Литмир - Электронная Библиотека

– Masz rację, Królu Ptaków. I co jeszcze słychać w Miasteczku?

– Ci ogarnięci wściekłością i strachem żołnierze zebrali na Rynku wszystkie Dziewczynki o włosach podobnie jasnych jak tej, tu obecnej i szukają wśród nich takiej, która ma oczy jak niebo przed burzą, a włosy jak zboże tego kraju… to określenie brzmi niezgorzej – dorzucił uprzejmie orzeł. Trochę jak słowa pieśni lub wiersza. Przypuszczam jednak, że nie znaleźli tej której szukają, ani jej nie znajdą wcale zakończył orzeł i swoje wypukłe oczy wbił w Dziewczynkę. Jego dziób skrzywił się lekko, jakby w ironicznym uśmiechu.

– Czy z drugiej strony góry droga jest wolna? – spytała Czarownica.

– Och, o n i tam się także zapędzają. Uważam, że dopiero noc będzie całkiem dla was bezpieczna. A teraz wybaczcie, lecz pożegnam was. Jestem nieco znużony waszym towarzystwem. Ludzie, nawet ci niezwykli, nie są zbyt interesujący dla orłów.

I królewski ptak odfrunął majestatycznie na swych potężnych skrzydłach.

– Doczekamy zmierzchu i dopiero wówczas ruszymy. Jeśli będziemy iść szybko, dotrzemy na czas, późnym świtem zdecydowała Czarownica. – Zdrzemnę się teraz, a ty spróbuj zrobić to samo, czeka nas bowiem cała noc wędrowania.

Gdy Czarownica spała, Dziewczynka umilała sobie czas przeobrażaniem szyszek w wiewiórki, by – nim skoczą na drzewo – odczarować je z powrotem. Brązowa szyszka w ciągu sekundy przybierała puszystość rudego futerka i błyskawicznie, już jako żywe zwierzątko wdrapywała się na pień pobliskiej sosny. Jednak nim zdołała osiągnąć jej pierwszy konar – bezradnie spadała na mech w postaci szyszki. Dziewczynka uśmiechała się z zadowoleniem i podejmowała zabawę na nowo, próbując teraz doprowadzić szyszko – wiewiórkę do drugiego konara. Gdy szyszka po raz trzeci spadła na ziemię, Czarownica otwarła oczy i powiedziała ostrym, chłodnym głosem:

– Zaprzestań tej zabawy. Jest okrutna.

– Okrutna? – zdziwiła się jej wychowanka. – Co widzisz w niej okrutnego? Jest to rodzaj gry wymyślonej przeze mnie i uważam, że jest ona bardzo zabawna.

– Ta wyczarowana przez ciebie wiewiórka przez parę sekund żyje naprawdę. Dajesz jej życie dla zabawy i dla zabawy je odbierasz. Święte prawa mówią, że magii nigdy nie wolno używać w trzech celach: dla zabawy, z chęci zemsty i z chęci odniesienia własnej korzyści. Tak głosiła Akademia Magiczna, ale święte Prawa są od niej o wiele starsze. Magia ma służyć wyłącznie dla dobra ludzi, zwierząt, roślin i wszystkiego co żyje. Można jej też użyć we własnej obronie, ale tylko przeciw złej, niesprawiedliwej sile. Czy prawd tych nie poznałaś w Wielkiej Księdze za czasów twego pobytu z Czarownicą Pierwszą?

– Nie – odpalała oschle Dziewczynka. – Nic na ten temat tam nie było. Ani słowa.

– Widocznie Czarownica Pierwsza sądziła, że sama z siebie to pojmiesz – westchnęła Czarownica jakby ze znużeniem i spojrzała na swój ą wychowankę uważnym, zatroskanym wzrokiem. Lecz nim Dziewczynka zdolna była to dostrzec, Opiekunka odwróciła głowę.

Zmierzch zapadł szybko; ucichł z wolna śpiew ptaków wśród gałęzi drzew; zniknęły mrówki ze swych wąskich dróżek, starannie drążonych w leśnym poszyciu; wielobarwne motyle przycupnęły do snu pod liśćmi drzew. Strzygi powoli jęły opuszczać spróchniałe pnie, zaś Latawice chichotały w głębi Lasu, w pobliżu bagien. Ich migotliwe, nieuchwytne postacie pojawiały się to tu, to tam, jak błędne ogniki.

Czarownica z Dziewczynką ruszyły w głąb Lasu, schodząc teraz stale w dół, po drugiej stronie góry. Szybko pokonały zbocze i wkrótce już szły pośpiesznie opustoszałymi łąkami, a potem miedzami wśród uprawnych pól. Mimo nocy wolały jednak dużym hakiem ominąć dwie napotkane po drodze Wsie. Po paru godzinach już wspinały się pod kolejną, zalesioną górę. Czarownica cały czas milczała, a i Dziewczynka nie mówiła ani słowa.

Dopiero gdy odpoczywały przez chwilę na szczycie, nasłuchując pohukiwania sów i śledząc zwinne tańce strzyg, dostrzegalne tylko jako pląsy błędnych ogników, Czarownica spytała pozornie obojętnie:

– Czy pamiętasz jeszcze swą pierwszą Opiekunkę?

– Och, trochę tak, zapewne – odparła równie obojętnie Dziewczynka.

– Nie kochałaś jej? – spytała po dłuższym milczeniu Czarownica, a słowa przechodziły jej przez gardło z dziwną trudnością.

– Kochałam…? Nie wiem, co to słowo znaczy – Dziewczynka zamyśliła się. – Masz na myśli, czy coś do niej czułam? Przypuszczani, że lubiłam ją, choć… choć pewnie nie zawsze. Nie, nie pamiętam już, to było tak dawno.

Mrok skrył smutek w oczach Czarownicy, którego jej wychowanka nie próbowała nawet dostrzec.

Po chwili znowu opuszczały zbocze góry, schodząc w dół. Był to ostatni zalesiony szczyt, dzielący dzikie okolice od zamieszkałych. Nieśmiały jeszcze świt stopniowo wyłaniał przed podróżniczkami niezwykłe, naturalne piękno tej krainy, nietkniętej ręką człowieka ani w dobrym, ani w złym znaczeniu. Jeśli leżały tu obalone drzewa – to runęły wskutek wichrów, burz lub dopiero gdy spróchniała starość podcięła ich korzenie. Zboczami, wśród kamiennych, naturalnych rynien spływały wąskie strumyki, by u stóp gór łączyć się w szemrzące, rwące potoki. Właśnie przy jednym z nich stało stadko dzikich kozic i gasiło pragnienie, rozglądając się spokojnie wokół. Trawa wydawała się tu bardziej zielona, a drzewa silniejsze i wyższe.

Pierwsze promienie słońca rozbieliły nagle szarość ponurych do tej pory Wysokich Gór i wydobyły wszystkie barwy z rosnących wszędzie kwiatów i ukwieconych krzewów.

– Gdybyśmy cały czas mieszkały tylko tu, nie groziłoby nam żadne niebezpieczeństwo – powiedziała Dziewczynka. Nie rozumiem, czemu znajdujemy się zawsze tak blisko ludzkich siedzib i stale jesteśmy skazane na ucieczkę.

– Tak – przyznała Czarownica. – Tu w istocie byłybyśmy bezpieczne i aż leniwe w poczuciu tego bezpieczeństwa. Tu nie dociera Najeźdźca i nie słychać wieszczych tonów Pieśni Jedynej. Nic nie zakłóca spokoju przybysza. Można tu żyć i umrzeć, nie zaznawszy lęku i nie poznając nigdy historii świetności ani klęski i upadku Wielkiego Królestwa. Może go Wielkie Królestwo wcale nie obchodzić! I właśnie dlatego t y musisz żyć w stałym zagrożeniu, ale za to bliżej prawdy o tym świecie. O twoim świecie – świecie ludzi. Tu zaś jest królestwo orłów, dzikich kozic, wilków i niedźwiedzi. Zostawmy je zatem dla nich. Nie tu rozstrzyga się nasz Los, ale tam, w dolinach. Choć co prawda tutaj, wśród Wysokich Gór jest też Królestwo Ducha i Tradycji, tu także bije serce Wielkiego Królestwa, ale to już jest całkiem inna historia i stanie się dla nas ważna znacznie później.

Szły wąskimi ścieżynami wśród skał, wydeptanymi twardymi kopytkami kozic. W jednym ze strumieni obmyły się z przyjemnością i napiły czystej, kryształowej wody.

– Widzę już twoją Siostrę – powiedziała Dziewczynka, wskazując ciemną postać, spoczywającą na wielkim, białym głazie u podnóża największego z wysokich skalistych szczytów górskich.

– Tak, to ona – odparła Czarownica i coś na kształt wzruszenia zadrżało w jej chłodnym na ogół głosie. Ale bystry zazwyczaj słuch Dziewczynki nie wyłowił tego nowego odcienia. Cała była przepełniona jedynie ciekawością, jaka też jest jej trzecia z rzędu Opiekunka.

– Witajcie – powiedziała spokojnie Czarownica Trzecia i wstała ze swego głazu. – Jesteście dokładnie z pierwszymi promieniami słońca. Czyżby nie nękały was żadne złe przygody, a wszystko sprzyjało tej wędrówce?

– Przygody były w istocie rzeczy drobne – rzekła niedbale Czarownica Druga. – Nie musiałam wykorzystać więcej niż tylko dwie z przysługujących nam trzech sztuk magicznych we własnej obronie. Czy na wszelki wypadek ofiarować ci tę zbywającą?

Czarownica Trzecia zmarszczyła gęste, ciemne brwi:

– Sama nie wiem, co zrobić… Jednak nie, nie wezmę ci twej ostatniej sztuki, bo chciałabym cię jeszcze zobaczyć, gdy przyjdzie Czas. Zatem pozostaw ją sobie. Więc to jest ona?

– tu obrzuciła bystrym spojrzeniem małą towarzyszkę swej Siostry, tak jakby wcześniej nie poświęciła jej żadnej uwagi.

20
{"b":"100385","o":1}