– Mam wrażenie, że niepotrzebnie komplikujecie sobie życie – zauważył Panov. – To kosztowne zabawy.
– Niekoniecznie, Mo – odparł łagodnie Conklin. – Przewody wentylacyjne i ogrzewcze znakomicie nadają się do ukrycia ładunków wybuchowych. Może o tym nie wiesz, ale w ostatnich dniach wojny, kiedy Hitler nie opuszczał już swojego bunkra, kilku rozsądniejszych ludzi z jego otoczenia próbowało wpuścić trujący gaz do klimatyzacji. To tylko niezbędne środki ostrożności.
Winda znieruchomiała i drzwi otworzyły się szeroko.
– W lewo, doktorze – podpowiedział Holland.
Korytarz lśnił nieskalaną, sterylną bielą oddającą w pełni prawdziwy charakter podziemnego kompleksu, będącego po prostu doskonale wyposażonym ośrodkiem medycznym. Służył nie tylko leczeniu kobiet i mężczyzn, ale również ich niszczeniu, łamaniu woli i pokonywaniu ich oporu po to, by dowiedzieć się od nich prawdy, nie dopuścić do zdemaskowania tajnych operacji i zapobiec tym samym śmierci wielu ludzi.
Pokój, do którego weszli, różnił się bardzo od sterylnego, rzęsiście oświetlonego korytarza. Stały w nim obszerne fotele, stoliki z filiżankami i dzbankiem z kawą, a także inne stoliki, na których starannie poukładano czasopisma, światło zaś było jasne, ale rozproszone i nie jaskrawe. Pomieszczenie urządzono z myślą o tym, żeby można w nim było wygodnie czekać na coś lub na kogoś. W drugich drzwiach, mieszczących się w przeciwległej ścianie, stanął mężczyzna w białym kitlu. Na jego twarzy malował się wyraz niepewności; podszedł do Hollanda i podał mu rękę.
– Pan dyrektor? – zapytał. – Jestem doktor Walsh z drugiego zespołu. Chyba nie muszę mówić, że nie spodziewaliśmy się pana.
– Obawiam się, że to zupełnie nadzwyczajna sytuacja, na którą nie miałem najmniejszego wpływu. Pozwoli pan, że przedstawię doktora Morrisa Panova… Chyba że pan już go zna?
– Tylko o nim słyszałem. – Walsh ponownie wyciągnął rękę. – To dla mnie przyjemność i zaszczyt, doktorze.
– Zobaczymy, co pan powie, jak skończymy. Możemy porozmawiać w cztery oczy?
– Oczywiście. Proszę do mojego gabinetu. – Dwaj mężczyźni zniknęli za wewnętrznymi drzwiami.
– Nie powinieneś z nimi pójść? – zapytał Conklin, spoglądając na Petera.
– A dlaczego nie ty?
– Do licha, przecież ty jesteś dyrektorem. Powinieneś im to zaproponować!
– Ty jesteś jego najbliższym przyjacielem.
– Nie mam tu nic do gadania.
– Ja też nie, odkąd Mo wziął sprawy w swoje ręce. Chodź, napijemy się kawy. Zawsze dostaję tutaj gęsiej skórki. – Holland nachylił się nad stolikiem i nalał dwie filiżanki. – Jaką chcesz?
– Używam dwa razy więcej mleka i cukru niż powinienem.
– Ja zawsze piję czarną – powiedział dyrektor CIA, prostując się i wyjmując z kieszeni pudełko papierosów. – Moja żona ciągle powtarza, że to mnie kiedyś zabije.
– Inni twierdzą, że raczej papierosy.
– Czemu?
– Spójrz. – Aleks wskazał wiszącą na ścianie tabliczkę z napisem: DZIĘKUJEMY ZA NIEPALENIE.
– Tyle jeszcze mam tu do gadania – oświadczył spokojnie Holland, po czym wydobył z kieszeni zapalniczkę i przypalił papierosa.
Minęło prawie dwadzieścia minut. Od czasu do czasu któryś z mężczyzn brał do ręki jakieś pismo, żeby zaraz odłożyć je z powrotem i spojrzeć na wewnętrzne drzwi. Wreszcie, dwadzieścia osiem minut po ich przybyciu, w pokoju ponownie zjawił się doktor Walsh.
– On twierdzi, panie dyrektorze, że pan o wszystkim wie i nie zgłasza żadnych zastrzeżeń.
– Mam całą masę zastrzeżeń, doktorze, ale wygląda na to, że on nic sobie z nich nie robi… Proszę mi wybaczyć: to Aleksander Conklin. Jest nie tylko jednym z nas, ale także bliskim przyjacielem Panova.
– A co pan o tym myśli, panie Conklin? – zapytał Walsh, skinąwszy Aleksowi głową.
– Jestem temu zdecydowanie przeciwny, ale Mo twierdzi, że to ma sens. Jeżeli tak jest naprawdę, ma prawo to zrobić i ja go dobrze rozumiem, ale jeśli nie ma, wyciągnę go stąd siłą, choć nie mam stopy i jestem dużo starszy od niego. A więc: czy to ma sens, doktorze? I jak duże jest ryzyko?
– Tam, gdzie w grę wchodzą narkotyki, ryzyko zawsze jest poważne i on o tym doskonale wie. Właśnie dlatego wymyślił antidotum, które podane dożylnie zwiększy dość znacznie fizyczne cierpienia, ale nieco zmniejszy potencjalne niebezpieczeństwo.
– Nieco?! – wykrzyknął Aleks.
– Staram się być uczciwy, tak jak on.
– Proszę nam przedstawić najgorszą ewentualność, doktorze – zażądał Holland.
– Jeśli coś pójdzie nie tak, jak powinno, czekają go dwa lub trzy miesiące terapii, zanim ustąpią wszystkie zmiany.
– A sens? – zapytał Conklin. – Czy to ma jakikolwiek sens?
– Owszem – odparł Walsh. – To, co przeżył, zaważyło silnie na jego psychice, co oznacza, że odbiło się też głęboko w jego podświadomości. Doktor Panov ma rację: można do niej sięgnąć i wydobyć wszystko, co zapamiętał… Po tym, co mi powiedział, postąpiłbym tak samo. Nie tylko ja, ale z pewnością każdy z nas.
– Środki ostrożności? – rzucił krótko Aleks.
– Pielęgniarka wyjdzie z gabinetu. Zostanę tylko ja, włączony magnetofon… i j eden z was albo obaj. – Lekarz odwrócił się do drzwi, ale jeszcze spojrzał na nich przez ramię. – Poproszę was, kiedy będzie trzeba – dodał, po czym zniknął za drzwiami.
Peter Holland i Conklin popatrzyli na siebie. Rozpoczął się drugi okres oczekiwania.
Ku ich zdziwieniu trwał nie dłużej niż dziesięć minut, gdyż po takim właśnie czasie do pokoju weszła pielęgniarka i poprosiła, żeby poszli za nią. Znaleźli się w czymś przypominającym labirynt sterylnie białych ścian poprzecinanych białymi segmentami drzwi, zaznaczonych jedynie szklanymi gałkami klamek. Pierwszą ludzką istotą, jaką ujrzeli pod koniec krótkiej wędrówki, był ubrany w biały kitel mężczyzna z chirurgiczną maską na twarzy, który wyszedł zza jednego z przepierzeń i obrzucił ich ostrym, oskarżycielskim spojrzeniem, jakby należeli do jakiegoś zupełnie innego świata, niezrozumiałego w sterylnym punkcie numer pięć.
Pielęgniarka otworzyła drzwi, nad którymi zapalała się i gasła czerwona lampka. Przyłożyła palec do ust, nakazując im milczenie. Holland i Conklin weszli po cichu do zaciemnionego pokoju i stanęli przed zasłoną z białego płótna, oświetloną od wewnątrz jakimś silnym źródłem światła. Po chwili usłyszeli cichy głos doktora Walsha:
– Cofa się pan w przeszłość, doktorze, nie w daleką przeszłość, tylko dzień lub dwa, odkąd zaczął pan czuć tępy, ciągły ból w ramieniu… W pańskim ramieniu, doktorze. Dlaczego oni zadawali panu ból? Był pan na farmie, za oknami widział pan pola, a oni założyli panu na oczy opaskę i zaczęli zadawać ból…
Nagle na suficie zamigotały jakieś zielonkawe odbicia i zasłona rozsunęła się, ukazując łóżko, leżącego na nim pacjenta i stojącego obok lekarza.
Walsh cofnął palec, którym nacisnął zainstalowany przy łóżku guzik i spojrzawszy na nich, wykonał delikatny, szeroki gest rękami, mający oznaczać: "Nie ma was tutaj, rozumiecie? Nikogo tutaj nie ma".
Obaj mężczyźni skinęli głowami, najpierw jakby zahipnotyzowani, a potem przerażeni widokiem wykrzywionej w grymasie bólu twarzy Panova i łez płynących z jego szeroko otwartych oczu. Dopiero w chwilę później zauważyli, że Mo jest przywiązany do łóżka szerokimi, białymi pasami; z pewnością był to jego pomysł.
– Ramię, doktorze. Musimy zacząć właśnie od bólu, prawda? Dlatego że pan wie, co nastąpi potem. Coś, do czego nie może pan dopuścić, co musi pan za wszelką cenę powstrzymać…
Z gardła Panova wydobył się ogłuszający skowyt przerażenia i bólu.
– Nie, nie! Nie powiem wam! Już kiedyś go zabiłem, nie zrobię tego po raz drugi! Zostawcie mnie, zostawcie!…
Aleks zachwiał się i na pewno upadłby na podłogę, gdyby nie Holland, który chwycił go pod ramię i delikatnie wyprowadził z pokoju.
– Proszę go stąd zabrać – powiedział do pielęgniarki.
– Tak jest, sir.
– O, Boże… – wykrztusił Aleks, usiłując się wyprostować, ale ponownie stracił równowagę, nie znalazłszy wystarczającego oparcia w swej sztucznej stopie. – Przepraszam, Peter!
– Za co? – zapytał szeptem Holland.
– Powinienem przy tym być, ale nie mogę!
– Rozumiem cię. Na twoim miejscu też bym pewnie nie mógł.
– Nic nie rozumiesz! Mo powiedział, że zabił Davida, ale to nieprawda. To ja chciałem go zabić! Nie miałem racji, a mimo to robiłem wszystko, żeby go zabić. Teraz zrobiłem to samo: wysłałem go do Paryża. Nie Mo, tylko ja!
– Proszę oprzeć go o ścianę, siostro, i zostawić nas samych.
– Tak jest, sir.
Pielęgniarka wyszła, pozostawiając Conklina i Hollanda w sterylnym labiryncie.
– A teraz posłuchaj mnie, agencie! – wyszeptał siwowłosy dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej, klękając przy Aleksie, który zdążył tymczasem osunąć się po ścianie na podłogę. – Jeśli ta pieprzona karuzela wyrzutów sumienia zaraz się nie zatrzyma, nikt nikomu nie zdoła pomóc. Nie obchodzi mnie, co ty albo Panov zrobiliście trzynaście lat temu, pięć lat temu ani teraz! Wszyscy jesteśmy w miarę inteligentnymi ludźmi i zawsze postępowaliśmy
tak, jak w danej chwili uważaliśmy za stosowne… Wiesz co, święty Aleksie? Tak, słyszałem, że tak cię nazywają. Każdy z nas popełnia błędy. To choler nie niewygodne, prawda? Może wcale nie jesteśmy tacy mądrzy, jak nam się wydaje. Może Panov wcale nie jest najlepszym specjalistą w swojej dziedzinie, może ty nie jesteś najsprytniejszym agentem w historii CIA i pierwszym, który został za życia kanonizowany, może ja wcale nie jestem najgenialniejszym strategiem, jaki kierował tą instytucją. Jeżeli nawet, to co z tego? I tak musimy robić to, co robimy.
– Zamknij się, na litość boską! – krzyknął Conklin, usiłując podnieść się z podłogi.
– Ciii!
– Niech to szlag trafi! Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, jest kazanie od ciebie! Gdybym miał stopę, kopnąłbym cię w dupę.
– Przechodzimy do konfrontacji fizycznej?
– Miałem czarny pas, admirale.
– A ja nawet nigdy nie brałem udziału w zapasach.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż wreszcie Aleks roześmiał się cicho.