– Wreszcie przełom! – oznajmił zastępca dyrektora, po czym dodał nieco mniej entuzjastycznym tonem: – W pewnym sensie…
– Ogilvie? – zapytał Holland.
– Nie tylko – odparł Casset, kładąc na biurku szefa kilka fotografii. – Godzinę temu przekazali je nam faksem z lotniska Kennedy'ego. Wierz mi, to była jedna z najbardziej pracowitych godzin mojego życia.
– Z lotniska Kennedy'ego? – Holland zmarszczył brwi i wziął zdjęcia do ręki. Przedstawiały pasażerów przechodzących przez bramkę podczas od prawy przed odlotem. Na każdej fotografii głowa jednego z nich była zakreślona czerwonym kółkiem. – Co to ma być? Kto to jest?
– To pasażerowie odlatujący do Moskwy rejsem Aeroflotu. Zdjęcia były robione rutynowo. Służby bezpieczeństwa zwykle fotografują obywateli amerykańskich lecących na tej trasie.
– No więc? Co to za facet?
– Ogilvie we własnej osobie.
– Co takiego?
– Wsiadł do samolotu odlatującego o drugiej zero zero do Moskwy… Teoretycznie.
– Nie rozumiem.
– Dzwoniliśmy do jego biura trzy razy i za każdym razem uzyskaliśmy tę samą odpowiedź: pan Ogilvie poleciał do Londynu, zatrzyma się w hotelu Dorchester. W Londynie potwierdzili, że ma zarezerwowany pokój, ale jeszcze się nie zjawił, więc przyjmują dla niego wszystkie wiadomości.
– Nadal nic nie rozumiem, Charlie.
– To wszystko tylko zasłona dymna, w dodatku postawiona w pośpiechu i byle jak. Po pierwsze, dlaczego ktoś tak bogaty jak Ogilvie miałby tłuc się Aeroflotem do Moskwy, skoro może polecieć concordem do Paryża, a stamtąd Air France? Po drugie, po co sekretarka miałaby informować interesantów, że szef jest w Londynie, skoro właśnie odleciał do Moskwy?
– Pierwsza sprawa jest oczywista – odparł Holland. – Aeroflot to państwowa linia i byłby tam pod opieką Rosjan. Co do Londynu, to też nic skomplikowanego: zwykła historyjka, żeby zmylić ciekawskich… Boże, żeby nas zmylić!
– Słusznie, mistrzu. My też doszliśmy do tego wniosku, więc Valentino usiadł przy tych naszych wszystkowiedzących komputerach w podziemiu i wiesz, co się okazało? Pani Ogilvie wraz z dwojgiem dzieci odleciała samolotem Royal Air Maroc do Casablanki, a stamtąd na połączenie z Marakeszem!
– Marakesz…? Air Maroc…? Czekaj! W tych wydrukach, które Conklin kazał nam zrobić o ludziach z Mayflower, było coś o jakiejś kobiecie z Marakeszu…
– Podziwiam twoją pamięć, Peter. Ta kobieta i żona Ogilvie mieszkały podczas studiów w jednym pokoju. Obie pochodzą z dobrych, starych rodzin, więc nic dziwnego, że trzymały się razem.
– Charlie, o co w tym wszystkim chodzi?
– Państwo Ogilvie dostali cynk i postanowili się ulotnić. Poza tym, jeśli się nie mylę i jeżeli udałoby nam się sprawdzić to w bankach, okazałoby się, że dziś rano przekazano za granicę sporo milionów dolarów. A to z kolei oznacza, że…
– Tak, Charlie?
– Że "Meduza" jest teraz w Moskwie, panie dyrektorze.