Литмир - Электронная Библиотека

Równocześnie wystarczyło na chwilę zamknąć oczy, by wyobrazić sobie Ardżanę w jej dawnym, królewskim przepychu: gładkie, szerokie ulice wypełnione tłumem strojnie odzianych ludzi, toczące się cicho karoce, uderzające urodą budowle z białego kamienia, fontanny, parki, pełne cennych rzeźb, wielkie amfiteatry – i sam Pałac Królów.

Nim Dziewczyna z Czarownicą dotarty wreszcie do niego, minął nie jeden dzień, ale trzy. Trzeba bowiem było pokonywać nie tylko labirynt ruin, ale i dżunglę zieleni. Wiele razy gubiły się nie mogąc odnaleźć wyjścia z ruin jakiegoś pałacu – i to właśnie było cudowne. Coraz to pięty się na jakieś szerokie, wysokie schody, które prowadziły donikąd, o czym jednak przekonywały się dopiero stojąc na ich szczycie, gdy pod ich nogami ziała jedynie przepaść. Kręta układanka pokoi jakiegoś pałacyku stawiała je nagle twarzą przed zamkniętą ścianą – i musiały zawracać do punktu wyjścia, szukając innej drogi. Dżungla zieleni zapraszała w swój cień, otwierając pnie drzew, ale gdy w nią weszły, wyprowadzała je prosto pod wysoki mur jakiejś budowli, pozbawionej zdawało się jakiejkolwiek bramy.

Miały jednak tak wiele czasu przed sobą – cały długi rok – i tak wielkie poczucie swobody, bezpieczeństwa, niezależności, że wszystko stawało się cudowną przygodą.

– Nie żałuję Ardżany – powiedziała pewnego dnia Dziewczyna.

– Dlaczego? – spytała jej Opiekunka. – Była ongiś pyszną, dumną stolicą, a jest tylko ruiną, obrośniętą Dżunglą…

– Tak, ale jest wolna, naprawdę wolna, nie widzisz tego? Wolna, piękna, dzika i swobodna. Nie jest taka jak Miasteczka i Wsie. Nie ma w niej panów i niewolników, Najeźdźców i ich donosicieli. Ardżana nigdy nie została pokonana, skoro Najeźdźcy nie ośmielają się tu wchodzić. Pozostała sobą, choć w ruinie.

Czarownica pomyślała, że jej uczennica najbardziej ze wszystkiego kocha wolność i jej wąskie wargi uśmiechnęły się z satysfakcją.

Mijały wiele budynków, na poły zwalonych, choć niektórym udało się ocaleć w zarysie dawnych kształtów i ciągle zdobiły je smukłe wieżyczki, lekkie balkony, wysokie kolumny. Czarownica przypominała sobie ich nazwy lub przeznaczenie.

– … tu chyba był pałac rodu Brajanów, jednego z najbardziej rycerskich w całym Wielkim Królestwie. W każdym pokoleniu wszyscy synowie, a nawet kobiety wspaniale władali mieczem i zanim Luil XXIII wydał edykt o zakopywaniu broni i zakazie jej użycia, ród Brajanów założył Akademię Rycerską. Szkoła ta istniała ponad 400 lat i wykształciła tysiące świetnych rycerzy, a wstąpić mógł do niej każdy kto chciał, byle nadawał się do miecza. Brajanowie długo nie mogli pogodzić się z rozkazem króla, chcieli nawet wzniecić bunt i uniemożliwić Luilowi XXIII przeprowadzenie jego zamiaru. Namawiali ludzi, by nie zakopywali broni, krzyczeli, że zamiana mieczy żelaznych na drewniane może się kiedyś srogo zemścić, jeśli równocześnie nie uczyni tego cały świat. Ale Luil XXIII nie słuchał, a jego poddani uwierzyli, że wystarczy zakopać broń i już nigdy nie będzie żadnej wojny. Brajanowie musieli się poddać, jednak w tajemnicy przed królem zatrzymali swe miecze. Oni jedni, ze wszystkich rodów, zanim polegli w Dniu Podboju, zabili wielu, wielu wrogów. Wszyscy inni byli całkiem bezbronni…

Dawny pałac Brajanów wydawał się budowlą surowszą w kształcie niż inne, pozbawioną balkoników, kolumienek, wieżyczek, jakby upodobanie do wojaczki upraszczało także ich codzienne wymagania.

– … a to musiał być chyba Dom Zdrowia, jeden z wielu, kto wie jednak czy nie ten największy – orzekła Czarownica, gdy wplątały się w ogromny labirynt niedużych pokoików, z którego zdawało się, że nie ma wyjścia. – W Domach Zdrowia leżeli chorzy, jeśli ich choroba nie nadawała się do leczenia w domu mieszkalnym. Pierwsze Domy Zdrowia założył Luil X, w czasie potężnej epidemii, która przetoczyła się przez kraj, przyniesiona hen, z Dalekich Stepów, przez handlarzy. Luil X postawił medycynę w Wielkim Królestwie na bardzo wysokim poziomie i za jego czasów wyszkolono setki biegłych lekarzy, wynaleziono mnóstwo bezcennych leków i nowych metod leczenia. Później, gdy Luil XIII przywrócił dobre imię i bezpieczeństwo życia Czarownicom, one także przychodziły leczyć w Domach Zdrowia. Były bowiem i są nadal takie choroby, wobec których medycyna jest bezradna i nie ma na nie leku w postaci uzdrawiającej pigułki. Są to choroby duszy i umysłu. A nikt nie umie tak dobrze wejrzeć w duszę i umysł człowieka jak Czarownica. Zanim jednak Luil XIII uznał nasze zdolności, a nawet uhonorował je wysoko, jego poprzednicy spalili na stosach wiele naszych Sióstr. Szczególnie groźny i okrutny w tym względzie był Luil III, którego ukochana żona zmarła młodo, a źli doradcy wmówili mu, że stało się to za sprawą rzucanych przez nasze Siostry uroków. Nie sądź jednak, że Luil XIII był aż tak mądry, by sam z siebie wydać edykt nakazujący chronić i szanować Czarownice. Znacznie wcześniej swą mądrość wykazał lud. Przed zemstą królów chronili nas wieśniacy i mieszczanie, rzemieślnicy, a nawet żołnierze. Wiedzieli bowiem doskonale, że potrafimy i chcemy im pomagać. Znali nasz dar leczenia chorób, odwracania niebezpieczeństw i złego losu, obrony przed prawdziwie złymi mocami, które co jakiś czas budzą się ze snu i pojawiają się na ziemi, przybierając dziwne kształty. Luil XIII uhonorował jedynie powszechne żądanie narodu, ale uczynił to z przekonaniem. Był też na tyle mądry, by nawet założyć Akademię Magiczną. Od tej pory nie musiałyśmy chyłkiem, pod karą śmierci, nauczać magii, gdy napotkałyśmy szczególnie uzdolnione dziecko. Każda dziewczynka, której rodzice stwierdzili, że posiada nadzwyczajne dary lub moc, mogła udać się do naszej Akademii. Tam Czarownice stwierdzały, czy jest to moc iście czarodziejska, czy tylko mały dar magicznych psikusów dla zabawienia gawiedzi lub słabe znachorskie zdolności. Prawdziwie zdolne dziewczynki zostawały naszymi uczennicami. Ale same zdolności nie wystarczały. Wiele razy musiałyśmy usuwać z Akademii bardzo zdolne uczennice, gdyż nie umiały, bądź nie chciały pojąć, że magia musi służyć wyłącznie dobru ludzi, a nie dobru Czarownic lub wybranych przez nie istot. Prawdziwa Czarownica nigdy nie odwróciłaby złego losu, gdyby miała pewność, że w zamian obróci się on przeciw innej osobie. Bywa bowiem zło nieodwracalne i trzeba się z nim wówczas pogodzić lub zwalczyć je inaczej. Cóż z tego, że odegnasz złą chorobę od jednego człowieka, jeśli przejdzie ona do sąsiada i już nie opuści go? Niestety, trafiały się uczennice, które gotowe były to uczynić w zamian za złoto czy drogie kamienie. Musiałyśmy nie tylko pozbywać się ich, ale także odbierać im magiczną moc, bowiem zdolna ona była przynieść ludziom wyłącznie krzywdę, a nam, Czarownicom, zepsuć dobre imię.

Dziewczyna słuchała w milczeniu, mijając setki niedużych pokoi Domu Zdrowia. I choć ściany niektórych z nich były zwalone, drzwi dawno wyłamane, schody urywały siew połowie wysokości, a wielki hol pośrodku zasypany był stosem głazów – jeszcze dziś widoczna była rozległość tej budowli i jej przeznaczenie. Wędrowniczki wyłoniły się wreszcie z ruin i brnęły teraz zieloną Dżunglą, bowiem właśnie dżungla pokrywała l o, co ongiś było szerokimi, wygodnymi ulicami. Gdzieniegdzie jeszcze, w samym środku zielonego gąszczu tkwiły głazy, kamienne płyty, stanowiące ongiś nawierzchnię, lub znienacka z gąszczu zieloności wynurzał się na poły cały, na poły zniszczony kamienny pomnik kogoś, kto ongiś żył tu i zasłużył sobie na wdzięczną pamięć rodaków. Te – niekiedy całkiem dobrze zachowane – kamienne wizerunki żywych niegdyś ludzi, oplecione teraz gąszczem zieleni, czyniły dziwaczne i niepokojące wrażenie.

– Ile jeszcze wieków musi minąć, żeby z Ardżany nie pozostało nic, tylko ta Dżungla i zatopione w niej resztki białych kamieni? – zastanawiała się głośno Dziewczyna. Upłynie kolejne osiem wieków niewoli i może już nikt w całym dawnym Wielkim Królestwie nie będzie pamiętał, ani nie zechce nawet uwierzyć, że ongiś kwitło tu jedno z najpiękniejszych miast świata?

42
{"b":"100385","o":1}