— lo też — przytaknął Pokrzywka. - A i o czerwonym kurze napomknął. Długo by gadać, nie mógł kraść, to zażądał daniny. Kazał sobie ziarno i inne dobro nosić worami całymi. Wtedy prawie żeśmy się zeźlili i zamiarowaliśmy mu ogoniastą rzyć przetrzepać. Ale…
Kmieć chrząknął, spuścił głowę.
— Nie trza kręcić — odezwał się nagle Dhun. - Źleśmy wiedźmina ocenili. Gadaj wszystko, Pokrzywka.
— Babka zabroniła diabła bić — powiedział szybko Pokrzywka — aleć przecie wiemy, że to Lilie, bo babka… Babka tylko to gada, co jej Lilie każe. A my… Wiecie sami, panie wiedźmin. My się słuchamy.
— Zauważyłem — Geralt skrzywił usta w uśmiechu. -Babka potrafi tylko trząść brodą i międlić tekst, którego sama me rozumie. A na dziewczynę gapicie się jak na posąg bogini, z otwartymi gębami, unikacie jej oczu, ale próbujecie zgadywać jej życzenia. A jej życzenia to dla was rozkazy. Kto to jest, ta wasza Lilie?
— Przecie odgadliście, panie. Wieszczka. No, Mądra, znaczy. Ale nie mówcie o tym nikomu. Prosimy was. Gdyby tak do włodarza doszło, albo, nie dajcie bogowie, do namiestnika…
— Nie obawiajcie się — rzekł poważnie Geralt. - Wiem, w czym rzecz, i nie zdradzę was.
Trafiające się po wsiach dziwne kobiety i dziewczęta, nazywane wieszczkami lub Mądrymi, nie cieszyły się zbytnią sympatią wielmożów, którzy zbierali daniny i ciągnęli zyski z rolnictwa. Rolnicy zawsze zasięgali rady wieszczek, w każdej nieledwie sprawie. Wierzyli im ślepo i bezgranicznie. Podejmowane zaś na gruncie takich porad decyzje były często absolutnie sprzeczne z polityką panów i władyków. Geralt słyszał o przypadkach wręcz radykalnych i niezrozumiałych — o wybijaniu całych stad zarodowych, zaprzestaniu siewu lub zbioru, a nawet o migracjach całych wsi. Władcy tępili więc «zabobon», często nie przebierając w środkach. Toteż kmiecie bardzo szybko nauczyli się ukrywać Mądre. Ale słuchać ich rad nie przestali. Bo jedno, jak dowodziło doświadczenie, nie ulegało wątpliwości — na dłuższą metę zawsze okazywało się, ze Mądre miały słuszność.
— Lilie nie zwoliła nam diaboła ubić — ciągnął Pokrzywka. - Kazała zrobić tak, jak księga każe. Jak wiecie, nie wyszło. Były już kłopoty z włodarzem. Gdyśmy mniej niż zwykle ziarna w daninę oddali, gębę by rozwarł, krzyczał, pomstował. O diable tośmy mu nawet nie pisnęli, bo włodarz srogi jest i na żartach zna się okrutnie mało. I wtedy wyście się napatoczyli. Pytalim Lilie, czy można was-… nająć…
— I co?
— Rzekła przez babkę, że wpierw musi na was spojrzeć.
— I spojrzała.
— Spojrzała. I uznała was, wiemy to, umiemy poznać, co Lilie uznaje, a czego nie.
— Nie powiedziała do mnie ani słowa.
— Do nikogo, prócz babki, nigdy słowa nie powiedziała. Ale gdyby was nie uznała, do świetlicy nie weszłaby za nic.
— Hm… — zastanowił się Geralt. - To ciekawe. Wieszczka, która zamiast wieszczyć, milczy. Skąd ona wzięła się u was?
— Nie wiemy, panie wiedźmin — mruknął Dhun. - Ale z babką, jak to pamiętają starsi, takoż było. Zapoprzednia babka też przygarnęła dziewkę małomówną, taką, co się zjawiła nie wiedzieć skąd. A ta dziewka, to teraz właśnie nasza babka. Dziad mój mawiali, że babka się odradza tym sposobem. Iście niby miesiąc na niebie odradza się i coraz to nowa jest. Nie śmiejcie się…
— Nie śmieję się — pokręcił głową Geralt. - Za wiele widziałem, by śmieszyły mnie takie rzeczy. Nie myślę też wścibiać nosa w wasze sprawy, mości Dhun. Pytania moje zmierzają do ustalenia związku między Lilie a diabłem. Sami już chyba zrozumieliście, ze taki związek istnieje. Jeżeli więc zależy wam na waszej wieszczce, to względem diabła mogę wam podać jeden jedyny sposób: musicie go polubić.
— Wiecie, panie — rzekł Pokrzywka — to nie tylko o diaboła idzie. Lilie niczego nie pozwala krzywdzić. Żadnego stworu.
— Oczywiście — wtrącił Jaskier. - Wiejskie wieszczki wywodzą się z tego samego pnia co druidzi. A taki druid, gdy giez ssie z niego krew, to mu jeszcze życzy smacznego.
— Utrafiliście — uśmiechnął się lekko Pokrzywka. -Utrafiliście w sedno. Toż samo było u nas z dzikami, co warzywniki ryły. I co? Wyglądnijcie oknem: warzywniki jak malowanie. Sposób się znalazł, Lilie nawet nie wie jaki. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Pojmujecie?
— Pojmuję — mruknął Geralt. - A jakże. Ale nic z tego. Lilie czy nie, wasz diabeł to silvan. Niezwykle rzadkie, ale rozumne stworzenie. Nie zabiję go, mój kodeks tego zabrania.
— Jeśli on rozumny — odezwał się Dhun — to przemówcie mu do rozumu.
— W samej rzeczy — podchwycił Pokrzywka. - Jeśli diaboł ma rozum, znaczy kradnie ziarno wedle rozumu. To wy, panie wiedźmin, dowiedzcie się, o co jemu chodzi. Przecież on tego ziarna nie żre. wżdy nie tyle. To po co mu ziarno? Na złość nam czyni, czy jak? Czego on chce? Dowiedzcie się i wypędźcie go z okolicy jakimś wiedźmiń-skim sposobem. Zrobicie to?
— Spróbuję — zdecydował się Geralt. - Ale…
— Ale co?
— Wasza księga, drodzy moi, jest przestarzała. Rozumiecie, do czego zmierzam?
— Tak po prawdzie — burknął Dhun — to nie bardzo.
— Wytłumaczę wam. Otóż, mości Dhun, mości Pokrzywka, jeśli liczyliście, że moja pomoc będzie was kosztowała srebrny grosz albo półtorak, toście się cholernie pomylili.
V
— Hej!
Z gęstwiny dobiegł szelest, gniewne «uk-uk» i potrzaskiwanie tyczek.
— Hej! — powtórzył wiedźmin, przezornie ukryty. - Pokaz no się, rokita.
— Sam jesteś rokita.
— Więc jak? Diabeł?
— Sam jesteś diabeł — koźloróg wystawił głowę z konopi, szczerząc zęby. - Czego chcesz?
— Pogadać.
— Kpisz, czy jak? Myślisz, że nie wiem, ktoś ty taki? Chłopi wynajęli cię, byś mnie stąd wyrzucił, co?
— Zgadza się — przyznał Geralt obojętnie. - I o tym właśnie chciałem pogawędzić. A nuż się dogadamy?
— Tu cię boli — zabeczał diabeł. - Chciałbyś wykpić się tanim kosztem, co? Bez wysiłku? Nie ze mną takie numery, beee! Życie, człowieku, to współzawodnictwo. Wygrywa lepszy. Chcesz ze mną wygrać, udowodnij, że jesteś lepszy. Zamiast dogadywania się, zawody. Zwycięzca podyktuje warunki. Proponuję wyścig, stąd do starej wierzby na grobli.
— Nie wiem, gdzie jest grobla ani gdzie jest stara wierzba.
— Gdybyś wiedział, tobym nie proponował wyścigu. Lubię zawody, ale nie lubię przegrywać.
— Zauważyłem. Nie, nie będziemy się ścigać. Gorąco dzisiaj.
— Szkoda. Może więc zmierzymy się w inny sposób? — diabeł wyszczerzył żółte zęby i podniósł z ziemi spory polny kamień. - Czy znasz grę w "Kto głośniej huknie?" Ja hukam pierwszy. Zamknij oczy.
— Mam inną propozycję.
— Zamieniam się w słuch.
— Wyniesiesz się stąd bez zawodów, wyścigów i hukania. Sam, bez przymusu.
— Wsadź taką propozycję a d'yeabl aep arse — ~ diabeł wykazał znajomość Starszej Mowy. - Nie wyniosę się stąd. Mnie się tu podoba.
— Ale za bardzo tu narozrabiałeś. Przesadziłeś z żartami.
— Dliweisheyss ci do moich żartów. - Silvan, jak się okazało, znał również krasnoludzki. - A twoja propozycja też warta jest tyle co Dliweisheyss. Nigdzie się nie wyniosę. Chyba że mnie pokonasz w jakiejś grze. Dać ci szansę? Zabawimy się w zagadki, jeśli nie lubisz gier siłowych. Zaraz zadam ci zagadkę, jeśli ją odgadniesz, wygrałeś, a ja się wynoszę. Jeśli ci się nie uda, ja zostaję, a ty się wynosisz. Wytęż pomyślunek, bo zagadka nie jest łatwa.
Zanim Geralt zdążył zaprotestować, diabeł zabeczał, potupał racicami, smagnął ziemię ogonem i wyrecytował:
Różowe listeczki, pełniutkie strączeczki,
Rośnie w miękkiej glinie nie opodal rzeczki,
Na długiej łodydze nakrapiany kwiat,
Nie pokazuj kotu, boby zaraz zjadł.
— No, co to jest? Zgadnij.
— Pojęcia nie mam — przyznał obojętnie wiedźmin, nawet nie usiłując się zastanawiać. - Może pnący groszek?