— Czytać? - starowinka pokazała w uśmiechu bezzębne dziąsła. - Ja? Nie, złociutki. Tej sztuki nie posiadła żem.
— Objaśnijcie mi — rzekł Geralt zimno, odwracając się do Dhuna i Pokrzywki — jakim sposobem korzystacie z księgi, nie umiejąc czytać runów?
— Najstarsza babka zawżdy wie, co w księdze stoi — rzekł ponuro Dhun. - A tego, co wie, uczy jaką młodą, gdy już jej pora do ziemi. Sami baczycie, że naszej babce już pora. Babka tedy przygarnęła Lilie i uczy ją. Ale póki co, babka najlepiej wie.
— Stara wiedźma i młoda wiedźma — mruknął Jaskier.
— Jeśli dobrze rozumiem — powiedział Geralt z niedowierzaniem — babka zna całą księgę na pamięć? Czy tak? Babciu?
— Całą nie, gdzieżby tam — odrzekła babka, znowu za — pośrednictwem Lilie — jeno to, co podle obrazka stoi.
— Aha — Geralt otworzył księgę na chybił trafił. Widniejący na naddartej stronicy obrazek przedstawiał cętkowaną świnię z rogami w kształcie liry. - Pochwalcie się zatem, babciu. Co tu jest napisane?
Babka zamlaskała, przyjrzała się rycinie, po czym zamknęła oczy.
— Tur rogaty albo taurus — wyrecytowała. - Przez nieuków ziubrem zwany błędnie. Rogi ma i bodzie niemi…
— Dość. Bardzo dobrze, zaiste — wiedźmin przewrócił kilka lepiących się stron. - A tu?
— Pochmurniki a płanetniki rozmaite są. Te deszcz leją, tamte wiater sieją, owamte pioruny miotają. Chceszli urodzaj od nich uchronić, weźmij nóż żelazny, nowy, łajna mysiego łuty trzy, czapli siwej smalcu… — Dobrze, brawo. Hmm… A tu? Co to jest? Rycina przedstawiała rozczochrane straszydło na koniu, z ogromnymi ślepiami i jeszcze większymi zębami. W prawej ręce straszydło dzierżyło pokaźny miecz, w lewej wór pieniędzy.
— Wiedźmak — zamamlała babka. - Przez niektórych wiedźminem zwany. Wzywać go niebezpiecznie barzo, wżdy trzeba, bo gdy przeciw potworu a plugastwu niczym nie uradzi, wiedźmak uradzi. Baczyć aby trzeba…
— Wystarczy — mruknął Geralt. - Wystarczy, babciu. Dziękuję.
— Nie, nie — zaprotestował Jaskier ze złośliwym uśmiechem. - Jak tam dalej idzie? Wielce ciekawa to księga! "Mówcie, babciu, mówcie.
— Eee… Baczyć aby trzeba, coby wiedźmaka nie dotykać, bo od tego oparszywieć można. A dziewki przed nim kryć, bo wiedźmak chutliwy jest ponad miarę wszelką…
— Zgadza się, wypisz wymaluj — zaśmiał się poeta, a Lilie, jak wydało się Geraltowi, uśmiechnęła się ledwie zauważalnie.
— …chocia wiedźmak wielce chciwy a na złoto łasy — mamrotała babka, mrużąc oczy — nie dać onemu więcej jak: za utopca srebrny grosz abo półtorak. Za kotołaka:
srebrne grosze dwa. Za wąpierza: srebrne grosze cztery…
— To były czasy — mruknął wiedźmin. - Dziękuję, babko. A teraz pokażcie nam, gdzie tu o diable mowa i cóż to księga o diabłach powiada. Tym razem więcej rad bym usłyszeć, bom ciekaw, jakiego to sposobu na niego użyliście.
— Uważaj, Geralt — zachichotał Jaskier. - Zaczynasz wpadać w ten żargon. To zaraźliwa maniera.
Babka, z trudem opanowując drżenie ręki, przewróciła kilka stronic. Wiedźmin i poeta schylili się nad stołem. W samej rzeczy, na rycinie figurował miotacz kulek, rogaty, włochaty, ogoniasty i złośliwie uśmiechnięty.
— Diaboł — wyrecytowała babka. - Takoż zwany rokita albo silvan. Przeciw chudobie a domowej gadzinie szkodnik wielki i uprzykrzony. Chceszli go z Opola wygonić, tako uczyń…
— No, no — zamruczał Jaskier.
— Weźmij orzechów jedną przygarść — ciągnęła babka, wodząc palcem po pergaminie. - Weźmij zasię kulek żelaznych przygarść drugą. Miodu łagiewkę, dziegciu drugą. Mydła szarego faskę, twarogu drugą. Kędy diaboł siedzi, pójdź nocną porą. A jeść pocznij orzechy. Wraz diaboł, któ-ren łakomy jest, przybieży i spyta, smaczne li. Wonczas daj onemu kulki żelazne…
— A żeby was cholera — mruknął Jaskier. - A żeby was pokręciło…
— Cicho — rzekł Geralt. - No, babciu. Dalej.
— …zębów nadłamawszy, diaboł, baczywszy, jak miód jesz, takoż miodu zapragnie. Daj onemu dziegciu, a sam twaróg jedz. Posłyszysz niebawem, jak diabołowi we wnętrzu burczy a kurczy, ale pozór daj, jakoby to nic. A zechce diaboł twarogu, daj onemu mydła. Po mydle zasię diar boł nie zdzierży…
— Doszliście do mydła? — przerwał Geralt z kamienną twarzą, odwracając się w stronę Dhuna i Pokrzywki.
— A gdzie tam — stęknął Pokrzywka. - Aby do kulek. Och, panie, dał on nam bobu, gdy kulkę ugryznął…
— A kto wam kazał — rozsierdził się Jaskier — dawać mu tyle kulek? Stoi w księdze, żeby jeno przygarść. A wy jemu wór onych kulek dali! Wy jemu amunicji na dwa roki bez mała przysporzyli, durni wy!
— Uważaj — uśmiechnął się wiedźmin. - Wpadasz w żargon. To zaraźliwe.
— Dziękuję.
Geralt raptownie uniósł głowę, spojrzał w oczy stojącej obok babki dziewczyny. Lilie nie spuściła wzroku. Oczy miała jasne i wściekle niebieskie.
— Dlaczego składacie diabłu ofiary w postaci ziarna? — spytał ostro. - Przecież widać, że to typowy roślinożerca. Lilie nie odpowiedziała.
— Zadałem ci pytanie, dziewczyno. Nie bój się, od rozmowy ze mną nie parszywieje się.
— Nie pytajcie jej o nic. panie — odezwał się Pokrzywka z wyraźnym zakłopotaniem w głosie. - Lilie… Ona… Dziwna jest. Nie odpowie wam, nie przymuszajcie jej.
Geralt nadal patrzył w oczy Lilie, a Lilie nadal nie spuszczała wzroku. Poczuł dreszcz biegnący po plecach, wpełzający na kark.
— Dlaczego nie poszliście na diabła z kłonicami i widłami? — uniósł głos. - Dlaczego nie zastawiliście na niego naści? Gdybyście tylko zechcieli, jego kozi łeb byłby już zatknięty na kiju jako straszydło na wrony. Mnie uprzedziliście, bym go nie próbował zabić. Dlaczego? Ty im tego zabroniłaś, prawda, Lilie?
Dhun wstał z ławy. Głową niemal sięgał powały.
— Wyjdź, dziewko — warknął. - Zabierz babkę i wyjdź
stąd.
— Kto to jest, mości Dhun? — podjął wiedźmin, gdy za babką i Lilie zamknęły się drzwi. - Kim jest ta dziewczyna? Dlaczego cieszy się u was większym szacunkiem niż ta cholerna księga?
— Nie wasza rzecz — Dhun spojrzał na niego, a w spojrzeniu tym nie było przyjaźni. - Mądre niewiasty u siebie w miastach prześladujcie, u siebie stosy podpalajcie. U nas tego nie było i nie będzie.
— Nie zrozumieliście mnie — rzekł wiedźmin zimno.
— Bom się i nie starał — warknął Dhun.
— Zauważyłem to — wycedził Geralt, też nie siląc się na serdeczność. - Ale jedną podstawową rzecz raczcie zrozumieć, mości Dhun. Nadal nie wiąże nas żadna umowa, nadal nie zobowiązałem się wobec was do niczego. Nie macie podstaw do mniemania, że kupiliście sobie wiedźmina, który za srebrny grosz albo półtorak zrobi to, czego wy zrobić nie umiecie. Albo nie chcecie. Albo nie wolno wam. Otóż nie, mości Dhun. Nie kupiliście sobie jeszcze wiedźmina i nie myślę, żeby wam się to udało. Nie przy waszej niechęci do rozumienia.
Dhun milczał, mierząc Geralta ponurym wejrzeniem. Pokrzywka zachrząkał, powiercił się na ławie, szurając łapciami po klepisku, potem nagle wyprostował się.
— Panie wiedźmin — powiedział. - Nie sierdźcie się. Powiemy wam, co i jak. Dhun?
Starszy osady kiwnął przyzwalająco, usiadł.
— Jakeśmy tu jechali — zaczął Pokrzywka — baczyliście, jak tu wszystko rośnie, jakie się tu zbiory udają. Takie się tu nieraz uhoduje, o jakie gdzie indziej trudno albo i w ogóle nie uświadczysz. Tak tedy u nas sadzonki a siewne ziarno ważna rzecz, my i daninę tym płacim, i sprzedajem, i mieniamy się…
— Co to ma wspólnego z diabłem?
— Ma. Diaboł dawniej aby naprzykrzał się i głupie figle płatał, aż tu zaczął ziarno wykradać na potęgę. Z początku zaczęliśmy mu nosić po troszku na kamień w konopiach, myślelim, nażre się i da pokój. Nic z tego: kradł dalej, aż trzeszczało. A jakeśmy przed nim zapasy kryć poczęli po sklepach i szopach na trzy spusty zamknionych, to on wściekł się, panie, ryczał, beczał, «uk-uk» wołał, a kiedy on «uk-uk», tedy lepiej nogi za pas. Groził, że… — …dupczył będzie — wtrącił Jaskier z rubasznym uśmiechem.