Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dżinn krążący nad dachem oberży Errdila zachowywał się identycznie jak tamten trzmiel. Wzlatywał i spadał, zrywał się i pikował w dół, krążył, bucząc wściekle, po okręgu. Bo dżinn, identycznie jak trzmiel z Kaer Morhen, był przywiązany pokręconymi nitkami z oślepiająco jasnego, różnokolorowego światła, oplatającymi go szczelnie i kończącymi się na dachu. Dżinn jednak miał większe możliwości niż przywiązany do dzbanka trzmiel. Trzmiel nie mógł rozwalać okolicznych dachów, roznosić w strzępy strzech, burzyć kominów, druzgotać wieżyczek i mansard. Dżinn mógł. I robił to.

— Niszczy miasto! — zawył Neville. - Ten potwór niszczy moje miasto!

— Hę, hę — zaśmiał się kapłan. - Trafiła kosa na kamień, jak mi się zdaje! To wyjątkowo silny d'jinni! Prawdziwie, nie wiem, kto kogo schwytał, wiedźma jego czy on wiedźmę! Ha, skończy się to tym, że d'jinni zetrze ją na proch, i bardzo dobrze! Sprawiedliwości stanie się zadość!

— Sram na sprawiedliwość! - wrzasnął burmistrz, nie bacząc, ze pod oknami mogą stać wyborcy. - Patrz, Krepp, co się tam dzieje! Panika, ruina! Tego mi nie powiedziałeś, ty łysy durniu! Mądrzyłeś się, gadałeś, a o najważniejszym ani słowa! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ten demon… Wiedźminie! Zrób coś! Słyszysz, niewinny czarowniku? Zrób z tym diabłem porządek! Daruję — ci wszystkie przewiny, ale…

— Tu się nic nie da zrobić, panie Neville — parsknął Krepp. - Nie uważaliście, gdy mówiłem, i tyle. Nigdy nie uważacie, gdy mówię. To jest, powtarzam, niesłychanie silny d'jinni, gdyby nie to, czarodziejka już by go miała. Powiadam wam, jej zaklęcie zaraz osłabnie, a wówczas d'jinni zmiażdży ją i ucieknie. I będzie spokój.

— A miasto pójdzie tymczasem w gruzy?

— Trzeba czekać — powtórzył kapłan. - Ale nie z założonymi rękami. Wydajcie rozkazy, burmistrzu. Niech ludzie opuszczą okoliczne domy i niech się przygotują do gaszenia pożarów. To, co się tam teraz dzieje, jest niczym w porównaniu z piekłem, jakie się zacznie, gdy geniusz skończy z czarownicą.

Geralt uniósł głowę, napotkał wzrok Chireadana, umknął przed nim.

— Panie Krepp — zdecydował się nagle. - Potrzebna mi wasza pomoc. Chodzi o portal, którym przybył tu Jaskier. Portal wciąż łączy ratusz z…

— Nie ma już nawet znaku po portalu — rzekł zimno kapłan, wskazując na ścianę. - Nie widzisz?

— Portal, nawet niewidoczny, zostawia ślad. Można zaklęciem taki ślad ustabilizować. Przejdę tym śladem.

— Chybaście niespełna rozumu. Nawet jeśli takie przejście nie rozerwie was na sztuki, co chcecie osiągnąć? Chcecie znaleźć się w środku cyklonu?

— Pytałem, czy możecie rzucić zaklęcie stabilizujące ślad.

— Zaklęcie? — kapłan dumnie uniósł głowę. - Ja nie jestem bezbożnym czarownikiem! Ja nie rzucam zaklęd! Moja moc płynie z wiary i modlitwy!

— Możecie, czy nie?

— Mogę.

— To bierzcie się do roboty, bo czas nagli.

— Geralt — odezwał się Jaskier. - Tyś naprawdę zwariował! Trzymaj się z daleka od tego cholernego dusiciela!

— Proszę o ciszę — rzekł Krepp. - I o powagę. Modlę się.

— Do diabła z twoją modlitwą! - rozdarł się Neyille. -Lecę zbierać ludzi! Trzeba coś robić, a nie stać i gadać! Bogowie, co za dzień! Co za cholerny dzień!

Wiedźmin poczuł, jak Chireadan dotyka jego ramienia. Odwrócił się. Elf spojrzał mu w oczy, potem spuścił wzrok.

— Idziesz tam… bo musisz, prawda? Geralt zawahał się. Zdawało mu się, że czuje zapach bzu i agrestu.

— Chyba tak — powiedział z ociąganiem. - Muszę. Przepraszam cię, Chireadan…

— Nie przepraszaj. Wiem, co czujesz.

— Wątpię. Bo ja sam tego nie wiem. Elf uśmiechnął się. Uśmiech ten mało miał wspólnego z radością.

— Na tym to właśnie polega, Geralt. Właśnie na tym. Krepp wyprostował się, odetchnął głęboko.

— Gotowe — powiedział, wskazując z dumą na ledwie widoczny zarys na ścianie. - Ale portal jest chwiejny i długo się nie utrzyma. Nie ma też żadnej pewności, czy nie jest przerwany. Zanim w to wstąpicie, panie wiedźminie, uczyńcie rachunek sumienia. Mogę was pobłogosławić, ale na odpuszczenie grzechów… — …nie wystarczy czasu — dokończył Geralt. - Wiem, panie Krepp. Na to nigdy nie wystarcza czasu. Wyjdźcie wszyscy z komnaty. Jeżeli portal eksploduje, pękną wam bębenki w uszach.

— Ja zostanę — rzekł Krepp, gdy za Jaskrem i elfem zamknęły się drzwi. Poruszył dłońmi w powietrzu, wytwarzając dookoła siebie pulsującą aurę. - Roztoczę protekcję, na wszelki wypadek. A gdyby portal pękł… Spróbuję was wyciągnąć, panie wiedźminie. Wielka mi rzecz, bębenki. Bębenki odrastają.

Geralt spojrzał na niego życzliwiej. Kapłan uśmiechnął się.

— Mężny z was człowiek — powiedział. - Chcecie ją ratować, prawda? Ale męstwo nie na wiele się wam zda. Dzinny to mściwe istoty. Czarodziejka jest zgubiona. Wy, jeśli tam pójdziecie, też będziecie zgubieni. Uczyńcie rachunek sumienia.

— Już uczyniłem — Geralt stanął przed słabo świecącym portalem. - Panie Krepp?

— Słucham was.

— Ten egzorcyzm, który tak was zdenerwował… Co znaczą te słowa?

— Zaiste, sposobna pora do żartów i krotochwili…

— Proszę was, panie Krepp.

— Cóż — rzekł kapłan, kryjąc się za ciężkim dębowym stołem burmistrza. - Ostatnie to wasze życzenie, więc wam powiem. Znaczyło to… Hmm… Hmm… "Odejdź stąd i wychędóż się sam".

Geralt wstąpił w nicość, a zimno zdławiło śmiech, który nim wstrząsał.

VIII

Portal, ryczący i kotłujący się jak huragan, wyrzucił go z impetem, wypluł z rozrywającą płuca siłą. Wiedźmin runął bezwładnie na podłogę, dysząc, z trudem łapiąc powietrze otwartymi ustami.

Podłoga dygotała. Początkowo sądził, że to on sam trzęsie się po podróży przez pękające piekło portalu, ale szybko zorientował się w pomyłce. Cały dom wibrował, trząsł się i trzeszczał.

Rozejrzał się. Znajdował się nie w izdebce, w której po raz ostatni widział Yennefer i Jaskra, ale w dużej ogólnej sali remontowanej karczmy Errdila.

Zobaczył ją. Klęczała pomiędzy stołami, pochylona nad' magiczną kulą. Kula płonęła silnym mlecznym blaskiem, prześwietlała na czerwono palce czarodziejki. Blask rzucany przez kulę tworzył obraz. Migotliwy, chwiejny, ale wyraźny. Geralt widział pokoik z gwiazdą i pentagramem wykreślonymi na podłodze, rozjarzonymi obecnie do białości. Widział wystrzelające z pentagramu różnokolorowe, trzeszczące, ogniste linie przepadające w górze ponad dachem, skąd dobiegał wściekły ryk złowionego dżinna. Yennefer zobaczyła go, zerwała się i uniosła dłoń.

— Nie! — krzyknął. - Nie rób tego! Chcę ci pomóc!

— Pomóc? — parsknęła. - Ty?

— Ja.

— Pomimo tego, co ci zrobiłam?

— Pomimo.

— Interesujące. Ale w gruncie rzeczy nieważne. Nie potrzebuję twojej pomocy. Wynoś się stąd, natychmiast.

— Nie.

— Wynoś się! - wrzasnęła, krzywiąc się złowróżbnie. -Tu robi się niebezpiecznie! Sprawa wymyka mi się spod kontroli, rozumiesz? Nie mogę go opanować, nie pojmuję tego, ale łajdak nie słabnie. Złapałam go, gdy spełnił trzecie życzenie trubadura, powinnam już mieć go w kuli. A on w ogóle nie słabnie! Cholera, wygląda, jakby robił się coraz silniejszy! Ale pokonam go i tak, złamię…

— Nie złamiesz go, Yennefer. On cię zabije.

— Nie tak łatwo mnie zabić…

Urwała. Cały sufit karczmy rozjarzył się nagle i rozbłysnął. Rzucana przez kulę wizja rozpłynęła się w jasności. Na powale zarysował się wielki ognisty czworokąt. Czarodziejka zaklęła, unosząc ręce, z jej palców trysnęły iskry.

— Uciekaj, Geralt!

— Co się dzieje, Yennefer?

— Zlokalizował mnie… — jęknęła, czerwieniejąc z wysiłku. - Chce się do mnie dobrać. Tworzy własny portal, by dostać się do środka. Nie może zerwać uwięzi, ale portalem się tu dostanie. Nie mogę… Nie mogę go powstrzymać!

— Yennefer…

— Nie rozpraszaj mnie! Muszę się skoncentrować… Geralt, musisz uciekać. Otworzę mój portal, drogę ucieczki dla ciebie. Uważaj, to będzie portal losowo rzucający, nie mam czasu ani siły na inny… Nie wiem, gdzie wylądujesz… ale będziesz bezpieczny… Przygotuj się…

59
{"b":"100373","o":1}