Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Twoje życzenie — szepnęła z ustami tuż przy jego uchu. - Nie wiem, czy takie życzenie w ogóle może się spełnić. Nie wiem, czy istnieje w Naturze Moc zdolna spełnić takie życzenie. Ale jeżeli tak, to skazałeś się. Skazałeś się na mnie.

Przerwał jej pocałunkiem, uściskiem, dotknięciem, pieszczotą, pieszczotami, a potem już wszystkim, całym sobą, każdą myślą, jedyną myślą, wszystkim, wszystkim, wszystkim. Przerwali ciszę westchnieniami i szelestem porozrzucanej na podłodze odzieży, przerwali ciszę bardzo łagodnie i byli leniwi, byli dokładni, byli troskliwi i czuli, a chociaż obydwoje nie bardzo wiedzieli, co to troskliwość i czułość, udało im się, bo bardzo chcieli. I w ogóle im się nie spieszyło, a cały świat przestał nagle istnieć, przestał istnieć na maleńką, krótką chwilę, a im wydawało się, że była to cała wieczność, bo to rzeczywiście była cała wieczność.

A potem świat znowu zaczął istnieć, ale istniał zupełnie inaczej.

— Geralt?

— Mhm?

— I co dalej?

— Nie wiem.

— Ja też nie. Bo widzisz, ja… Nie jestem pewna, czy warto się było na mnie skazywać. Ja nie umiem… Zaczekaj, co robisz… Chciałam ci powiedzieć…

— Yennefer… Yen.

— Yen — powtórzyła, ulegając mu zupełnie. - Nikt nigdy mnie tak nie nazywał. Powiedz to jeszcze raz, proszę.

— Yen.

— Geralt.

XVII

Deszcz przestał padać. Nad Rinde zjawiła się tęcza, przecięła niebo urwanym, kolorowym łukiem. Zdawało się, że wyrasta wprost ze zrujnowanego dachu oberży.

— Na wszystkich bogów — mruknął Jaskier. - Jaka cisza… Nie żyją, mówię wam. Albo pozabijali się nawzajem, albo mój dżinn ich wykończył.

— Trzeba by zobaczyć — powiedział Vratimir, wycierając czoło zmiętą czapką. - Mogą być ranni. Może wezwać medyka?

— Prędzej grabarza — stwierdził Krepp. - Ja tę czarownicę znam, a wiedźminowi też diabeł z oczu patrzył. Nie ma co, trzeba zacząć kopać dwa doły na żalniku. Tę Yennefer radziłbym przed pochówkiem przebić osinowym kołkiem.

— Jaka cisza — powtórzył Jaskier. - Przed chwilą aż krokwie latały, a teraz jakby makiem zasiał.

Zbliżyli się do ruin oberży, bardzo czujnie i powoli.

— Niech stolarz robi trumny — rzekł Krepp. - Powiedzcie stolarzowi…

— Cicho — przerwał Errdil. - Coś słyszałem. Co to było, Chireadan?

Elf odgarnął włosy ze szpiczaste zakończonego ucha, przechylił głowę.

— Nie jestem pewien… Podejdźmy bliżej.

— Yennefer żyje — rzekł nagle Jaskier, wysilając swój muzyczny słuch. - Słyszałem, jak jęknęła. O, jęknęła znowu!

— Aha — potwierdził Errdil. - Ja też słyszałem. Jęknęła. Musi strasznie cierpieć, mówię wam. Chireadan, dokąd? Uważaj!

Elf cofnął się od rozwalonego okna, przez które ostrożnie zajrzał.

— Chodźmy stąd — powiedział krótko. - Nie przeszkadzajmy im. | — To oni żyją obydwoje? Chireadan? Co oni tam robią?

— Chodźmy stąd — powtórzył elf. - Zostawmy ich tam samych na jakiś czas. Niech tam zostaną, ona, on i jego ostatnie życzenie. Poczekajmy w jakiejś karczmie, nie minie wiele czasu, a dołączą do nas. Oboje.

— Co oni tam robią? - zaciekawił się Jaskier. - Powiedz-że, do cholery!

Elf uśmiechnął się. Bardzo, bardzo smutno.

— Nie lubię wielkich słów — powiedział. - A nie używając wielkich słów nie da się tego nazwać.

GŁOS ROZSĄDKU 7

I

Na polanie stał Falwick w pełnej zbroi, bez hełmu, w odrzuconym na ramię karminowym płaszczu zakonnym. Obok niego krzyżował ręce na piersi krępy, brodaty krasnolud w lisiej szubie, kolczudze i misiurce z żelaznych kółek. Tailles bez zbroi, tylko w krótkim pikowanym wamsie przechadzał się wolno, wymachując od czasu do czasu obnażonym mieczem.

Wiedźmin rozejrzał się, wstrzymując konia. Dookoła połyskiwały półpancerze i płaskie kapaliny otaczających polanę żołdaków uzbrojonych w oszczepy.

— Psiakrew — mruknął Geralt. - Mogłem się spodziewać.

Jaskier obrócił konia, zaklął cicho na widok odcinających im odwrót oszczepników.

— O co chodzi, Geralt?

— O nic. Trzymaj gębę na kłódkę i nie wtrącaj się. Spróbuję jakoś wyłgać się z tego.

— O co chodzi, pytam? Znowu awantura?

— Zamknij się.

— To był jednak głupi pomysł, by jeździć do miasta — jęknął trubadur, spoglądając w stronę niedalekich, widocznych nad lasem wież świątyni. - Trzeba było siedzieć u Nenneke, nie wystawiać nosa za mury…

— Zamknij się, mówiłem. Zobaczysz, wszystko się wyjaśni.

— Nie wygląda na to.

Jaskier miał rację. Nie wyglądało. Tailles, wymachując nagim mieczem, nadal przechadzał się, nie patrząc w ich stronę. Żołdacy, wsparci na oszczepach, przyglądali się ponuro i obojętnie, z minami zawodowców, u których zabijanie nie powoduje intensywniejszego wydzielania adrenaliny.

Zsiedli z koni. Falwick i krasnolud zbliżyli się wolnym krokiem.

— Obraziliście urodzonego Taillesa, wiedźminie — powiedział hrabia bez wstępów ani zwyczajowych grzeczności. - A Tailles, jak zapewne pamiętacie, rzucił wam rękawicę. Na terenie świątyni nie godziło się na was nastawać, poczekaliśmy więc, aż wychylicie się zza spódnicy kapłanki. Tailles czeka. Musicie się bić.

— Musimy?

— Musicie.

— A czy nie uważacie, panie Falwick — uśmiechnął się krzywo Geralt — że urodzony Tailles nadto mnie zaszczyca? Nigdy nie dostąpiłem honoru pasowania na rycerza, a co do urodzenia, to lepiej nie wspominać o towarzyszących mu okolicznościach. Obawiam się, że nie jestem dostatecznie godny, aby… Jak to się mówi, Jaskier?

— Niezdolny do dawania satysfakcji i potykania się w szrankach — wyrecytował poeta, wydymając wargi. - Kodeks rycerski stanowi…

— Kapituła zakonu kieruje się własnym kodeksem — przerwał Falwick. - Gdybyście to wy wyzwali rycerza zakonnego, ów mógłby odmówić wam satysfakcji lub udzielić jej, zależnie od woli. Jest jednak odwrotnie: to rycerz wyzywa was, a tym samym podnosi do swej godności, oczywiście wyłącznie na czas potrzebny do zmycia zniewagi. Nie możecie odmówić. Odmowa przyjęcia godności uczyniłaby was niegodnym.

— Jakże to logiczne — powiedział Jaskier z małpią miną. - Widzę, że studiowaliście filozofów, panie rycerzu.

— Nie wtrącaj się — Geralt uniósł głowę, spojrzał w oczy Falwicka. - Dokończcie, rycerzu. Chciałbym wiedzieć, do czego zmierzacie. Co się stanie, gdybym okazał się… niegodnym.

— Co się stanie? — Falwick skrzywił wargi w złośliwym uśmiechu. - A to, że wówczas każę powiesić cię na gałęzi, ty hyclu.

— Spokojnie — odezwał się nagle chrapliwie krasnolud. - Bez nerwów, panie hrabio. I bez wyzwisk, dobrze?

— Nie ucz mnie manier, Cranmer — wycedził rycerz. -I pamiętaj, że książę wydał ci rozkazy, które masz wypełnić co do joty.

— To wy nie uczcie mnie, hrabio — krasnolud oparł pięść o zatknięty za pas topór o podwójnym ostrzu. -Wiem, jak wykonywać rozkazy, obejdę się bez pouczeń. Panie Geralt, pozwólcie. Jestem Dennis Cranmer, kapitan straży księcia Herewarda.

Wiedźmin ukłonił się sztywno, patrząc w oczy krasnoluda, jasnoszare, stalowe pod płowymi, krzaczastymi brwiami.

— Stańcie Taillesowi, panie wiedźminie — ciągnął spokojnie Dennis Cranmer. - Tak będzie lepiej. Walka ma być nie na śmierć, ale do obezwładnienia. Stańcie więc w polu i dajcie mu się obezwładnić.

— Co proszę?

— Rycerz Tailles jest ulubieńcem księcia — powiedział Falwick, uśmiechając się złośliwie. - Jeżeli dotkniesz go w walce mieczem, odmieńcze, poniesiesz karę. Kapitan Cranmer aresztuje cię i dostawi przed oblicze jego wysokości. Do ukarania. Takie otrzymał rozkazy.

Krasnolud nawet nie spojrzał na rycerza, nie odrywał od Geralta swych zimnych, stalowych oczu. Wiedźmin uśmiechnął się lekko, ale dosyć paskudnie.

— Jeśli dobrze rozumiem — powiedział — mam stanąć do pojedynku, bo jeżeli odmówię, to mnie powieszą. Jeśli będę walczył, to mam pozwolić, by przeciwnik mnie okaleczył, bo jeśli ja go zranię, to mnie połamią kołem. Same radosne alternatywy. A może zaoszczędzić wam kłopotów? Huknę głową o pień sosny i sam się obezwładnię. Usatysfakcjonuje was to?. M — Bez drwin — syknął Falwick. - Nie pogarszaj swej sytuacji. Obraziłeś zakon, włóczęgo, i musisz za to nieść karę, chyba już zrozumiałeś? A młodemu Taillesowi potrzebna jest sława pogromcy wiedźmina, więc kapitan chce mu taką sławę dać. Inaczej już byś wisiał. Dasz się pokonać, ocalisz twoje nędzne życie. Nie zależy nam na twoim trupie, chcemy, by Tailles nakarbował ci skórę. A twoja skóra, skóra mutanta, zrasta się szybko. No, jazda. Decyduj. Wyboru nie masz.

62
{"b":"100373","o":1}