– Jeśli tak, to Kościół okazał się bardziej przewidujący od was – odparł Aleks tonem żartobliwej wymówki. – Pozbyli się go szybciej niż wy.
Krupkin parsknął śmiechem.
– Nigdy nie lekceważyłem Watykanu. Udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że nasz szalony Józef Stalin w ogóle nie miał pojęcia, o co chodzi, kiedy zapylał, iloma dywizjami dysponuje papież. Jego świątobliwość nie potrzebuje ani jednej, bo i tak potrafi osiągnąć więcej, niż Stalinowi udało się załatwić kolejnymi czystkami. Prawdziwą władzę ma ten, kto potrafi zasiać najsilniejszy strach, czyż nie tak, Aleksiej? Wszyscy wielcy tego świata kierowali się tą zasadą, a przecież najbardziej boimy się śmierci, a także tego, co czeka nas potem. Kiedy wreszcie wydoroślejemy i każemy im iść do diabła?
– Śmierć… – szepnął Jason, marszcząc z zastanowieniem brwi. – Śmierć na rue de Rivoli, w hotelu Meurice, na bulwarze Lefebvre… Boże, zupełnie zapomniałem! Dominique Lavier! Była w Meurice, może nadal tam jest. Powiedziała, że będzie ze mną współpracować.
– Dlaczego miałaby to zrobić? – zapytał ostro Krupkin.
– Dlatego, że Carlos zabił jej siostrę, a ona nie miała innego wyjścia, jak przyłączyć się do niego albo również zginąć. – Bourne ponownie odwrócił się do konsolety. – Muszę zadzwonić do Meurice…
– 426- 038- 60 – podpowiedział Krupkin; Jason chwycił ołówek i zapisał numer w otwartym notesie Aleksa. – Urocze miejsce, kiedyś podobno bywali tam nawet królowie. Mają znakomite dania z rusztu.
Bourne wystukał numer i nakazał gestem ciszę. Poprosił telefonistkę z hotelowej centrali o połączenie z pokojem madame Brielle, a kiedy usłyszał w odpowiedzi "mais, ouf, odetchnął z ulgą.
– Tak? – odezwała się Dominique Lavier.
– To ja, madame – powiedział Jason po francusku z ledwo uchwytnym angielskim akcentem. – Pani gospodyni powiedziała nam, że będziemy mogli panią tu zastać. Suknia jest już gotowa. Serdecznie przepraszamy za spóźnienie.
– Mieliście mi ją przywieźć wczoraj w południe! Chciałam wystąpić w niej wieczorem w Le Grand V6four. To niedopuszczalne!
– Jeszcze raz najmocniej panią przepraszam. Możemy natychmiast do starczyć ją do hotelu.
– Jest pan idiotą! Chyba powiedziano panu, że zatrzymałam się tutaj tylko na dwa dni. Proszę ją zawieźć do mojego mieszkania na Montaigne, i lepiej, żeby była tam przed czwartą, bo jak nie, to pieniądze zobaczycie dopiero za pół roku!
Lavier przerwała raptownie rozmowę.
Bourne odłożył słuchawkę; na jego czole poniżej linii lekko szpakowatych włosów pojawiły się krople potu.
– Zbyt długo byłem poza grą – stwierdził, oddychając głęboko. – Będzie o czwartej w swoim mieszkaniu na Montaigne.
– A kto to w ogóle jest, do diabła? – wykrzyknął zdesperowany Conklin.
– Dominique Lavier, tyle tylko, że używa imienia swojej zamordowanej siostry Jacqueline. Podszywa się pod nią od wielu lat – wyjaśnił Krupkin.
– Wiedzieliście o tym? – zapytał z podziwem Jason.
– Tak, ale nic nam to nie dało. Wszystko zostało załatwione tak, jak to się zwykle odbywa w świecie haute couture – kilkumiesięczna nieobecność, niewielki zabieg chirurgiczny, a przy okazji odpowiednie przeszkolenie. Ci ludzie tak naprawdę nigdy się sobie nie przyglądają ani nie słuchają tego, co mówią inni. Obserwowaliśmy ją, ale nie było najmniejszych szans na to, żeby mogła zaprowadzić nas do Szakala, bo nie miała do niego bezpośredniego dostępu. Wszystko, co dociera do Carlosa, przechodzi przez nieprawdopodobnie gęste sito. Taki ma sposób działania.
– Nie zawsze – zaprzeczył Bourne. – Był taki człowiek nazwiskiem Santos, prowadził podejrzaną spelunę w Argenteuil, nazywała się Le Coeur du Soldat. On miał do niego bezpośredni dostęp.
Krupkin uniósł brwi.
– Był? Miał? Dlaczego używa pan czasu przeszłego?
– Bo już nie żyje.
– A ta spelunka w Argenteuil jeszcze działa?
– Została zamknięta – przyznał Jason.
– A więc kontakt się urwał, prawda?
– Owszem, ale ja wierzę w to, co mi powiedział, bo właśnie za to został zabity. Próbował się wyrwać, tak samo jak teraz próbuje ta kobieta, tyle tylko, że Santos był znacznie dłużej związany z Szakalem. Kiedyś, jeszcze na Kubie, Carlos wyciągnął go spod luf plutonu egzekucyjnego. Szakal wiedział, że może mu ufać, i przez wiele lat ufał. Jestem o tym przekonany, bo numer, który dostałem od Santosa, okazał się autentyczny, a trudno o lepszy dowód.
– Fascynujące – mruknął Krupkin, nie spuszczając wzroku z twarzy Jasona. – Ale zarówno ja, jak i mój stary, dobry wróg Aleksiej, który patrzy na pana z dokładnie taką samą miną jak ja, moglibyśmy zapytać, do czego pan zmierza. W pańskich słowach pobrzmiewa coś w rodzaju ostrzeżenia.
– Ono dotyczy pana, nie nas.
– Jak to?
– Santos powiedział mi, że tylko czterej ludzie na świecie mają bezpośredni dostąp do Szakala. Jeden z nich pracuje przy placu Dzierżyńskiego, pański zwierzchnik. "Bardzo wysoko postawiony", tak określił go Santos, który, jak się zorientowałem, nie darzył go szczególnym szacunkiem.
Przez chwilę Dymitr Krupkin wyglądał tak, jakby został spoliczkowany przez członka Biura Politycznego na środku placu Czerwonego podczas pierwszomajowego pochodu. Krew odpłynęła mu z twarzy, a oczy przybrały szklisty, oszołomiony wyraz.
– Co jeszcze panu powiedział? Muszę wiedzieć!
– Tylko to, że Carlos ma obsesję na punkcie Moskwy i cały czas tworzy tam swoją siatkę. Gdyby udało się panu zidentyfikować tego człowieka z placu Dzierżyńskiego, zrobilibyśmy wielki krok naprzód, bo na razie mamy tylko Dominique Lavier…
– Niech to szlag trafi! – ryknął Krupkin, przerywając Bourne'owi w pół zdania. – Szaleństwo, ale całkowicie logiczne szaleństwo! Odpowiedział pan za jednym zamachem na kilka pytań, które od dawna nie dawały mi spokoju. Tyle razy byłem już tak blisko, a jednak nigdy nic z tego nie wychodziło… Muszę wam powiedzieć, panowie, że diabelskie sztuczki potrafią wyczyniać nie tylko ci, co mieszkają na stałe w piekle. Boże, robili ze mną, co chcieli, a ja nie wiedziałem, że jestem tylko zwykłą marionetką… Ani słowa więcej przez ten telefon!
W Moskwie zegary wskazywały wpół do czwartej po południu. Niemłody już mężczyzna w mundurze oficera Armii Czerwonej szedł tak szybko, jak tylko pozwalał mu jego wiek, szerokim korytarzem na czwartym piętrze kwatery głównej KGB przy placu Dzierżyńskiego. Ponieważ dzień był gorący, a klimatyzacja, jak zwykle, prawie nie działała, generał Grigorij Rodczenko pozwolił sobie na pewien luksus związany z jego rangą: rozpiął kołnierzyk munduru. Choć strużki potu w dalszym ciągu spływały po jego pooranej głębokimi bruzdami twarzy, to i tak odczuł sporą ulgę.
Dotarłszy do wind, nacisnął guzik i czekał na przyjazd kabiny, ściskając w ręku klucz. Kiedy otworzyły się drzwi po prawej stronie, stwierdził z zadowoleniem, że winda jest pusta, dzięki czemu nie będzie musiał nikogo z niej wypraszać. Wszedł do środka i wsadził klucz w jeden z otworów umieszczonych obok rzędu przycisków. Winda natychmiast ruszyła w dół, by zatrzymać się dopiero na najniższym poziomie mieszczących się pod gmachem podziemi.
Kiedy drzwi rozsunęły się i generał wyszedł z kabiny, natychmiast uderzyła go niezwykła cisza panująca w długim korytarzu. Za chwilę to się zmieni, pomyślał. Skierował się w lewo, do dużych stalowych drzwi z napisem: WSTĘP TYLKO DLA UPOWAŻNIONYCH
Co za głupota, pomyślał, wyjmując z kieszeni plastikową kartę, którą następnie wsunął ostrożnie do szczeliny w ścianie. Przecież i tak bez tego elektronicznego klucza nikt nie wszedłby do środka. Mogło to się także przydarzyć tym, którzy zbyt szybko wkładali klucz do czytnika. Kiedy rozległy się dwa głośne trzaśnięcia, Rodczenko wyjął kartę, a grube drzwi otworzyły się bezszelestnie na dobrze naoliwionych zawiasach. Umieszczona nad nimi kamera zarejestrowała wejście generała.
Pomieszczenie było niskie, wielkością dorównywało co najmniej carskiej sali balowej, ale nikomu nie przyszło na myśl, żeby je czymś ozdobić. Całą przestrzeń podzielono białymi przepierzeniami na wiele rzęsiście oświetlonych komórek zastawionych najróżniejszym elektronicznym sprzętem; wśród czarnych i szarych urządzeń uwijało się kilkaset osób ubranych w nienagannie białe kombinezony. Powietrze było tu chłodne, a nawet zimne, gdyż wymagały tego urządzenia; znajdowało się tu centrum łączności KGB. Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę napływały tutaj informacje z całego świata.
Stary żołnierz ruszył doskonale znaną sobie drogą do końca sali, po czym skręcił w lewo i wszedł do ostatniej komórki przy samej ścianie. Była to długa wędrówka, a generał odczuwał już spore zmęczenie. Znalazłszy się w maleńkim pokoiku, skinął głową operatorowi, który na widok gościa zdjął grubo wyściełane słuchawki. Siedział przy obszernej, elektronicznej konsolecie wyposażonej w niezliczone przyciski i wskaźniki, a także w komputerową klawiaturę. Rodczenko usiadł na metalowym krześle stojącym obok stanowiska operatora, odetchnął kilka razy, żeby pozbyć się nieznośnego łomotania w skroniach, po czym zapytał:
– Są jakieś wiadomości od pułkownika Krupkina z Paryża?
– Są wiadomości o pułkowniku Krupkinie, towarzyszu generale. Zgodnie z waszym poleceniem prowadzimy podsłuch wszystkich jego rozmów telefonicznych, w tym także międzynarodowych, na które osobiście udzielił zezwolenia. Kilka minut temu dostałem z Paryża nagranie. Wydaje mi się, że powinniście je przesłuchać.
– Jak zwykle spisaliście się znakomicie, towarzyszu. Jestem wam bardzo zobowiązany. Jestem pewien, że pułkownik Krupkin poinformuje nas o wszystkim, ale sami wiecie, jak bardzo jest zajęty…
– Nie musicie mi niczego wyjaśniać, towarzyszu generale. Rozmowy, które usłyszycie, zostały nagrane w ciągu ostatniej półgodziny. Mogę zaczynać?
Rodczenko założył słuchawki i skinął głową. Operator podsunął mu notatnik i pudełko z zatemperowanymi ołówkami, po czym wcisnął jeden z guzików na konsolecie; generał Rodczenko, trzecia figura w Komitecie, pochylił się nieco do przodu, wsłuchując się w zarejestrowane głosy. Po chwili zaczął robić notatki, a w kilka minut później pisał właściwie już bez przerwy. Kiedy nagranie dobiegło końca, zdjął słuchawki i utkwił w operatorze nieruchome spojrzenie swoich wąskich słowiańskich oczu. Bruzdy na jego twarzy wydawały się jeszcze głębsze niż zwykle.