– Dlaczego jej nie zatrzymałeś?
– Próbowałem, Davidzie. Jak Boga kocham, próbowałem!
– Nie przyszło ci na myśl, żeby ją zamknąć?
– Marie?
– Tak, rozumiem… Może tu być najwcześniej jutro rano.
– Słyszałeś najnowsze wiadomości? – zapytał St. Jacques. – Zamordowano generała Teagartena, a w telewizji podają, że to podobno Jason…
– Zamknij się – warknął Bourne, odkładając słuchawkę, po czym wyszedł z budki i powłócząc nogą ruszył przed siebie ulicą, usiłując zebrać resztki rozproszonych myśli.
Peter Holland, dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej, zerwał się z fotela i ryknął na siedzącego przed biurkiem mężczyznę z protezą zamiast stopy:
– Mam nic nie robić?! Czyś ty postradał zmysły?
– A czy ty postradałeś swoje, kiedy wydałeś oświadczenie o wspólnej operacji brytyjskiego i amerykańskiego wywiadu w Hongkongu?
– Przecież to prawda, do cholery!
– Istnieją różne rodzaje prawdy. Jeden z nich to kłamstwo, które stosuje się wtedy, kiedy wymaga tego dobro sprawy.
– Gówniane gadanie trzęsących portkami polityków!
– Nie powiedziałbym tego, Dżyngis- chanie. Słyszałem o wielu takich, którzy woleli zginąć niż zdradzić tę prawdę, od której najwięcej zależało… Nie wiesz, o czym mówisz, Peter.
Zirytowany Holland usiadł z powrotem w fotelu.
– Może rzeczywiście nie nadaję się do tego.
– Niewykluczone, ale daj sobie jeszcze trochę czasu. Jeszcze zdążysz się ubabrać, tak jak my wszyscy. Wszystko może się zdarzyć.
Dyrektor CIA odchylił się do tyłu, opierając głowę na miękkiej poduszce fotela.
– Byłem ubabrany bardziej niż ktokolwiek z was, Aleks – powiedział cichym głosem. – Jeszcze teraz budzę się w nocy, widząc przed sobą twarze młodych ludzi, którym własnoręcznie podrzynałem gardła, zdając sobie doskonale sprawę, że oni nie mają najmniejszego pojęcia, dlaczego tam się znaleźli…
– Wybór był prosty: albo ty, albo oni. Gdyby mogli, na pewno wpakowaliby ci kulę w głowę.
– Chyba masz rację. – Holland nagle pochylił się nad biurkiem i utkwił w Aleksie ostre spojrzenie swoich oczu. – Ale mam wrażenie, że nie o tym rozmawiamy, prawda?
– Można by to nazwać wariacją na temat.
– Przestań pieprzyć.
– To nie pieprzenie, tylko termin muzyczny, a ja lubię muzykę.
– Skoro tak, to wróć do głównej linii melodycznej. Ja też lubię muzykę.
– W porządku. Bourne zniknął. Powiedział mi, że znalazł jaskinię – to jego określenie, nie moje – w której na pewno uda mu się wytropić Szakala. Nie wspomniał jednak, gdzie to jest, a tylko jeden Bóg raczy wiedzieć, kiedy znowu zadzwoni.
– Wysłałem do hotelu Pont Royal człowieka z ambasady, żeby zapytał o Simona. Powiedzieli ci prawdę: Simon wynajął pokój, wyszedł i nie wrócił. Gdzie on może być, do diabła?
– Gdzieś, gdzie nie zwróci na siebie niczyjej uwagi. Bernardine miał pewien pomysł, ale nic z tego nie wyszło. Myślał, że uda mu się zlokalizować Bourne'a dzięki numerowi rejestracyjnemu tego wynajętego samochodu, ale wóz stoi w garażu, tak jak stał. Bourne nikomu nie ufa, nawet mnie, a biorąc pod uwagę jego dotychczasowe doświadczenia, trudno mu się dziwić. Oczy Hollanda miotały zimne błyskawice gniewu.
– Chyba nie próbujesz mnie okłamać, Conklin?
– Dlaczego miałbym kłamać w sytuacji, kiedy chodzi o życie mojego przyjaciela?
– To nie jest odpowiedź, tylko pytanie.
– W takim razie nie, nie kłamię. Nie wiem, gdzie on jest. Była to święta prawda.
– W związku z tym proponujesz nic nie robić.
– Bo nic nie możemy zrobić. Prędzej czy później znowu do mnie zadzwoni.
– Czy masz choćby mgliste pojęcie, co powie komisja Senatu, kiedy za kilka tygodni albo miesięcy ta sprawa wybuchnie, bo co do tego, że wybuchnie, nie mam najmniejszych wątpliwości? Potajemnie wysyłamy do Paryża człowieka znanego jako Jason Bourne, a Paryż leży od Brukseli w takiej samej odległości, co Nowy Jork od Chicago…
– Chyba nawet bliżej.
– Dzięki, że starasz się mnie pocieszyć… Głównodowodzący NATO ginie w zamachu bombowym, za który odpowiedzialność bierze na siebie właśnie "Jason Bourne", a my trzymamy gęby na kłódkę! Boże, do końca życia będę czyścił latryny na jakimś parszywym holowniku!
– On go nie zabił.
– Ty o tym wiesz i ja o tym wiem, ale przecież on był chory psychicznie, co wyjdzie na jaw w pięć minut po rozpoczęciu śledztwa!
– Ta choroba nazywa się amnezja i nie ma nic wspólnego z przemocą.
– Racja, ale to jeszcze gorzej. On nie pamięta, co zrobił. Conklin zacisnął mocniej dłoń na uchwycie laski.
– Nic mnie nie obchodzi, o czym świadczą pozory, bo i tak to się kupy nie trzyma. Jestem przekonany, że zabójstwo Teagartena ma związek z "Meduzą". Ktoś gdzieś przechwycił jakąś wiadomość i w grze pojawiły się nowe zaskakujące elementy.
– Mam wrażenie, że mówię po angielsku i rozumiem, co do mnie mówią równie dobrze jak ty, ale teraz zupełnie się zgubiłem – odparł Holland.
– Tu nie można się zgubić, bo nie ma za czym iść. Nie istnieje ani postęp arytmetyczny, ani zasada przyczyny i skutku. Naprawdę, nie wiem… Na
pewno jest w tym "Meduza".
– Opierając się na twoich zeznaniach, mógłbym przycisnąć Burtona z Kolegium Szefów Sztabu i Atkinsona w Londynie.
– Nie, zostaw ich w spokoju. Nie spuszczaj z oka, ale nie zatapiaj, admirale. I tak prędzej czy później pszczoły zlecą się do miodu.
– W takim razie, co proponujesz?
– To, co powiedziałem na samym początku: nic nie robić, tylko czekać. – Aleks niespodziewanie uderzył laską w boczną ściankę biurka. – Do cholery, to musi być "Meduza"! Jestem tego pewien!
Łysy, stary mężczyzna o pokrytej zmarszczkami twarzy podniósł się z wysiłkiem z klęcznika w kościele Najświętszego Sakramentu w Neuilly- sur- Seine na obrzeżu Paryża. Powoli, krok za krokiem, podszedł do drugiego konfesjonału po lewej stronie, odsunął czarną kotarę i uklęknął przed drewnianą kratką, również zasłoniętą czarnym materiałem.
– Angelus domini, dziecię Boże – odezwał się głos zza zasłony. – Czy dobrze się miewasz?
– Znacznie lepiej dzięki twojej szczodrobliwości, monseigneur.
– Cieszy mnie to, ale jak dobrze wiesz, trzeba czegoś więcej, żeby mnie w pełni zadowolić… Co się stało w Anderlechcie? Co mi powie moja wierna i dobrze opłacana armia? Kto się ośmielił?
– Pracowaliśmy bez przerwy przez ostatnie osiem godzin, monseigneur. Udało nam się ustalić, że dwaj mężczyźni ze Stanów Zjednoczonych – przypuszczamy, że pochodzili stamtąd, bo mówili z amerykańskim akcentem – wynajęli pokój w pensjonacie znajdującym się naprzeciwko restauracji i wyjechali pośpiesznie w kilka minut po zamachu.
– Zdalnie sterowany detonator!
– Wszystko na to wskazuje, monseigneur. Niczego więcej nie zdołaliśmy się dowiedzieć.
– Ale dlaczego? Dlaczego?
– Nie potrafimy czytać w ludzkich umysłach, monseigneur.
Po drugiej stronie Atlantyku, w luksusowym apartamencie w Brooklynie z widokiem na East River i most Brooklyński, capo supremo rozparł się wygodnie na rozłożystej kanapie, trzymając w dłoni szklaneczkę z drinkiem. Pociągnąwszy kolejny łyk, zwrócił się do siedzącego naprzeciwko niego w fotelu młodego, nadzwyczaj przystojnego mężczyzny o kruczoczarnych włosach:
– Wiesz, Frankie, ja jestem nie tylko mądry, ale genialny. Rozumiesz mnie? Wychwytuję wszystkie niuanse – to takie wskazówki, co może być ważne, a co nie – i składam je do kupy. Na przykład słucham, o czym gada jakiś palant, dodaję cztery do czterech i zamiast ośmiu wychodzi mi dwanaście. Bingo! Mam odpowiedź. Ten cwaniaczek Bourne, co to myśli, że jest nie wiadomo kim, to tylko przynęta na kogoś innego, a nie to, na czym nam zależy. Ten Żydek wszystko nam wyśpiewał: Bourne ma tylko pół mózgu, testa bqkana. Najczęściej nie wie, kim jest ani co robi, zgadza się?
– Zgadza się, Lou.
– A potem nagle ten półgłówek ląduje w Paryżu, ledwie parę kilometrów od napuszonego generała, którego chcą sprzątnąć małomówni chłopcy z drugiego brzegu rzeki, tak jak już załatwili dwie inne grube ryby. Zapisce!
– Capisco, Lou – odparł czarnowłosy przystojniak. – Jesteś naprawdę inteligentny.
– Nic nie rozumiesz, ty zabaglione. Równie dobrze mógłbym mówić do siebie. Zresztą, co to za różnica? No więc, dodaję cztery do czterech, patrzę na tę dwunastkę, co mi wyszła, i myślę: trzeba wejść w sam środek gry, kapujesz?
– Tak, Lou.
– Musimy załatwić generała, bo stanowi utrudnienie dla chłopców, którzy nas potrzebują, zgadza się?
– Zgadza się, Lou. Wielkie utud… utrud…
– Nie wysilaj się, zabaglione. Więc myślę sobie: zdmuchnijmy go i zacznijmy wszystkim rozpowiadać, że to sprawka tego półgłówka. Rozumiesz mnie?
– O, tak, Lou. Ty to masz głowę!
– A więc załatwiliśmy generała i jednocześnie podstawiliśmy wszystkim pod lufy Bourne'a. Jeżeli nie dostaniemy go ani my, ani Szakal, to na pewno uda się go dorwać tym z rządu.
– To wspaniały plan, Lou. Podziwiam cię, słowo daję.
– Daj sobie spokój z podziwem, bello ragazzo. W tym domu obowiązują inne zasady. Chodź tu do mnie i zrób mi naprawdę dobrze.
Młody mężczyzna wstał z fotela i podszedł do kanapy.
Marie siedziała w tylnej części samolotu, popijając kawę z plastikowej filiżanki. Starała się usilnie przypomnieć sobie wszystkie miejsca, w których byli z Davidem trzynaście lat temu. Znajdowały się wśród nich kawiarnie na Montparnasse, tanie hoteliki, motel usytuowany dziesięć mil za miastem (ale gdzie to było dokładnie?) i pokój z balkonem w zajeździe w Argenteuil, gdzie David – Jason – powiedział jej po raz pierwszy, że ją kocha, ale nie może z nią zostać właśnie dlatego, że ją kocha… Cholerny głupek! Aha, jeszcze kościół Sacre Coeur na szczycie wysokich schodów. To tam Jason – David – spotkał się z człowiekiem, który przekazał im potrzebne informacje. Jakie informacje? Kim był ten człowiek?
– Mesdames et monsieurs – rozległ się głos kapitana samolotu. – Je suis votre capitaine. Bienvenu. – Pilot mówił dalej po francusku, a następnie załoga powtórzyła jego słowa po angielsku, niemiecku, włosku, a także, przy pomocy tłumaczki, po japońsku. – Spodziewamy się, że nasz lot do Marsylii będzie przebiegał bez żadnych przeszkód. Czas podróży powinien wynieść siedem godzin i czternaście minut, lądowanie o szóstej rano czasu lokalnego. Życzymy państwu przyjemnego lotu.