Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Król bezwarunkowo każe ściąć wiedźmina? — wy krzywił się Geralt.

Foltest przez dłuższą chwilę patrzył w oczy Riva.

— Król nie wie — powiedział wreszcie. - Ale liczyć się taką ewentualnością wiedźmin raczej powinien.

Teraz Geralt chwilę pomilczał.

— Zamierzam zrobić, co w mojej mocy — rzekł po chwili. - Ale gdyby poszło źle, będę bronił swojego życia. Wy, panie, też się. musicie liczyć z taką ewentualnością. Foltest wstał.

— Nie rozumiesz mnie. Nie o to chodzi. To jasne, że zabijesz ją, gdy się zrobi gorąco, czy mi się to podoba, czy nie. Bo inaczej ona ciebie zabije, na pewno i nieodwołalnie. Nie rozgłaszam tego, ale nie ukarałbym nikogo, kto zabiłby ją w obronie własnej. Ale nie dopuszczę, aby zabito ją, nie próbując uratować. Były już próby podpalenia starego pałacu, strzelali do niej z łuków, kopali doły, zastawiali sidła i wnyki dopóty, dopóki kilku nie powiesiłem. Ale nie o to chodzi. Mistrzu, słuchaj!

— Słucham.

— Po tych trzech kurach nie będzie strzygi, jeśli dobrze zrozumiałem. A co będzie?

— Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, czternastolatka.

— Czerwonooka? Z zębami jak krokodyl?

— Normalna czternastolatka. Tyle że…

— No?

— Fizycznie.

— Masz babo placek. A psychicznie? Codziennie na śniadanie wiadro krwi? Udko dziewczęcia?

— Nie. Psychicznie… Nie sposób powiedzieć… Sądzę, że na poziomie, bo ja wiem, trzyletniego, czteroletniego dziecka. Będzie wymagała troskliwej opieki przez dłuższy czas.

— To jasne. Mistrzu?

— Słucham.

— Czy to jej może wrócić? Później? Wiedźmin milczał.

— Aha — rzekł król. - Może. I co wtedy?

— Gdyby po długim, kilkudniowym omdleniu zmarła, trzeba spalić ciało. I to prędko. Foltest zasępił się.

— Nie sądzę jednak — dodał Geralt — aby do tego doszło. Dla pewności udzielę wam, panie, kilku wskazówek, jak zmniejszyć niebezpieczeństwo.

— Już teraz? Nie za wcześnie, mistrzu? A jeżeli…

— Już teraz — przerwał Riv. - Różnie bywa, królu. Może się zdarzyć, że rano znajdziecie w krypcie odczarowani królewnę i mojego trupa.

— Aż tak? Pomimo mojego zezwolenia na obronę własną? Na którym, zdaje mi się, nie bardzo ci nawet zależało.

— To jest poważna sprawa, królu. Ryzyko jest wielkie Dlatego słuchajcie: królewna stałe musi nosić na szyi szafir, najlepiej inkluz, na srebrnym łańcuszku. Stale. dzień i w nocy.

— Co to jest inkluz?

— Szafir z pęcherzykiem powietrza wewnątrz kamienia. Oprócz tego, w komnacie, w której będzie sypiała, należy co jakiś czas palić w kominku gałązki jałowca, żarnowca i leszczyny.

Foltest zamyślił się.

— Dziękuję ci za rady, mistrzu. Zastosuję się do nich, jeżeli… A teraz ty posłuchaj mnie uważnie. Jeżeli stwierdzisz, że to przypadek beznadziejny, zabijesz ją. Jeżeli od-czynisz urok, a dziewczyna nie będzie… normalna… jeżeli będziesz miał cień wątpliwości, czy ci się udało w pełni, zabijesz ją również. Nie obawiaj się, nic ci nie grozi z mojej strony. Będę na ciebie krzyczał przy ludziach, wypędzę| z pałacu i z miasta, nic więcej. Nagrody oczywiście nie' dam. Może coś wytargujesz, wiesz od kogo.

Milczeli chwilę.

— Geralt — Foltest po raz pierwszy zwrócił się do wiedźmina po imieniu.

— Słucham.

— Ile jest prawdy w gadaniu, że dziecko było takie, a nie inne, bo Adda była moją siostrą?

— Niewiele. Czar trzeba rzucić, żadne zaklęcie nie rzuca się samo. Ale myślę, że wasz związek z siostrą był przyczyną rzucenia czaru, a więc i takiego skutku.

— Tak myślałem. Tak mówili niektórzy z Wiedzących, chociaż nie wszyscy. Geralt? Skąd się biorą takie sprawy? Czary, magia?

— Nie wiem, królu. Wiedzący zajmują się badaniem przyczyn tych zjawisk. Dla nas, wiedźminów, wystarcza wiedza, że skupiona wola może takie zjawiska powodować. I wiedza, jak je zwalczać.

— Zabijać?

— Najczęściej. Za to nam zresztą najczęściej płacą. Mało kto żąda odczyniania uroków, królu. Z reguły ludzie chcą się po prostu uchronić od zagrożenia. Jeżeli zaś potwór ma ludzi na sumieniu, dochodzi jeszcze motyw zemsty.

Król wstał, zrobił kilka kroków po komnacie, zatrzymał się przed mieczem wiedźmina wiszącym na ścianie.

— Tym? — spytał, nie patrząc na Geralta.

— Nie. Ten jest na ludzi.

— Słyszałem. Wiesz co, Geralt? Pójdę z tobą do krypty.

— Wykluczone.

Foltest odwrócił się, oczy mu zabłysły.

— Czy ty wiesz, czarowniku, że ja jej nie widziałem? Ani po urodzeniu, ani… potem. Bałem się. Mogę jej już nigdy nie zobaczyć, prawda? Mam prawo chociaż widzieć, jak ją będziesz mordował.

— Powtarzam, wykluczone. To pewna śmierć. Również dla mnie. Jeżeli osłabię uwagę, wolę… Nie, królu.

Foltest odwrócił się, ruszył ku drzwiom. Geraltowi przez chwilę zdawało się, że wyjdzie bez słowa, bez pożegnalnego gestu, ale król zatrzymał się, spojrzał na niego.

— Budzisz zaufanie — powiedział. - Pomimo że wiem, jakie z ciebie ziółko. Opowiadano mi, co zaszło w karczmie. Jestem pewien, że zabiłeś tych opryszków wyłącznie dla rozgłosu, żeby wstrząsnąć ludźmi, mną. Jest dla mnie oczywiste, że mogłeś ich pokonać bez zabijania. Boję się, że nigdy się nie dowiem, czy idziesz ratować moją córkę, czy też ją zabić. Ale godzę się na to. Muszę się zgodzić. Wiesz, dlaczego?

Geralt nie odpowiedział.

— Bo myślę — rzekł król — myślę, że ona cierpi. Prawda?

Wiedźmin utkwił w królu swoje przenikliwe oczy. Nie przytaknął, nie skinął głową, nie uczynił najmniejszego gestu, ale Foltest wiedział. Znał odpowiedź.

V

Geralt po raz ostatni wyjrzał przez okno dworzyszcza. Zmierzch zapadał szybko. Za jeziorem migotały niejasni światełka Wyzimy. Dookoła dworzyszcza było pustkowie — pas ziemi niczyjej, którym miasto w ciągu sześciu lat odgrodziło się od niebezpiecznego miejsca, nie zostawiając nic oprócz kilku ruin, przegniłych belkowań i resztek szczerbatego ostrokołu, których widać nie opłacało się rozbierać i przenosić. Najdalej, bo na zupełnie przeciwległy kraniec osiedla, przeniósł swoją rezydencję sam król — pękaty stołb jego nowego pałacu czernił się w dali na tle granatowiejącego nieba.

Wiedźmin wrócił do zakurzonego stołu, przy którym jednej z pustych, splądrowanych komnat przygotowywał się niespiesznie, spokojnie, pieczołowicie. Czasu, jak wiedział, miał dużo. Strzyga nie opuści krypty przed północą.

Przed sobą na stole miał niedużą, okutą skrzyneczki Otworzył ją. Wewnątrz, ciasno, w wyłożonych suchą trawą przegródkach, stały flakoniki z ciemnego szkła. Wiedźmin wyjął trzy.

Z podłogi podjął podłużny pakunek, grubo owinięty owczymi skórami i okręcony rzemieniem. Rozwinął go i wydobył miecz z ozdobną rękojeścią, w czarnej, lśniącej pochwie pokrytej rzędami runicznych znaków i symboli. Obnażył ostrze, które rozbłysło czystym, lustrzanym blaskiem. Klinga była z czystego srebra.

Geralt wyszeptał formułę, wypił po kolei zawartość dwu flakoników, po każdym łyku kładąc lewą dłoń na głowni miecza. Potem, owijając się szczelnie w swój czarny płaszcz, usiadł. Na podłodze. W komnacie nie było żadnego krzesła. Jak zresztą w całym dworzyszczu.

Siedział nieruchomo, z zamkniętymi oczami. Jego oddech, początkowo równy, stał się nagle przyspieszony^ chrapliwy, niespokojny. A potem ustał zupełnie. Mieszanka, za pomocą której wiedźmin. poddał pełnej kontroli, pracę wszystkich organów ciała, składała się głównie z ciemiężycy, bieluniu, głogu i wilczomlecza. Inne jej składniki nie posiadały nazw w żadnym ludzkim języku. Dla człowieka, który nie był, tak jak Geralt, przyzwyczajony do niej od dziecka, byłaby to śmiertelna trucizna.

Wiedźmin gwałtownie odwrócił głowę. Jego słuch, wyostrzony obecnie ponad wszelką miarę, z łatwością wyłowił z ciszy szelest kroków na zarośniętym pokrzywami dziedzińcu. To nie mogła być strzyga. Było za jasno. Geralt zarzucił miecz na plecy, ukrył swój tobołek w palenisku zrujnowanego kominka i cicho jak nietoperz zbiegł po schodach.

5
{"b":"100373","o":1}