Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Tak sądzicie, panie hrabio? — Geralt uśmiechnął się jeszcze paskudniej, rozejrzał się, powiódł po żołdakach taksującym spojrzeniem. - A ja myślę, ze mam.

— Tak, to prawda — przyznał Dennis Cranmer. - Macie. Ale wtedy poleje się krew, mnóstwo krwi. Tak jak w Blaviken. Chcecie tego? Chcecie obciążyć sumienie krwią i śmiercią? Bo wybór, o którym myślicie, panie Geralcie, to krew i śmierć.

— Argumentujecie urokliwie, kapitanie, wręcz fascynująco — zakpił Jaskier. - Człowieka napadniętego w lesie próbujecie wziąć na humanitaryzm, apelujecie do jego wyższych uczuć. Prosicie, jak rozumiem, by raczył nie przelewać krwi zbójców, którzy go napadli. Ma ulitować się nad zbirami, bo zbiry są biedne, mają żony, dzieci, a kto wie, może nawet i matki. A nie wydaje się wam, kapitanie Cranmer, ze za wcześnie się martwicie? Bo ja patrzę na tych waszych oszczepników i widzę, jak dygoczą im kolana na samą myśl o walce z Geraltem z Rivii, wiedźminem, który radzi sobie ze strzygą gołymi rękami. Tu nie poleje się żadna krew, nikt tu nie poniesie uszczerbku. Za wyjątkiem tych, którzy połamią nogi, uciekając do miasta.

— Ja — powiedział spokojnie krasnolud i zawadiacko zadarł brodę — nie mam niczego do zarzucenia moim kolanom. Przed nikim nie uciekałem jak do tej pory i przyzwyczajeń nie zmienię. Nie jestem żonaty, o dzieciach nic mi nie wiadomo, a i matki, bliżej mi nie znanej niewiasty, wolałbym w to nie wciągać. Ale rozkazy, jakie mi wydano, wykonani. Jak zawsze, co do joty. Nie apelując do żadnych uczuć, proszę pana Geralta z Rivii, aby podjął decyzję. Zaakceptuję każdą i dostosuję się.

Patrzyli sobie w oczy, krasnolud i wiedźmin.

— Dobrze więc — powiedział wreszcie Geralt. - Załatwmy to. Szkoda dnia.

— Godzicie się zatem — Falwick uniósł głowę, oczy mu rozbłysły. - Przystajecie na pojedynek z urodzonym Taillesem z Dorndal?

— Tak.

— Dobrze. Przygotujcie się.

— Jestem gotów — Geralt naciągnął rękawice. - Nie traćmy czasu. Jeśli Nenneke dowie się o tej awanturze, będzie piekło. Załatwmy to szybko. Jaskier, zachowaj spokój. Ty nic do tego nie masz. Prawda, panie Cranmer?

— Absolutnie — stwierdził twardo krasnolud i popatrzył na Falwicka. - Absolutnie, panie Geralt. Co by nie było, to dotyczy tylko was.

Wiedźmin zdjął miecz z pleców.

— Nie — powiedział Falwick, dobywając swego. - Nie będziesz walczył tą twoją brzytwą. Weź mój miecz.

Geralt wzruszył ramionami. Wziął brzeszczot hrabiego i machnął nim na próbę.

— Ciężki — stwierdził zimno. - Z równym powodzeniem moglibyśmy się bić na szpadle.

— Tailles ma taki sam. Równe szansę.

— Niesłychanieście dowcipni, panie Falwick. Wprost niesłychanie.

Żołdacy otoczyli polanę rzadkim łańcuchem, Tailles i wiedźmin stanęli na wprost siebie.

— Panie Tailles? Co powiecie na przeprosiny? Rycerzyk zacisnął wargi, założył lewą rękę za plecy, zamarł w pozycji szermierczej.

— Nie? — Geralt uśmiechnął się. - Nie posłuchacie głosu rozsądku? Szkoda.

Tailles przykucnął, skoczył, zaatakował błyskawicznie, bez ostrzeżenia. Wiedźmin nie wysilił się nawet na paradę, uniknął płaskiego sztychu szybkim półobrotem. Rycerzyk zamachnął się szeroko, klinga znowu przecięła powietrze, Geralt zwinnym piruetem wyszedł spod ostrza, odskoczył miękko, krótką, lekką fintą wybił Taillesa z rytmu. Tailles zaklął, ciął szeroko, od prawej, stracił na moment równowagę, spróbował ją odzyskać, odruchowo, niezgrabnie i wysoko zasłaniając się mieczem. Wiedźmin uderzył z szybkością i siłą pioruna, walnął na wprost, wyrzucając ramię na pełną długość. Ciężki brzeszczot grzmotnął ze szczękiem w klingę Tadlesa tak, że odbita silnie uderzyła go prosto w twarz. Rycerz zawył, upadł na klęczki i dotknął czołem trawy. Falwick podbiegł do niego. Geralt wbił miecz w ziemię, odwrócił się.

— Hej, straż! - wrzasnął Falwick, wstając. - Brać go!

— Stać! Na miejsca! — charknął Dennis Cranmer, dotykając topora. Żołdacy zamarli.

— Nie, hrabio — powiedział wolno krasnolud. - Ja zawsze wykonuję rozkazy co do joty. Wiedźmin nie dotknął rycerza Taillesa. Szczeniak uderzył się o własne żelazo. Jego pech.

— Ma zmasakrowaną twarz! Jest oszpecony na całe życie!

— Skóra się zrasta — Dennis Cranmer utkwił w wiedź-minie swe stalowe oczy i wyszczerzył zęby. - A blizna? Blizna dla rycerza to zaszczytna pamiątka, powód do sławy i chwały, której tak życzyła mu kapituła. Rycerz bez blizny to kutas, nie rycerz. Zapytajcie go, hrabio, przekonacie się, że jest rad.

Tailles wił się na ziemi, pluł krwią, skowytał i wył, wcale nie wyglądając na uradowanego.

— Cranmer! — ryknął Falwick, wyrywając swój miecz z ziemi. - Pożałujesz tego, przysięgam!

Krasnolud odwrócił się, powoli wyciągnął topór zza pasa, odkaszlnął i popluł soczyście na prawą dłoń.

— Oj, panie hrabio — zgrzytnął. - Nie przysięgajcie krzywo. Nie znoszę krzywoprzysiężców, a książę Hereward dał mi prawo karania takich na gardle. Puszczę mimo uszu wasze głupie słowa. Ale nie powtarzajcie ich, proszę was bardzo.

— Wiedźminie — Falwick, dysząc ze złości, odwrócił się do Geralta. - Wynoś się z Ellander. Natychmiast. Bez chwili zwłoki!

— Rzadko kiedy godzę się z nim — mruknął Dennis, podchodząc do wiedźmina i oddając mu miecz — ale w tym wypadku to on ma rację. Wyjedźcie stąd w miarę szybko.

— Zrobimy tak, jak radzicie — Geralt przewiesił pas przez plecy. - Ale przedtem… Mam jeszcze słowo do pana hrabiego. Panie Falwick!

Rycerz Białej Róży zamrugał nerwowo, otarł dłonie o płaszcz.

— Wróćmy na chwilę do kodeksu waszej kapituły — ciągnął wiedźmin, starając się nie uśmiechać. - Bardzo ciekawi mnie jedna sprawa. Gdybym, załóżmy, czuł się zdegustowany i obrażony waszą postawą w całej tej aferze, gdybym wyzwał was na miecze, tu, zaraz, na miejscu, cóż uczynilibyście? Czy uznalibyście mnie za dostatecznie godnego, by skrzyżować ze mną klingę? Czy też odmówilibyście, nawet wiedząc, że w razie odmowy ja miałbym was za niegodnego nawet tego, by na was na-pluć, obić po mordzie i kopnąć w rzyć na oczach knechtów? Hrabio Falwick, bądźcie tak łaskawi i zechciejcie zaspokoić moją ciekawość.

Falwick zbladł, cofnął się o krok, rozejrzał się. Żołdacy unikali jego wzroku. Dennis Cranmer wykrzywił się, wywiesił język i strzyknął śliną na sporą odległość.

— Choć milczycie — kontynuował Geralt — słyszę w waszym milczeniu głos rozsądku, panie Falwick. Zaspokoiliście moją- ciekawość, teraz ja zaspokoję waszą. Jeśli ciekawi jesteście, co się stanie, jeśli zakon zechce w jakikolwiek sposób naprzykrzać się matce Nenneke lub kapłankom lub jeśli nadmiernie narzucać się będzie kapitanowi Cranmerowi, to wiedzcie, hrabio, że ja was wtedy odszukam i nie przejmując się żadnym kodeksem, spuszczę z was krew jak z wieprzka.

Rycerz zbladł jeszcze bardziej.

— Nie zapomnijcie o mojej obietnicy, panie Falwick. Chodź, Jaskier. Na nas czas. Bywaj, Dennis.

— Powodzenia, Geralt — uśmiechnął się szeroko krasnolud. - Bywaj. Wielcem rad z naszego spotkania, liczę na następne.

— Odwzajemnione, Dennis. Do zobaczenia tedy. Odjechali demonstracyjnie wolno, nie oglądając się. Przeszli w kłus dopiero wtedy, gdy skryli się w lesie.

— Geralt — odezwał się nagle poeta. - Chyba nie pojedziemy prosto na południe? Trzeba będzie łukiem ominąć Ellander i włości Herewarda? Co? Czy też zamierzasz kontynuować ten pokaz?

— Nie, Jaskier. Nie zamierzam. Pojedziemy lasami, a później skręcimy na Kupiecki Szlak. Pamiętaj, przy Nenneke ani słowa o tej drace. Ani słóweczka.

— Mam nadzieję, że wyruszymy nie zwlekając?

— Natychmiast.

63
{"b":"100373","o":1}