mu jedna z Czarownic. – Znamy trochę magiczną medycynę, potrafimy ulżyć w bólu i wyleczyć wiele z tych chorób.

– Na co czekacie? – spytał Pustelnik, nie odrywając oczu od jęczącego człowieka i równocześnie masując mu wielki, wzdęty brzuch. – Tam na stole są napary z ziół, do picia i do przemywania, a tu są chorzy i potrzebujący. Sprawa jest prosta. Zajmijcie się najpierw owrzodzonymi, oni najbardziej cierpią w tym gorącym dniu…

– Luelle i Ajoku, wy też – szepnęła Czwarta. – Będziecie przemywać rany i wrzody, a przyniesiecie wielką ulgę tym biedakom. My zajmiemy się wyższą magią życia, gdyż jest nam znana…

I Czarownice rozeszły się po szerokiej, wytyczonej rozległym namiotem sali, aby potem przejść do następnego namiotu, i jeszcze dalej, a później do pieczar. Nie miały teraz czasu, by zajmować się swój ą wychowanką czy chłopcem. Ba, po chwili całkiem o nich zapomniały, widząc wokół siebie tyle cierpienia. Setki ludzi bezsilnie leżących na matach wyczekiwało ich pomocy, a pełen nadziei wzrok ciążył Czarownicom niby kamień u szyi. Więc przemywały cierpliwie rany i wrzody, dotykały obdarzonymi Mocą dłońmi bolesnych i chorych miejsc lub łagodnymi słowami pocieszały umierających, mówiąc im o pięknej, dobrej Krainie Wieczności, w której każdy czuje się szczęśliwy i wolny.

Ajok poszedł swoją drogą, pragnąc być jak najbliżej świętego Męża. Jego obecność działała nań jak magnes. Chłopiec czuł świętość bijącą z jego drobnej, niepozornej i wychudzonej postaci, i na własne oczy widział ulgę, jaką odczuwali chorzy po dotyku jego suchych, pomarszczonych rąk. Postępował wolno tuż za nim, pojąc chorych wywarem z ziół lub przemywając wrzodziejące ciała, a widząc w ich oczach rozpaczliwą nadzieję, szeptał im do ucha układane przez siebie wiersze, obiecujące spełnienie jej. Co jakiś czas niebieskie, dziecięce oczy Pustelnika spoglądały na niego z łagodnym, dobrym uśmiechem i wówczas Ajok odczuwał ogromną wewnętrzną radość, która przepełniała go całego. Nagle, po raz pierwszy w życiu, chłopiec poczuł się komuś potrzebny i gotów był zostać z Pustelnikiem całe życie, byle zachować to tak nowe i cudowne uczucie.

Tymczasem Luelle przystanęła pośrodku namiotu, patrząc w ślad za oddalającymi się Czarownicami. Potem, widząc czynności Ajoka, ruszyła także do stołu po ziołowe wywary. Ale jej twarz była leciutko skrzywiona, a nozdrza drgały.

– Wszystko tu śmierdzi – pomyślała ze wstrętem. – Śmierdzi ludzkim potem, ropą, krwią, chorobą i śmiercią…

Zbliżyła się ku pierwszemu z chorych, ale nachylając się nad nim poczuła, że obrzydliwy zapach intensywnieje. Jej dłoń, z myjką nasączoną wywarem zadrżała, nim jeszcze dotknęła ropiejących wrzodów, a usta wykrzywił wstręt, którego już nie umiała ukryć. Tymczasem – o czym nie wiedziała – z oddali spoglądały na nią uważnie jasnobłękitne, dziecięce oczy. Luelle tego nie dostrzegła, cała skupiona na tym, by przemóc w sobie jakąś niechęć, ba, nienawiść do czynności, na którą skazały ją niebacznie Czarownice. Dlaczego właściwie ona, królewska córka, ma zajmować się tymi chorymi? – myślała z gniewem. – Nie chce tego robić, nie umie i nikt nie ma prawa jej do tego zmuszać. Niebieskie, dziecięce oczy w bardzo śniadej i pomarszczonej twarzy śledziły teraz uważnie każdy jej ruch, choć równocześnie dłonie nie ustawały w niesieniu chorym ulgi i ratunku. Z naciśniętej zbyt mocno rany wypłynęła przemieszana z krwią ropa – i Luelle z okrzykiem wstrętu, rzuciła myjkę i gwałtownie wybiegła z namiotu. Tam usiadła w cieniu wysokiego drzewa i oddychała z gniewną ulgą.

Czarownice ani spostrzegły, jak minął dzień i zapadła noc. Mimo to dalej krążyły wśród chorych i cieszyła je każda oznaka, że udało się im komuś pomóc; że choroba poddała się całkiem lub choćby o mały krok, czyniąc miejsce nadziei. A balansując usilnie na cienkiej linii między śmiercią a życiem chorego – Czarownice niemal zapomniały, po co przybyły na Pustynię. Ajok, również niepomny na wszechogarniające go zmęczenie, kroczył tuż, tuż za świętym Mężem, pomagając mu jak tylko umiał, a choć umiał niewiele, rychło dostrzegł, że nawet te drobne czynności, na które go stać, przynoszą ulgę leżącym na matach chorym i czuł jak rozlewa mu się koło serca ciepła i serdeczna radość, jakiej do tej pory nie znał.

Wreszcie, gdy noc zapanowała na dobre nad Pustynią, opuścili namioty i Pustelnik poprowadził ich ku pieczarom. Tam, w jednej z nich, suchej i przewiewnej, znajdowało się jego skromne mieszkanie: twarde łoże, przykryte matą, prosty drewniany stół i tylko jedno krzesło. Przysiedli zatem na podłodze, strudzeni, lecz dziwnie pogodni.

– Teraz pojmuję, dlaczego nie masz czasu. T o się nigdy nie kończy – powiedziała jasnym głosem jedna z Czarownic.

– Nigdy – przytaknął Pustelnik z łagodnym uśmiechem. Jeśli uleczysz jednego cierpiącego, zaraz przybywa drugi. Cierpieniu nie ma końca.

– Ale cały czas czujesz się potrzebny. A to… a to jest wspaniałe – powiedział chłopiec drżącym głosem.

– 1 właśnie radość, którą daje pomaganie cierpiącym, jest Mocą, która ich leczy – rzekł Pustelnik z powagą. – Nie ma w tym czarów ani magii. Moje dłonie nie są czarodziejskie, jak wasze…

– Twoje dłonie są dobre i oni, chorzy, to czują – szepnęła Czarownica Czwarta. – A dobro jest Czarem.

Siedzieli chwilę w milczeniu, które jednak nie dzieliło ich, lecz łączyło, i czuli coraz wyraźniej świętą aurę wokół tego drobnego, niepozornego starca i niekończącej się misji, jaką na siebie wziął. Może dlatego, iż jego misja na ziemi nie miała końca – nie chciał się kończyć jego żywot…?

– A gdzież Luelle?! – zawołała nagle Trzecia z Sióstr. – Od rana jej nie widzę!

– O Bogowie! Zapomnieliśmy o niej! – zdziwiła się Druga. – A przecież całe nasze dotychczasowe życie przyporządkowałyśmy jej osobie. Doprawdy, dziwne to miejsce, w którym aż tak można się zapomnieć!

Gdy jednak Ajok zerwał się z miejsca, by poszukać dziewczyny, Pustelnik położył mu dłoń na ramieniu i powstrzymał:

– Nie szukaj jej teraz. Wydaje mi się, że jednak mogę wam pomóc, choć nie znam się na cechach władców…

68
{"b":"100385","o":1}