– Ale tylko pan może to potwierdzić – dodał hrabia. – Jak się nazywa trzeci człowiek, którego macie wyeliminować? Chyba możemy to wiedzieć, prawda?
Louis wzruszył ramionami.
– Czemu nie? Nazywa się Bourne, Jason Bourne. Próbował szantażować naszych klientów.
– Ecco – powiedział cicho dyplomata.
– Ultimo – uzupełniła jego żona. – Co pan wie o tym Bournie?
– To, co już wam powiedziałem. Pracował dla rządu, ale chłopcy z Waszyngtonu go wykiwali, więc wściekł się i próbował wykiwać naszych klientów. Niezły aparat, nie ma co…
– Czy słyszał pan kiedyś o Szakalu? – zapytał hrabia, pochylając się lekko nad stołem i przypatrując uważnie Louisowi.
– Jasne. Słyszałem o nim i wiem, co wam chodzi po głowie. Ten Szakal ma podobno jakieś pretensje do Bourne'a i na odwrót, ale ja nie dam za to złamanego centa. Jeszcze niedawno myślałem, że ten cały Szakal to tylko postać z książek albo filmów, rozumiecie? A potem nagle okazuje się, że facet naprawdę istnieje. Niezłe, co?
– Rzeczywiście – przyznała hrabina.
– Ale jak wam powiedziałem, to wszystko nic mnie nie obchodzi. Chcę tylko dorwać tego żydowskiego doktorka, kalekę i Bourne'a i nic poza tym. Naprawdę chcę ich dorwać.
Mąż i żona spojrzeli na siebie z lekkim niedowierzaniem, po czym wzruszyli ramionami.
– Rzeczywistość przekroczy pańskie najśmielsze oczekiwania – powiedziała kobieta.
– Że co, proszę?
– Jak pan może wie, Robin Hood istniał naprawdę, ale nie był wcale szlachcicem z Locksley, tylko barbarzyńskim wodzem saksońskiego plemienia, mordercą i rabusiem, wychwalanym jedynie w legendach. Podobnie Innocenty III – papież, który z całą pewnością nie był niewinny i kontynuował okrutną politykę swego poprzednika, świętego Grzegorza VII, który w żadnym wypadku nie był święty. Za ich sprawą niemal cała Europa skąpała się we krwi, by powiększyć bogactwa świętego Imperium. Kilka stuleci wcześniej w Rzymie naprawdę żył łagodny Quintus Cassius Longinus, dobrotliwy protektor Hiszpanii, który w rzeczywistości wymordował lub posłał na męki setki tysięcy Hiszpanów.
– O czym wy mówicie, do diabła?
– To, co wiemy o tych ludziach, signor DeFazio, nie ma nic wspólnego z prawdą, choć oni sami rzeczywiście żyli i działali. Dokładnie tak samo ma się sprawa z Szakalem, który teraz będzie stanowił dla pana nie lada problem. Z przykrością muszę stwierdzić, że dla nas też, bo nie możemy przejść nad tym do porządku dziennego.
– Hę? – wykrztusił capo supremo, wpatrując się z otwartymi ustami we włoskiego arystokratę.
– Pojawienie się Rosjan było alarmujące i niespodziewane – ciągnął hrabia. – Dopiero po pewnym czasie udało nam się dojść do wniosków, które pan przed chwilą potwierdził… Moskwa od lat ścigała Carlosa, wyłącznie po to, żeby go zlikwidować, ale kolejni egzekutorzy ginęli jak muchy. W jakiś sposób – jeden Bóg raczy wiedzieć w jaki – Bourne zdołał namówić Rosjan do wspólnej walki przeciwko Carlosowi.
– Na rany Chrystusa, mów pan po włosku albo po angielsku, wszystko jedno, byle tak, żebym pana rozumiał! Nie chodziłem do Harvardu, mądralo. Nie musiałem, capisce?
– Wczoraj w południe Szakal niemal zrównał z ziemią tamtą restaurację. Teraz on poluje na Bourne'a, który okazał się na tyle głupi, żeby wrócić do Paryża i tu prowadzić negocjacje z Rosjanami. To był błąd, bo w Paryżu Szakal jest na swoim terenie i na pewno zwycięży. Zabije nie tylko Bourne'a, ale i tamtych dwóch, i będzie się śmiał Rosjanom prosto w nos, a potem oznajmi służbom specjalnym wszystkich państw, że wygrał, pokonał wszystkich, którzy byli do pokonania, i teraz jest padrone, maestro. Wy tam, w Ameryce, nigdy nie słyszeliście całej historii, tylko oderwane fragmenty, bo wasze zainteresowanie Europą kończy się w chwili, gdy przestajecie rozmawiać o pieniądzach, ale my tutaj śledziliśmy rozwój wydarzeń z zapartym tchem, a teraz jesteśmy wręcz zahipnotyzowani. Pojedynek dwóch nieuchwytnych zabójców, opętanych nienawiścią i żądzą zniszczenia…
– Hej, zaczekaj, mądralo! – wykrzyknął DeFazio. – Przecież ten Bourne był podstawiony, contraffazione! Nigdy nic wielkiego nie zrobił!
– Myli się pan, signore – odparła hrabina. – Może nie wszedł na arenę z pistoletem, ale bardzo szybko nauczył się go używać. Może pan zapytać Szakala.
– Pieprzę Szakala! – wrzasnął DeFazio, zrywając się z krzesła.
– Lou!
– Stul pysk, Mario! Bourne jest mój, nasz! My go załatwimy, my sfotografujemy się przy jego trupie i przy trupach tamtych dwóch facetów, my podniesiemy im głowy za włosy, żeby było widać twarze i żeby później nikt nie powiedział, że nam się nie udało!
– Teraz to pan jest pazzo – zauważył hrabia, nie podnosząc głosu. – Byłbym panu wdzięczny, gdyby zechciał pan tak głośno nie krzyczeć.
– Więc mnie nie wkurzajcie…
– On chce nam coś powiedzieć, Lou – odezwał się morderca spokrewniony z capo supremo. – A ja chcę tego wysłuchać, bo może mi się to przydać. Siadaj, kuzynie. – Louis usiadł. – Proszę mówić, panie hrabio.
– Dziękuję, Mario… Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, żebym zwracał się do ciebie po imieniu?
– Ależ skąd, proszę pana.
– Gdybyś znalazł się kiedyś w Rzymie…
– Na razie lepiej wróćmy do Paryża! – przerwał arystokracie DeFazio.
– Proszę uprzejmie – zgodził się rzymianin. Zwracał się teraz do obu mężczyzn jednocześnie, choć lekko faworyzując Maria. – Być może udałoby się wam zastrzelić wszystkich trzech z karabinu z lunetą, ale wtedy nie ma mowy o tym, żeby zbliżyć się do ciał. W pobliżu na pewno będą radzieccy ochroniarze i jak tylko podejdziecie, zabiją was, bo będą myśleli, że jesteście od Szakala.
– W takim razie musimy wywołać zamieszanie, żeby odizolować nasze cele – powiedział Mario, wpatrując się w hrabiego bystrymi oczami. – Na przykład wcześnie rano w hotelu, w którym mieszkają, wybucha pożar i zmusza ich do wyjścia na zewnątrz. Robiłem to już kiedyś. W takim rozgardiaszu nawet dziecko dałoby sobie radę.
– To bardzo dobry pomysł, Mario, ale w dalszym ciągu pozostaje kwestia radzieckich ochroniarzy.
– Możemy ich sprzątnąć! – wykrzyknął DeFazio.
– Jest was tylko dwóch, a ich co najmniej trzech w Barbizon, nie mówiąc o hotelu, w którym zatrzymali się doktor i kulawy.
– Damy sobie radę. – Capo supremo otarł wierzchem dłoni czoło, na którym zaczęły gromadzić się grube krople potu. – Uderzymy najpierw na Barbizon.
– We dwóch? – zapytała hrabina, spoglądając na niego ze zdumieniem.
– Przecież wy macie ludzi! Pożyczymy kilku… Za dodatkową opłatą, ma się rozumieć.
Dyplomata pokręcił powoli głową.
– Nie wolno nam zacząć wojny z Szakalem – powiedział cicho. – Takie otrzymałem instrukcje.
– Cholerne sukinsyny!
– W pańskich ustach to bardzo interesująca uwaga – zauważyła kobieta, uśmiechając się z pogardą.
– Być może nasi donowie nie są tak hojni jak pańscy – uzupełnił jej mąż. – Możemy współpracować do pewnej granicy, ale dalej już nie.
– Nigdy nie wyślecie transportu do Nowego Jorku, Filadelfii ani Chicago!
– Nie uważa pan, że nad tą sprawą powinni się zastanowić nasi zwierzchnicy?
Rozległo się głośne, raptowne pukanie do drzwi.
– Avanti – zawołał hrabia, błyskawicznie wyjmując spod marynarki pistolet. Kiedy drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł gruby właściciel lokalu, hrabia schował broń pod stół i uśmiechnął się uprzejmie.
– Emergenza – oznajmił nowo przybyły. Podszedł szybkim krokiem do arystokraty i wręczył mu kartkę z wiadomością.
– Grazie.
– Pręgo.
Właściciel wyszedł z pomieszczenia równie szybko, jak się w nim pojawił.
– Wygląda na to, że groźni bogowie Sycylii postanowili jednak obdarzyć was swoją przychylnością – oznajmił hrabia po przeczytaniu notatki. – To wiadomość od naszego człowieka, który śledzi tych ludzi. Są teraz poza Paryżem, zupełnie sami i bez opieki. Nie wiem dlaczego, ale nikt ich nie pilnuje.
– Gdzie? – ryknął DeFazio, zrywając się z miejsca. Dystyngowany mafioso nie odpowiedział, tylko sięgnął flegmatycznie po złotą zapalniczkę, pstryknął nią i podpalił kartkę, trzymając ją nad popielniczką. Mario poderwał się z krzesła, ale hrabia błyskawicznie rzucił zapalniczkę i sięgnął po leżący na kolanach pistolet.
– Przede wszystkim musimy ustalić nasze wynagrodzenie – powiedział, kiedy z kartki została tylko odrobina popiołu. – Nasi donowie w Palermo nie są nawet w połowie tak hojni jak wasi. Proszę szybko się zdecydować, bo przecież liczy się każda minuta.
– Ty pieprzony matkojebie!
– Mój ewentualny kompleks Edypa nie powinien pana nic obchodzić. A więc ile, signor DeFazio?
– To moja pierwsza i ostatnia propozycja – wycedził capo supremo, siadając powoli na krześle i nie odrywając wzroku od spopielonych szczątków kartki. – Trzysta tysięcy dolarów i ani centa więcej.
– To nie propozycja, tylko excremento – odparła hrabina. – Radzę spróbować jeszcze raz. Czas mija, a pan nie może sobie pozwolić na stratę nawet minuty.
– Już dobrze, dobrze! Dwa razy więcej!
– Plus dodatkowe wydatki – dopowiedziała kobieta.
– A co to ma być, do kurwy nędzy?
– Pański kuzyn ma rację – wtrącił się dyplomata. – Proszę nie wyrażać się przy mojej żonie.
– Do jasnej cholery…
– Ostrzegłem pana, signore. Dodatkowe wydatki powinny zaniknąć się w kwocie dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
– Co wy jesteście, świry?
– Nie, to pan jest wulgarny. Cała suma wyniesie milion sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Pieniądze przekaże pan naszym kurierom w Nowym Jorku. Gdyby pan tego nie zrobił, signor DeFazio, pańskie wspaniałe mieszkanie w Brooklynie zostanie bez właściciela…
– Gdzie oni są? – zapytał głucho capo supremo, przełykając gorzką pigułkę porażki.
– Na małym prywatnym lotnisku w Pontcarre, około czterdziestu pięciu minut jazdy od Paryża. Czekają na samolot, który z powodu złych warunków atmosferycznych musiał lądować w Poitiers. Jest mało prawdopodobne, żeby przyleciał wcześniej niż za godzinę i piętnaście minut.