Voici ma carte – powiedział Bourne do strażnika, wręczając mu swoją kartę. – Vite, s'il vous plait!
– Da… Oui – odparł strażnik, wsuwając kartę do czytnika. Obok nich z rykiem silnika przejechała ogromna cysterna z benzyną, kierując się w przeciwną stronę, do "Anglii".
– Nie przesadzaj z tym swoim francuskim – odezwał się siedzący obok Bourne'a Beniamin. – Chłopaki starają się, jak mogą, ale żaden z nich nie kończył filologii.
– Kalifornia, miłość ma… – zanucił pod nosem Jason. – Jesteś pewien, że ani ty, ani twój ojciec nie chcecie dołączyć do twojej matki w Los Angeles?
– Zamknij się!
Strażnik oddał Bourne'owi kartę, zasalutował i stalowa bariera powędrowała w górę. Jason ruszył raptownie z miejsca, by już po chwili ujrzeć w blasku reflektorów trzypiętrową replikę wieży Eiffla. Nieco dalej, po prawej stronie, ciągnęły się miniaturowe Pola Elizejskie z drewnianą, pomniejszoną kopią Łuku Triumfalnego. Bourne wrócił na chwilę myślami do okropnych chwil, kiedy on i Marie miotali się po całym Paryżu, rozpaczliwie usiłując się odnaleźć… Mój Boże, Marie! Chcę do niej wrócić, chcę znowu byćDavidem! On i ja… Obaj jesteśmy o tyle starsi. Ja się go już nie boję, a jego nie irytuje moja po wolność… Kogo? Którego z nas? Kim ja jestem? Boże…
– Zwolnij. – Beniamin przerwał rozmyślania Bourne'a, dotykając lekko jego ramienia.
– Dlaczego?
– Zatrzymaj się! – krzyknął młody instruktor. – Zjedź do krawężnika i wyłącz silnik!
– Co się stało?
– Nie jestem pewien… – Beniamin uniósł głowę, wpatrując się w czyste, nocne niebo, usiane migoczącymi gwiazdami. – Nie ma chmur – mruknął tajemniczo. – Ani burzy.
– Ani nie pada. I co z tego? Chcę się dostać jak najszybciej do strefy hiszpańskiej!
– Znowu!
– O czym ty mówisz, do cholery?
I wtedy Bourne usłyszał: dobiegający gdzieś z daleka, ale mimo to wyraźny, basowy pomruk. Przetoczył się z głuchym łoskotem, by za chwilę wrócić, a potem jeszcze raz…
– Tam! – wykrzyknął Rosjanin, zrywając się na nogi i wskazując na północ. – Co to jest?
– Ogień, młody człowieku – odpowiedział przyciszonym głosem Jason, również wstając z miejsca i wpatrując się w pulsujący, żółtawy poblask, który wypełzł zza odległego horyzontu. – Podejrzewam, że to właśnie "Hiszpania". Szakal wrócił tam, gdzie go szkolono, żeby puścić to miejsce z dymem. Na tym ma polegać jego zemsta…! Siadaj, musimy tam szybko jechać!
– Mylisz się – odparł Beniamin. Opadł na siedzenie, a Bourne uruchomił silnik i gwałtownym szarpnięciem wrzucił pierwszy bieg. – "Hiszpania" jest najwyżej osiem lub dziewięć kilometrów stąd. Ten pożar wybuchł znacznie dalej.
– Pokieruj mnie najkrótszą drogą – zażądał Jason, wciskając pedał gazu w podłogę.
Przemknęli przez "Paryż" i sąsiadujące z nim sektory noszące nazwy "Marsylia", "Montbeliard", "Hawr", "Strasburg", okrążając z piskiem opon opustoszałe place i pędząc na złamanie karku wąskimi uliczkami wzdłuż miniaturowych budynków, aż wreszcie ujrzeli przed sobą "hiszpańską" granicę. W miarę jak się do niej zbliżali, dobiegające z oddali grzmoty stawały się coraz głośniejsze, a ciemne do tej pory niebo przybierało coraz bardziej intensywną, żółtą barwę. Strażnicy przy bramie przyciskali do uszu radiotelefony i słuchawki, wywrzaskując coś rozpaczliwie do mikrofonów, a w chwilę potem dosłownie znikąd pojawiły się wozy strażackie pędzące na sygnale w kierunku szalejącego na horyzoncie pożaru.
– Co się stało? – ryknął po rosyjsku Beniamin, wyskakując z jeepa. – Jestem z dowództwa – dodał, wsuwając w szczelinę czytnika swoją kartę; brama natychmiast powędrowała w górę. – Mów!
– Tak jest, towarzyszu! – wykrzyknął oficer przez okienko bunkra. – To niesamowite! Zupełnie, jakby ziemia oszalała! Najpierw wybuchły całe "Niemcy" i potem zaczęło się palić. Wszystko się kołysało – powiedziano nam, że to jakieś bardzo silne trzęsienie ziemi. Potem to samo we "Włoszech" i "Grecji". "Rzym" cały w ogniu, płoną "Ateny" i "Pireus", a wybuchy nie ustają!
– Co mówi dowództwo?
– Nic, bo nie wiedzą, co powiedzieć! Wygłupili się z tym trzęsieniem ziemi, bo to kompletna bzdura. Ludzie wpadli w panikę, wydają rozkazy i zaraz je odwołują. – Zadzwonił jeszcze jeden telefon, milczący do tej pory; oficer podniósł słuchawkę, by po chwili ryknąć co sił w płucach: – To szaleństwo, kompletne szaleństwo! Jesteście pewni?
– O co chodzi? – wrzasnął Beniamin, podbiegając do okna.
– "Egipt"! – krzyknął oficer, przyciskając słuchawkę do ucha. – "Izrael"…! "Kair" i "Tel Awiw"… Ogień, bomby, eksplozje jedna za drugą! Nikt nie panuje nad sytuacją, samochody wpadają na siebie, hydranty powylatywały w powietrze – woda płynie kanałami, a ulice stoją w ogniu! Jakiś debil pytał przed chwilą, czy wszędzie rozmieszczono tabliczki z zakazem palenia, bo drewniane budynki płoną jak pochodnie. Idioci! Banda idiotów!
– Wskakuj! – ryknął Bourne, przejeżdżając przez otwartą bramę. – On musi gdzieś tu być! Ty prowadź, a ja…
Przerwała mu ogłuszająca eksplozja w "madryckim" Paseo del Prado. Wybuch był tak silny, że w rozjaśnione krwistoczerwonym błyskiem niebo poszybował grad cegieł, kamieni i roztrzaskanych desek, a w chwilę potem ogniste piekło zaczęło się rozszerzać, wyciągając macki we wszystkie strony, w tym także w kierunku bramy wjazdowej do strefy.
– Patrz! – krzyknął Jason, wychylając się z samochodu i dotykając palcami ziemi. Kiedy zbliżył je do nozdrzy, jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. – Cała droga jest zalana benzyną! – Dziesięć metrów przed nimi wystrzeliła nagle w górę fontanna ziemi i ognia, zasypując jeepa kamykami i żwirem. Płomienie zbliżały się z zastraszającą szybkością. – Zapalniki zegarowe…- szepnął Jason, a potem wrzasnął do Beniamina, sadzącego wielkimi susami w kierunku samochodu: – Uciekaj! Zabierz stąd wszystkich! Ten skurwysyn porozrzucał wszędzie ładunki! Uciekajcie w stronę rzeki!
– Jadę z tobą! – krzyknął rozpaczliwie młody Rosjanin, chwytając za krawędź drzwi.
– Przykro mi, junior – odparł Bourne, dodając raptownie gazu i wykręcając szerokim łukiem w kierunku bramy; siła odśrodkowa cisnęła Beniaminem o ziemię. – To zabawa dla dorosłych!
– Co ty robisz? – wrzasnął młody instruktor, ale jego głos umilkł, kiedy jeep znalazł się na terenie sąsiedniej strefy.
– Cysterna! To ta cholerna cysterna! – wyszeptał Jason przez zaciśnięte zęby, pędząc wąskimi uliczkami "Strasburga".
"Paryż"! Tu też, to było oczywiste! Trzypiętrowej wysokości model wieży Eiffla wyleciał w powietrze z hukiem, od którego zatrzęsła się okolica. Ładunki? Nie, rakiety! Szakal zabrał ze zbrojowni w Kubince rakiety! Kilka sekund później dookoła rozpętało się piekło wybuchów, a zaraz potem w niebo strzeliły płomienie. Wszędzie. Cała "Francja" szła z dymem, jakby uległo urzeczywistnieniu najpotworniejsze marzenie Adolfa Hitlera. Ogarnięci paniką ludzie miotali się wśród pożarów, wzywając na pomoc Boga, w którego ich wodzowie zakazali im wierzyć.
"Anglia"! Musi dostać się do "Anglii", a stamtąd do "Stanów Zjednoczonych", gdzie, jak podszeptywało mu graniczące z pewnością przeczucie, wszystko wreszcie się skończy, w taki lub inny sposób. Musi odnaleźć cysternę, którą prowadził Szakal, i zniszczyć zarówno pojazd, jak i jego. Może to zrobić! Zrobi to! Carlos wierzył, że Jason Bourne nie żyje, a to dawało mu ogromną przewagę, ponieważ Szakal zrobi to, co zrobiłby on, gdyby był na jego miejscu. Kiedy rozpętane przez niego piekło osiągnie największe natężenie, Szakal porzuci cysternę i zajmie się przygotowywaniem sobie drogi ucieczki do prawdziwego Paryża, gdzie armia starców rozniesie wieść o triumfalnym zwycięstwie monseigneura nad wszechmocnymi, niepokonanymi do tej pory Rosjanami. Żeby to osiągnąć, będzie musiał dostać się w pobliże tunelu.
Szaleńczą jazdę przez "Londyn", "Coventry" i "Portsmouth" można było porównać tylko do projekcji puszczonej w przyśpieszonym tempie kroniki filmowej z czasów drugiej wojny światowej, przedstawiającej naloty Luftwaffe na Wielką Brytanię, a następnie poprzedzane przeraźliwym wyciem uderzenia spadających znienacka rakiet V- l i V- 2. Różnica polegała tylko na tym, że mieszkańcy Nowogrodu nie byli Brytyjczykami; opanowanie zastąpiła masowa histeria, troskę o bliźnich – szaleńcza walka o przetrwanie. Kiedy wspaniałe repliki Big Bena i Parlamentu runęły, ogarnięte płomieniami, a fabryki samolotów w "Coventry" zamieniły się w buchające żarem paleniska, ulice wypełniły się tłumem, który z przeraźliwym wrzaskiem pędził na oślep w kierunku rzeki i "Portsmouth". Wielu ludzi decydowało się na rozpaczliwy skok do wody tylko po to jednak, by zaraz po zanurzeniu natrafić na gęstą sieć magnezowych rur; powietrze wypełnił ostry trzask wyładowań elektrycznych, a po chwili bezwładne ciała wypłynęły na powierzchnię, by niesione prądem zniknąć w mroku. Przerażony tłum zawrócił i pognał do miasteczka "Portsea"; kiedy opuściwszy swoje stanowiska dołączyli do niego strażnicy, chaos zawładnął niepodzielnie wypełnioną blaskiem pożarów nocą.
Bourne włączył reflektor zainstalowany przy przedniej szybie jeepa i starając się wybierać mniej zatłoczone drogi, pędził na południe, cały czas na południe. Zapalił jedną z flar i wymachiwał nią wściekle, odstraszając zdesperowanych ludzi, którzy za wszelką cenę usiłowali dostać się do samochodu. Oślepieni jaskrawym blaskiem cofali się natychmiast, przekonani, że znaleźli się w pobliżu jeszcze jednego, niebezpiecznego źródła ognia.
Jeep wypadł na szutrową drogę. Od bramy prowadzącej na teren strefy amerykańskiej dzieliło go nie więcej niż sto metrów… Szutrowa droga? Przesiąknięta paliwem! Ładunki jeszcze nie wybuchły, lecz była to tylko kwestia sekund, a wtedy ściana ognia pochłonie samochód i jego kierowcę! Wciskając gaz do oporu, Jason gnał w kierunku granicy. Strażnicy zniknęli, ale brama była zamknięta! Wdepnął w hamulec i zatrzymał jeepa, wprowadzając go w kilkunastometrowy poślizg; pozostało mu tylko mieć nadzieję, że w wyniku tarcia nie powstały żadne iskry. Odłożywszy syczącą flarę na podłogę, wydobył z kieszeni dwa granaty – wolałby się z nimi nie rozstawać, ale nie miał żadnego wyboru – wyciągnął zawleczki i cisnął śmiercionośne kawałki metalu w stronę bramy. Dwa wybuchy nastąpiły niemal jednocześnie, zdmuchując metalową barierę i wzniecając ogień na zalanej benzyną drodze. Płomienie natychmiast skoczyły w górę i na boki, ale Jason nie wahał się, tylko wyrzucił z samochodu gorącą flarę, ruszył raptownie z miejsca i popędził przez ognisty tunel do największej i najważniejszej części Nowogrodu. W chwili gdy wpadł na jej teren, betonowy bunkier strażniczy wyleciał w powietrze i zasypał okolicę gradem betonowych odłamków.