Литмир - Электронная Библиотека

– Na pewno by to zrobił – potwierdził Charles Casset. Siedział w fotelu przed biurkiem dyrektora, trzymając w ręku wydruk ze ściśle tajnymi, wydobytymi z pamięci komputera informacjami. – Zrozumiesz, kiedy to przeczytasz. Kilkanaście lat temu w Paryżu Aleks rzeczywiście usiłował zabić Bourne'a. Chciał zastrzelić swego najlepszego przyjaciela, bo uwierzył w coś, co było od początku do końca nieprawdą.

– Conklin jest teraz w drodze do Paryża. Zabrał ze sobą Morrisa Panova.

– To twój problem, Peter. Ja na pewno bym mu na to nie pozwolił.

– Nie mogłem odmówić.

– Oczywiście, że mogłeś, tylko po prostu nie chciałeś.

– Jesteśmy jego dłużnikami. Wprowadził nas na trop "Meduzy", a to najważniejsza sprawa, Charlie, z jaką mieliśmy kiedykolwiek do czynienia!

– Zdaję sobie z tego sprawę, dyrektorze Holland – odparł chłodno Casset. – Widzę również, że korzystając z międzynarodowych powiązań, usiłuje pan na własną rękę rozpracować wewnątrzkrajowy spisek, zamiast przekazać sprawę uprawnionym do tego organom, to jest FBI.

– Usiłujesz mnie nastraszyć, padalcu?

– To chyba jasne, prawda? – Na twarzy Casseta pojawił się skąpy, suchy uśmiech. – Łamie pan prawo, panie dyrektorze… Nieładnie, chłopczyku, jak powiedziałby mój dziadek.

– Czego ty chcesz ode mnie, do cholery? – nie wytrzymał Holland.

– Żebyś pomógł jednemu z najlepszych ludzi, jakich mieliśmy. Nie tylko chcę tego, ale wręcz żądam.

– Jeśli sądzisz, że powiem mu wszystko, łącznie z nazwą tej firmy z Wall Street, to znaczy, że ci zupełnie odbiło. Przecież to nasz główny atut!

– Na litość boską, lepiej wracaj z powrotem do marynarki, admirale – wycedził lodowatym tonem zastępca dyrektora CIA. – Jeżeli wydaje ci się, że właśnie o to mi chodzi, to znaczy, że niczego się nie nauczyłeś, siedząc w tym fotelu!

– Uważaj, co mówisz, mądralo. Mógłbym to podciągnąć pod niesubordynację.

– Bo to jest niesubordynacja, tyle tylko, że nie jesteśmy w marynarce. Nie możesz przeciągnąć mnie pod kilem, powiesić na maszcie ani cofnąć mi przy działu rumu. Możesz mnie co najwyżej wyrzucić, ale jeśli to zrobisz, sporo ludzi zacznie się zastanawiać, co cię do tego skłoniło, a to zapewne nie przyniesie Agencji zbyt wiele korzyści. Wydaje mi się jednak, że możemy tego uniknąć.

– O czym ty właściwie mówisz, Charlie?

– Przede wszystkim nie mówię o tej firmie adwokackiej z Nowego Jorku. Masz rację: to nasz główny atut, a Aleks od razu zacząłby po kolei obdzierać wszystkich ze skóry, dzięki czemu zostalibyśmy z tym, co mieliśmy przedtem, czyli z niczym.

– Właśnie czegoś takiego się obawiałem…

– I słusznie – przerwał mu Casset, kiwając głową. – W związku z tym będziemy trzymać Aleksa tak daleko od tego, jak to tylko możliwe, ale jednocześnie damy mu namacalny dowód, że się o niego troszczymy i że w razie potrzeby może na nas liczyć.

W gabinecie dyrektora CIA zapadło milczenie. Po dłuższej chwili przerwał je Peter Holland:

– Nie rozumiem ani słowa z tego, co mówisz.

– Zrozumiałbyś, gdybyś lepiej znał Conklina. On już wie, że istnieje bezpośredni związek między "Meduzą" i Szakalem. Jak to nazwałeś? Samospełniająca się przepowiednia, tak?

– Powiedziałem, że strategia była wręcz doskonała i dlatego doprowadziła do wydarzeń, które przewidywała. DeSole odegrał niespodziewanie rolę katalizatora, który wszystko przyśpieszył, łącznie z własną śmiercią i tym, co się wydarzyło na Montserrat… Co ma być tym namacalnym dowodem?

– Nić. Zdając sobie sprawę, jak dużo wie, nie możesz mu pozwolić, żeby hasał po Europie jak kula armatnia, tak samo jak nie możesz ujawnić nazwy tej firmy na Wall Street. Musisz cały czas wiedzieć, co robi i jakie mą zamiary, a do tego potrzebujesz kogoś takiego jak jego przyjaciel Bernardine, tyle tylko, że ten ktoś musi być również naszym przyjacielem.

– Gdzie mogę znaleźć takiego człowieka?

– Chyba znam kandydata… Mam nadzieję, że nasza rozmowa nie jest nagrywana?

– Możesz być tego pewien – odparł Holland ze śladem gniewu w głosie. – Nie stosuję takich sztuczek, a codziennie rano całe biuro jest dokładnie sprawdzane. Kto jest tym kandydatem?

– Pewien człowiek z ambasady radzieckiej w Paryżu – odparł spokojnie Casset. – Myślę, że uda nam się z nim dogadać.

– Nasza wtyczka?

– Skądże znowu! Oficer KGB mający właściwie tylko trzy zadania: od szukać Carlosa; zabić Carlosa; chronić Nowogród.

– Nowogród…? To zamerykanizowane miasteczko w Rosji, gdzie szkolono Szakala?

– I skąd uciekł, zanim zdążyli rozstrzelać go jako szaleńca. Tak, ale ono wcale nie jest tylko amerykańskie. Podzielono je na wiele części: brytyjską, francuską, izraelską, holenderską, hiszpańską, zachodnioniemiecką i Bóg tylko wie, na jakie jeszcze… Zajmuje kilkanaście kilometrów kwadratowych w samym sercu lasów nad rzeką Wołchow. Gdyby udało ci się tam dostać, mógłbyś przysiąc, że byłeś w kilkunastu państwach. Nowogród jest jedną z najściślej strzeżonych tajemnic Moskwy, podobnie jak aryjskie farmy rozrodcze w hitlerowskich Niemczech. Rosjanie pragną dostać Szakala w swoje ręce co najmniej równie mocno, jak Jason Bourne.

– Myślisz, że ten gość z KGB chciałby z nami współpracować i informować nas o każdym ruchu Conklina, gdyby udało im się nawiązać kontakt?

– Mogę spróbować. Przecież mamy wspólny cel, a poza tym Aleks na pewno by go zaakceptował, bo doskonale wie, jak bardzo Rosjanom zależy na wyeliminowaniu Carlosa.

Holland pochylił się w fotelu.

– Powiedziałem Conklinowi, że będę mu pomagał tak długo, jak długo nie zagrozi to naszemu pościgowi za "Meduzą"… Za niecałą godzinę wyląduje w Paryżu. Mam mu zostawić wiadomość w stanowisku dla dyplomatów, żeby skontaktował się z tobą?

– Powiedz, żeby zadzwonił do Charlie Bravo Plus Jeden – powiedział Casset, wstając z miejsca i kładąc wydruk na biurku. – Nie wiem, jak dużo uda mi się załatwić w ciągu godziny, ale spróbuję. Mam bezpieczny kanał łączności z Rosjanami głównie dzięki naszej nieocenionej konsultantce z Paryża.

– Daj jej premię.

– Sama o nią poprosiła… A właściwie zażądała. Prowadzi najlepszy zakład w mieście. Dziewczęta chodzą co tydzień na badania.

– Może zatrudnilibyśmy wszystkie? – zaproponował z uśmiechem dyrektor.

– Niedługo tak będzie, bo siedem już dla nas pracuje – odparł jego zastępca poważnym tonem, któremu jednak przeczyły wysoko uniesione brwi.

Doktor Morris Panov, podtrzymywany przez dziarskiego porucznika marines, wyszedł na uginających się nogach z kabiny wojskowego samolotu.

– Nie rozumiem, jak wy możecie tak dobrze wyglądać po takiej cholernej podróży? – zapytał psychiatra.

– Zapewniam pana, sir, że po kilku godzinach swobody w Paryżu wyglądamy znacznie gorzej.

– Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, poruczniku. I dzięki Bogu… Gdzie się podział ten kulejący dżentelmen, który mi towarzyszył?

– Pojechał odebrać dyplograf, sir.

– Co proszę? Znowu jakieś słowo, które już z założenia ma nic nie znaczyć?

– Wcale nie, sir – roześmiał się porucznik, prowadząc Panova do elektrycznego wózka z amerykańską flagą na zderzaku i żołnierzem za kierownicą. – Przy podchodzeniu do lądowania dostaliśmy z wieży sygnał, że nadeszła dla niego jakaś pilna wiadomość.

– A ja już myślałem, że po prostu poszedł do łazienki.

– To z pewnością też, sir. – Porucznik położył walizeczkę doktora w skrzyni ładunkowej i pomógł mu wejść do wózka. – Ostrożnie, sir. Proszą,, podnieść trochę wyżej nogę…

– To tamten, nie ja! – zaprotestował Panov. – Ja mam nogi w porządku.

– Powiedziano nam, że jest pan chory, sir.

– Ale nie na nogi, do cholery… Przepraszam, młody człowieku. Nie lubię latać w czymś niewiele większym od szybowca dwieście czterdzieści kilometrów nad ziemią. Niewielu astronautów wychowało się na Tremont Avenue…

– Pan mówi serio, doktorze?

– Proszę?

– Ja jestem z Garden Street, tuż koło zoo! Nazywam się Fleishman, Morris Fleishman. Miło spotkać rodaka z Bronksu!

– Morris? – zapytał Panov, ściskając wyciągniętą dłoń. – Morris Komandos? Powinienem był pogadać z twoimi rodzicami… Trzymaj się, Mo. I dziękuję za opiekę.

– Niech pan szybko dobrzeje, doktorze, a jak pan znowu zobaczy Tremont Avenue, proszę ją ode mnie pozdrowić.

– Oczywiście, Mo – odparł Mo i uniósł rękę w pożegnalnym geście. Wózek bezszelestnie ruszył z miejsca.

Cztery minuty później w towarzystwie kierowcy Panov wszedł do długiego szarego korytarza służącego przybywającym do Francji dyplomatom, akredytowanym przez Quai d'Orsay. Niebawem dotarli do obszernego pomieszczenia, w którym tu i ówdzie stały grupki rozmawiających w najróżniejszych językach kobiet i mężczyzn. Panov stwierdził z niepokojem, że nigdzie nie widzi Conklina i właśnie miał zamiar zapytać o niego kierowcę, kiedy podeszła do niego młoda kobieta w kostiumie hostessy.

– Docteur? – zwróciła się do Panova.

– Owszem – odparł Mo, nie kryjąc zaskoczenia. – Obawiam się jednak, że mój francuski jest na niezbyt wysokim poziomie, jeśli w ogóle jest na ja kimkolwiek.

– Nie szkodzi, sir. Pański towarzysz poprosił, żeby pan tutaj na niego zaczekał. Twierdził, że to kwestia zaledwie kilku minut… Proszę, zechce pan spocząć? Czy mam przynieść drinka?

– Burbon z lodem, jeśli pani taka miła – odparł Panov, siadając w fotelu.

– Oczywiście, sir. – Hostessa oddaliła się, a kierowca postawił obok Panova jego teczkę.

– Muszę już wracać do samochodu – oświadczył. – Tutaj jest pan bezpieczny, doktorze.

– Ciekawe, dokąd on poszedł… – mruknął Panov, spoglądając na zegarek.

– Może do telefonu. Oni wszyscy tak robią: odbierają wiadomość, a potem pędzą do głównego holu, żeby zadzwonić z automatu. Nigdy nie korzystają z telefonów, które są tutaj. Ruscy zawsze gonią najszybciej, a Arabowie idą dostojnie jak żyrafy.

– To widocznie ze względu na różnice klimatyczne – zauważył z uśmiechem psychiatra.

– Na pana miejscu nie zakładałbym się o to. – Kierowca roześmiał się i zasalutował Panovowi. – Proszę na siebie uważać, sir, i trochę odpocząć. Wygląda pan na zmęczonego.

118
{"b":"97555","o":1}