Литмир - Электронная Библиотека

– Siergiej, jakieś osiemdziesiąt metrów od wejścia do budynku stoi brązowy stary samochód…

– Wiemy – wpadł mu w słowo jego podkomendny. – Mamy go na oku. Nasz wóz stoi po drugiej stronie jezdni. To jakiś staruszek. Nie rusza się, tylko co chwila wygląda przez okno.

– Ma telefon w wozie?

– Nie, towarzyszu. Jeśli ruszy, nasi ludzie pojadą za nim, żeby nie mógł zadzwonić z automatu, chyba że macie jakieś inne polecenia.

– Nie, nie mam. Dziękuję, Siergiej. Wyłączam się. – Rosjanin spojrzał na Conklina. – Staruszek… – powtórzył. – Zauważyłeś go, prawda?

– Owszem – potwierdził Aleks. – Nie jest głupi. Na pewno robił już kiedyś coś podobnego i dobrze wie, że jest obserwowany. Nie odjedzie, bo się boi, żeby czegoś nie przegapić, a skoro nie ma telefonu, to znaczy, że jest sam.

– Szakal…

Bourne postąpił krok w kierunku okna, ale natychmiast zatrzymał się, przypomniawszy sobie ostrzeżenie Aleksa.

– Teraz rozumiesz? – Conklin zaadresował swoje pytanie do oficera KGB.

– Oczywiście – odparł z uśmiechem Dymitr Krupkin. – Właśnie do tego była ci potrzebna limuzyna z ambasady. Carlos dowie się, że przyjechał po nas samochód ze znaczkiem CD, a czy mogło nas tu sprowadzić coś innego niż chęć przesłuchania madame Lavier? Moja tożsamość będzie bardzo łatwa do ustalenia, towarzyszyli mi zaś dwaj ludzie – jeden wysoki, który mógł być Jasonem Bourne'em, ale wcale nie musiał, a drugi starszy, utykający na nogę, co wskazywałoby na to, że ten pierwszy jednak był Jasonem Bourne'em… Tym samym fakt nawiązania przez nas współpracy nie ulega najmniejszej wątpliwości, co

potwierdzi dodatkowo madame Lavier, która usłyszała podczas przesłuchania kilka zdań świadczących o tym, że wiemy o wtyczce na placu Dzierżyńskiego.

– O której ja z kolei mogłem się dowiedzieć wyłącznie od Santosa z Le Coeur du Soldat – uzupełnił Jason. – Tak więc Dominique miałaby wiarygodnego świadka, jednego ze starców pracujących dla Carlosa… Muszę przyznać, święty Aleksie, że twój chytry umysł nie stracił nic na bystrości.

– Znowu słyszę profesora, którego kiedyś znałem… Wydawało mi się, że nas opuścił.

– Dobrze ci się wydawało.

– Mam nadzieję, że niedługo wróci.

– Dobra robota, Aleksiej. Nie straciłeś wyczucia. Jeśli chcesz, możesz pozostać abstynentem, choć przyznam, że bardzo nad tym ubolewam… Jak zwykle, cały dowcip polega na wychwytywaniu drobnych niuansów, prawda?

Conklin potrząsnął głową.

– Wręcz przeciwnie. Prawie zawsze chodzi tylko o głupie błędy. Na przykład nasza nowa współpracowniczka, Domie, jak ją pieszczotliwie nazywasz, uważała, że w dalszym ciągu cieszy się pełnym zaufaniem swego chlebodawcy, ale okazało się, że wcale tak nie jest i że przed jej domem pojawił się pewien niepozorny starzec… Nic wielkiego, tyle tylko, że w samochodzie zupełnie nie pasującym do jaguarów i rolls- royce'ów. Trzeba zbierać małe wygrane, a prędzej czy później trafi się tę największą, w Moskwie.

– Pozwól, że teraz ja trochę pokombinuję, choć przyznam, że zawsze radziłeś sobie z tym lepiej ode mnie – odezwał się Krupkin. – Szczerze mówiąc, wolę dobre wino od nawet najbystrzejszych myśli, choć w obydwu naszych krajach te ostatnie prowadzą prędzej czy później do tego pierwszego.

– Merde! – wrzasnęła Dominique Lavier, rozgniatając papierosa w popielniczce. – O czym wy mówicie, idioci?!

– Na pewno kiedyś nam o tym powiedzą – pocieszył ją Bourne.

– Jak powszechnie wiadomo, wiele lat temu wyszkoliliśmy w Nowogrodzie autentycznego szaleńca – kontynuował Rosjanin. – Zlikwidowalibyśmy go, gdyby nie to, że nam uciekł. Jeżeli którekolwiek z supermocarstw zaakceptowałoby metody, jakie stosował, prędzej czy później stanęlibyśmy wobec konfrontacji, do jakiej nikt z nas nie chciałby dopuścić. Cała sprawa sprowadza się jednak przede wszystkim do tego, że ów szaleniec był na początku rewolucjonistą przez duże R, a my go odtrąciliśmy… Jego zdaniem spotkała go ogromna niesprawiedliwość, o której nigdy nie zapomni. Zawsze będzie chciał wrócić tam, gdzie się narodził… Boże, jak sobie pomyślę, ilu ludzi zabił jako rzekomych wrogów klasowych, a w rzeczywistości tylko po to, żeby się wzbogacić!

– Najważniejsze jest to, że go odtrąciliście, a on teraz chce, żebyście przyznali się do błędu – przerwał mu Jason. – Pragnie uznania i podziwu jako największy zabójca wszystkich czasów. Obaj z Aleksem najbardziej liczymy właśnie na tę jego cholernie silną potrzebę uznania. Santos twierdził, że Carlos ma obsesję na punkcie Moskwy i bez przerwy mówi o swojej siatce, którą tam tworzy. Jedyną konkretną osobą, o której słyszał, choć nie znał jej nazwiska, był jakiś wysoki funkcjonariusz KGB, ale Szakal twierdził, że ma też wielu innych ludzi na różnych ważnych stanowiskach i że opłaca ich od wielu lat.

– Z tego wynika, że chce stworzyć sobie oparcie w kręgach władzy – zauważył Krupkin. – Mimo wszystko w dalszym ciągu wierzy, że będzie mógł wrócić. To rzeczywiście człowiek o chorobliwie wybujałej osobowości, ale nigdy tak naprawdę nie zrozumiał duszy Rosjanina. Owszem, może na jakiś czas skorumpować kilku największych oportunistów, ale każdy z nich zdradzi go przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nikt nie chce znaleźć się na Łubiance ani w syberyjskim gułagu. Jego plany prędzej czy później muszą się zawalić.

– Jeśli tak, to tym bardziej powinien polecieć do Moskwy i zapalić mocną flarę, żeby we wszystkim się zorientować.

– Co przez to rozumiesz? – zapytał Bourne.

– Fiasko jego planów, o którym mówił Dymitr, rozpocznie się od zdemaskowania wtyczki Szakala na placu Dzierżyńskiego. Jedyny sposób, żeby tego uniknąć, to zjawić się na miejscu i ocenić sytuację. Albo informator zdoła się zaszyć w mysią dziurę i przeczekać niebezpieczeństwo, albo trzeba będzie go usunąć.

– Przypomniałem sobie jeszcze coś, co powiedział Santos – wtrącił się Bourne. – Większość Rosjan skaptowanych przez Carlosa mówi po francusku. Szukajcie wysokich urzędników państwowych, którzy znają francuski.

Z radia ukrytego w kieszeni Krupkina dobiegły dwa ostre sygnały. Rosjanin wyjął urządzenie i zbliżył je do ust.

– Tak?

– Nie wiem, jak to się stało ani dlaczego, towarzyszu, ale przed wejście do budynku właśnie podjechała limuzyna ambasadora! – W głosie Siergieja słychać było ogromne napięcie. – Przysięgam, nie mam pojęcia, o co tu chodzi!

– Ale ja mam. Sam ją wezwałem.

– Przecież wszyscy zauważą proporczyk na błotniku!

– W tym także ten czujny staruszek w brązowym samochodzie. Zaraz schodzimy. Wyłączam się. – Krupkin schował nadajnik i zwrócił się do dwóch mężczyzn i kobiety: – Samochód przyjechał, panowie. Gdzie się spotkamy, Domie? I kiedy?

– Dziś wieczorem – odparła Lavier. – W La Galerie d'Or na rue de Paradis będzie otwarcie nowej wystawy jakiegoś bubka, który chce też zostać gwiazdą rocka, ale akurat jest na fali, więc na pewno przyjdzie masa ludzi.

– W takim razie, do wieczora… Chodźmy, panowie. Choć to wbrew naszym przyzwyczajeniom, musimy się postarać, żeby wszyscy zwrócili na nas uwagę.

Gęsty tłum przelewał się wśród plam światła przy wtórze ogłuszającej muzyki zespołu rockowego, który na szczęście umieszczono w jednym z bocznych pomieszczeń, w pewnym oddaleniu od samej ekspozycji. Gdyby nie wiszące na ścianach obrazy, oświetlone małymi, punktowymi reflektorami, można by odnieść wrażenie, że jest się w dyskotece, a nie w jednej z najbardziej eleganckich galerii Paryża.

Dominique Lavier dyskretnymi spojrzeniami i poruszeniami głowy zaprowadziła Krupkina do kąta sporej sali. Ich pogodne twarze, wysoko uniesione brwi i wybuchy śmiechu maskowały prawdziwą treść rozmowy.

– Starcy otrzymali informację, że monseigneur wyjeżdża na kilka dni, ale mają w dalszym ciągu prowadzić poszukiwania wysokiego Amerykanina i jego kulejącego towarzysza.

– Chyba musiałaś być bardzo przekonująca.

– Kiedy przekazałam mu wiadomość, umilkł, ale w jego oddechu słychać było potworną nienawiść. Dosłownie zlodowaciałam.

– Jest już w drodze do Moskwy… – powiedział cicho Rosjanin. – Na pewno przez Pragę.

– Co teraz zrobicie?

Krupkin odchylił głowę i parsknął bezgłośnym, udawanym śmiechem, po czym spojrzał na nią i odpowiedział spokojnym głosem:

– Polecimy za nim.

131
{"b":"97555","o":1}