Литмир - Электронная Библиотека

– Na litość boską, dlaczego? – przerwał gniewnie St. Jacques. – Dlaczego nie wysłał pan po nią specjalnej maszyny? Ona jest teraz ważniejsza od tych wszystkich kołków siedzących w waszym Kongresie, więc skoro po nich wysyła pan specjalne samoloty, to po nią powinien pan tym bardziej! Ja nie żartuję, Holland!

– To nie ja wysyłam te samoloty – odparł spokojnie dyrektor CIA. – Te, które wysyłam, wzbudzają zawsze zbyt wiele zainteresowania. Nic więcej nie powiem na ten temat. Jej bezpieczeństwo jest ważniejsze od jej wygody.

– Przynajmniej w jednej sprawie mamy takie samo zdanie, szefuniu. Dyrektor zamilkł na chwilę.

– Wie pan co? – odezwał się wreszcie z wyraźnym rozdrażnieniem w głosie. – Nie jest pan najprzyjemniejszym facetem, z jakim miałem do czynienia.

– Moja siostra jakoś ze mną wytrzymuje, co zresztą potwierdza pańską opinię. Dlaczego ma się cieszyć jako matka i żona, jak pan powiedział?

Holland ponownie milczał przez kilka sekund, tym razem szukając najwłaściwszych słów.

– Wydarzył się dość nieprzyjemny incydent, którego w żaden sposób nie byliśmy w stanie przewidzieć…

– Bodaj was pokręciło! – wybuchnął St. Jacques. – Co tym razem przeoczyliście? Ciężarówkę z amerykańskimi głowicami jądrowymi dla zwolenników ajatollaha w Paryżu? Co się stało, do cholery?

Po stronie Petera Hollanda znowu zapadła cisza, w której słychać było wyraźnie jego przyśpieszony oddech.

– Wie pan co, młody człowieku? Właściwie powinienem teraz odłożyć słuchawkę i zapomnieć o pańskim istnieniu. Z pewnością miałoby to dobro czynny wpływ na moje ciśnienie krwi.

– Słuchaj no, szefuniu. Tu chodzi o moją siostrę i faceta, za którego wyszła za mąż, świetnego faceta, może mi pan wierzyć. Pięć lat temu, wy sukinsyny, o mało nie zabiliście ich w Hongkongu. Nie znam wszystkich szczegółów, bo oboje są zbyt przyzwoici albo zbyt głupi, żeby o nich mówić, ale wiem wystarczająco dużo, żeby nie dać panu nawet posady kelnera w moim pensjonacie!

– Szczerze powiedziane. – Głos Hollanda stracił znacznie na ostrości. – Wiem, że to nie ma znaczenia, ale wtedy nie siedziałem za tym biurkiem.

– To rzeczywiście nie ma znaczenia, bo gdyby pan siedział, zrobiłby pan dokładnie to samo.

– Całkiem możliwe, biorąc pod uwagę okoliczności. Pan chyba też, gdyby je znał. Ale to też nie ma znaczenia. Tamto jest już historią.

– A dzisiaj jest dzisiaj – uzupełnił St. Jacques. – Co się stało w Paryżu? Co to za nieprzyjemny incydent?

– Według relacji Conklina wpadli w zasadzkę na prywatnym lotnisku w Pontcarre, ale udało im się wyrwać. Ani Aleks, ani pański szwagier nie zostali ranni. To wszystko, co teraz mogę powiedzieć.

– Nic więcej nie chcę słyszeć.

– Rozmawiałem niedawno z Marie. Jest w Marsylii, powinna dotrzeć do Stanów jutro rano. Odbiorę ją z lotniska i razem przyjedziemy do Chesapeake.

– A co z Davidem?

– Z kim?

– Z moim szwagrem!

– Ach… Tak, oczywiście. Właśnie leci do Moskwy.

– Co takiego?

Odrzutowiec Aeroflotu włączył wsteczny ciąg i zjechał z pasa startowego na lotnisku Szeremietiewo w Moskwie. Pilot zatrzymał maszynę mniej więcej pół kilometra od budynku dworca, a stewardesa podała pasażerom informację po francusku i rosyjsku:

– Prosimy państwa o pozostanie na miejscach. Opuszczanie samolotu rozpoczniemy za pięć do siedmiu minut.

Informacji nie towarzyszyło żadne wyjaśnienie, więc pasażerowie nie będący obywatelami ZSRR powrócili do swoich lektur w przekonaniu, że opóźnienie jest związane z koniecznością przepuszczenia jakiejś startującej lub lądującej maszyny. Wszyscy pozostali wiedzieli jednak, że przyczyna jest zupełnie inna. Z przedniej, oddzielonej szczelną zasłoną części iła, przeznaczonej dla szczególnie ważnych osobistości, wysiadało kilka osób. W takich wypadkach procedura wyglądała najczęściej w ten sposób, że do drzwi samolotu podjeżdżały specjalnie obudowane schodki, za nimi zaś czarne, eleganckie limuzyny. W chwili gdy siedzący w maszynie pasażerowie mogli dostrzec plecy wsiadających do samochodów osób, w kabinie pojawiała się niemal cała załoga, pilnując, żeby nikt nie wziął do ręki aparatu fotograficznego. Nikt nigdy nie brał. Tajemniczy podróżni znajdowali się pod opieką KGB i z powodów znanych tylko Komitetowi Bezpieczeństwa Publicznego nie mogli być przez nikogo widziani w budynku dworca lotniczego. Rzecz miała się podobnie także tego późnego popołudnia.

Jako pierwszy zszedł po zakrytych schodkach Aleks Conklin, a zaraz za nim Bourne, który niósł dwie torby stanowiące ich cały bagaż. W chwili gdy z oczekującej limuzyny wyskoczył Krupkin, schodki odjechały, a wycie silników samolotu zaczęło przybierać na sile.

– Co z waszym przyjacielem? – zapytał oficer KGB, przekrzykując ogłuszający ryk.

– Trzyma się! – odkrzyknął Aleks. – Może przegrać, ale walczy jak diabli!

– To twoja wina, Aleksiej! – Samolot odtoczył się dostojnie i Krupkin zniżył nieco głos. – Powinieneś był zadzwonić do ambasady, do Siergieja. Jego ludzie odwieźliby was, dokąd byście chcieli.

– Wydawało nam się, że w ten sposób ściągnęlibyśmy na siebie uwagę.

– Lepsze to niż wystawiać się na kule – odparł Rosjanin. – Carlos nigdy nie odważyłby się was zaatakować, gdybyście byli pod naszą opieką.

– To nie był Szakal – powiedział już zupełnie normalnym tonem Conklin. Ryk silników iła zamienił się w przytłumione brzęczenie.

– Oczywiście, że nie, bo on jest tutaj. To była jego sfora, wykonująca rozkazy.

– Ani nie jego sfora, ani nie jego rozkazy.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Później ci wytłumaczę. Jedźmy stąd. Krupkin uniósł wysoko brwi.

– Zaczekaj. Najpierw musimy porozmawiać. Po pierwsze, wita was Rosja. Po drugie, byłbym ci niezmiernie wdzięczny, gdybyś zechciał powstrzymać się od omawiania z kimkolwiek mojego stylu życia na wrogim Zachodzie, który za wszelką cenę dąży do wojny.

– Nie boisz się, Kruppie, że pewnego dnia cię capną?

– Nigdy im się nie uda. Uwielbiają mnie, bo dostarczam więcej kompromitujących plotek o najbardziej wpływowych osobistościach w tak zwanym wolnym świecie niż jakikolwiek inny oficer wywiadu. Poza tym, podczas inspekcji potrafię moim zwierzchnikom zapewnić rozrywki, o jakich wcześniej nawet nie słyszeli. Nie wątpię, że jeśli uda nam się osaczyć Szakala tutaj, w Moskwie, zrobią mnie bohaterem Związku Radzieckiego i wepchną na siłę do Biura Politycznego.

– Skoro tak, to możesz zacząć naprawdę kraść.

– Czemu nie? Oni wszyscy to robią.

– Jeśli wolno panom przerwać… – wtrącił się grzecznie Bourne, stawiając torby na ziemi. – Co tu się działo? Są jakieś wiadomości z placu Dzierżyńskiego?

– Owszem, i to nawet nie byle jakie, jeśli wziąć pod uwagę, że mieliśmy niecałe trzydzieści godzin. Drogą eliminacji wyłoniliśmy trzynastu podejrzanych. Wszyscy mówią płynnie po francusku, a teraz są non stop pod ścisłą obserwacją, zarówno tradycyjną, jak i elektroniczną. W każdej chwili możemy sprawdzić, gdzie są, wiemy, z kim się spotykają, do kogo dzwonią… Pracuję z dwoma debilowatymi komisarzami. Żaden nie zna ani w ząb francuskiego, a obaj mają nawet kłopoty z poprawnym rosyjskim, ale tak to już czasem bywa. Najważniejsze, że są oddani swojej pracy. Dla obu zlikwidowanie Szakala jest ważniejsze niż walka z nazistami. Jak do tej pory, spisują się bez zarzutu.

– Wasze tradycyjne metody obserwacji są do niczego i ty o tym dobrze wiesz – powiedział Aleks. – Zawsze wybieracie agentów, którzy szukają mężczyzn w damskich toaletach i nie potrafią nawet przeskoczyć przez sedes.

– Na pewno nie ci, bo tych sam wybierałem – odparł Krupkin. – Czterej nasi funkcjonariusze, wszyscy szkoleni w Nowogrodzie, a oprócz tego uciekinierzy z Anglii, Ameryki, Francji i Afryki Południowej. Wiedzą, że jeśli coś spieprzą, skończy się ich słodkie życie. Ja naprawdę chciałbym trafić do Biura Politycznego, a kto wie, czy nawet nie do Prezydium. Może wtedy wysłaliby mnie do Waszyngtonu albo Nowego Jorku.

– Gdzie mógłbyś zacząć naprawdę kraść – uzupełnił Conklin.

– Jesteś bardzo zepsuty, Aleksiej, do szpiku kości. Mimo to przypomnij mi po jakichś sześciu wódkach, żebym opowiedział ci o posiadłości, jaką dwa lata temu kupił w Wirginii nasz charge d'affaires. Oczywiście, płacił nie on, tylko bank jego kochanki. Teraz ktoś chce to od niego kupić za dziesięciokrotnie wyższą cenę.

– Nie wierzę w ani jedno słowo – oświadczył Bourne, podnosząc z ziemi torby.

– Znaleźliście się w zupełnie innym, wyrafinowanym świecie – roześmiał się Krupkin. – W każdym razie, z pewnego punktu widzenia.

Ruszyli w kierunku limuzyny.

– Mam jednak wrażenie, że niezależnie od punktu widzenia nie będziemy kontynuować tej rozmowy w samochodzie – ciągnął Rosjanin. – Aha, zarezerwowałem dla was apartament w hotelu Metropol na Prospekcie Marksa. Jest bardzo wygodny, a ja osobiście wyłączyłem wszystkie urządzenia podsłuchowe.

– Rozumiem, dlaczego to zrobiłeś, ale jakim cudem ci się udało?

– Jak dobrze wiesz, KGB najbardziej ze wszystkich rzeczy obawia się kompromitacji. Wyjaśniłem tajniakom z hotelu, że to, co by się ewentualnie nagrało, mogłoby okazać się nadzwyczaj kłopotliwe dla pewnych wysoko postawionych osób z Komitetu, a w konsekwencji wszyscy, którzy przesłuchaliby taśmy, mieliby zapewnione darmowe wakacje na Kamczatce.

Dotarli do samochodu. Lewe tylne drzwi otworzył kierowca ubrany w brązowy garnitur; identyczny w Paryżu nosił Siergiej.

– Tylko materiał jest ten sam – wyjaśnił po francusku Krupkin, dostrzegłszy zdziwione spojrzenia obu mężczyzn. – Krawiec, niestety, inny. Namówiłem Siergieja, żeby dał swój do przerobienia.

Hotel Metropol mieści się w starannie dziś odrestaurowanym, bogato zdobionym gmachu wzniesionym jeszcze przed rewolucją. Car, który często odwiedzał Paryż i Wiedeń przełomu wieków, lubił secesyjną architekturę.

Pomieszczenia są wysokie, ściany wykładane marmurami, a gobeliny i dywany wręcz bezcenne. Majestatyczne ściany i ozdobne żyrandole głównego holu zdają się spoglądać z pogardą na przemykających między nimi, skromnie ubranych ludzi. Gdyby mogły mówić, na pewno z najwyższą niechęcią wyrażałyby się o rządzie, który dopuścił do takiego sprofanowania eleganckich wnętrz. Dymitr Krupkin jednak z pewnością do profanów nie należał. Jego dostojna postać znakomicie pasowała do otoczenia.

141
{"b":"97555","o":1}