Литмир - Электронная Библиотека

– Johnny? Naprawdę myślisz, że…

– Cały czas myślę, nie mogę ani na chwilę przestać! – przerwał jej Jason. Ruszył szybkim krokiem przed siebie, trzymając ją mocno za rękę, tak że musiała pobiec truchcikiem, żeby za nim nadążyć. – Glace… – przeczytał napis na szybie po prawej stronie.

– Lody?

– W środku jest automat- powiedział, zwalniając kroku. Podeszli do drzwi ozdobionych wywieszkami reklamującymi kilkanaście różnych smaków. – Dla mnie waniliowe – rzucił, wciągając ją za sobą do zatłoczonego wnętrza.

– Ile gałek?

– Wszystko jedno.

– Przecież w tym hałasie nie będziesz go słyszał…

– Ale on mnie usłyszy, a o to w tej chwili chodzi. Zajmij się czymś przez chwilę. – Bourne podszedł do telefonu. Teraz doskonale rozumiał, dlaczego nikt nie korzystał z tego aparatu; hałas panujący w pomieszczeniu był rzeczywiście nie do zniesienia. – Mademoiselle, s 'il vous plait, c 'est urgent!

Trzy minuty później, zatykając rozpaczliwie dłonią ucho, Jason usłyszał w słuchawce głos najbardziej denerwującego pracownika pensjonatu.

– Mówi Pritchard, kierownik recepcji Pensjonatu Spokoju. Telefonistka poinformowała mnie, sir, że dzwoni pan w bardzo pilnej sprawie. Czy wolno mi zapytać, co jest przyczyną…

– Zamknij się! – ryknął Jason, usiłując przekrzyczeć harmider panujący we wnętrzu zatłoczonej lodziarni w Corbeil- Essonnes we Francji. – Poproś do telefonu pana St. Jay, tylko szybko! Mówi jego szwagier.

– Jak się cieszę, że pana słyszę, sir! Wiele u nas się zdarzyło, odkąd pan wyjechał. Pańskie urocze dzieci czują się bardzo świetnie, chłopiec bawi się ze mną na plaży, a…

– Chcę mówić z panem St. Jacques. Natychmiast!

– Oczywiście, sir. Jest na górze…

– Johnny?

– David! Gdzie jesteś?

– Nieważne. Uciekaj stamtąd! Zabierz dzieciaki i panią Cooper i uciekaj!

– Wiemy o wszystkim, Dave.

– Kto?

– Dave. To przecież ty, prawda?

– Tak, oczywiście… Co wiecie?

– Kilka godzin temu dzwonił Aleks Conklin i powiedział, że mamy spodziewać się wiadomości od faceta o nazwisku Peter Holland. Zdaje się, że to szef waszego wywiadu, prawda?

– Tak. I co, zadzwonił?

– Owszem, dwadzieścia minut później. Mają nas ewakuować o drugiej po południu. Potrzebują tych kilku godzin, żeby załatwić zezwolenie na przelot wojskowej maszyny. Dołączyłem do ekipy panią Cooper, bo twój niedorozwinięty syn twierdzi, że nie potrafi zmienić siostrzyczce pieluszek… David, co się właściwie dzieje, do diabła? Gdzie jest Marie?

– Później wszystko ci wyjaśnię. Rób to, co ci każe Holland. Powiedział, dokąd was zabiera?

– Nie, aleja ci coś powiem: żaden pieprzony jankes nie będzie rozkazywał ani mnie, ani dzieciakom mojej siostry, która bądź co bądź jest Kanadyjką. Jemu też to powiedziałem, rzecz jasna.

– To miło z twojej strony. Zawsze dobrze jest mieć wśród przyjaciół dyrektora CIA, prawda?

– Gówno mnie to obchodzi. U nas ten skrót oznacza Ciemne Interesy Amerykanów, i to też mu powiedziałem!

– Jeszcze lepiej… Co on na to?

– Wydusił z siebie, że chce nas umieścić w pewnym bezpiecznym domu w Wirginii, a ja mu na to, że mój jest wystarczająco bezpieczny, a w dodatku jest w nim restauracja, służba, plaża i dziesięciu strażników, którzy mogą mu odstrzelić jaja z odległości dwustu metrów.

– Jesteś uosobieniem taktu. Jak na to zareagował?

– Roześmiał się, a potem wyjaśnił, że w Wirginii mają dwudziestu strażników, którzy mogą odstrzelić moje jaja z czterystu metrów, a dodatkowo znakomitą kucharkę, wyśmienitą służbę i najnowszy telewizor dla dzieci.

– Brzmi dosyć przekonująco.

– Potem powiedział coś jeszcze bardziej przekonującego, na co już nie miałem odpowiedzi. Twierdzi mianowicie, że nikt niepowołany tam się nie dostanie, jest to bowiem podarowana rządowi przez pewnego starego ambasadora mającego więcej pieniędzy, niż wynosi roczny budżet Kanady, ogromna posiadłość w Fairfax z własnym lotniskiem i tylko jedną drogą dojazdową, cztery mile w bok od autostrady.

– Znam to miejsce – powiedział Bourne, krzywiąc się z powodu panującego w lodziarni hałasu. – Posiadłość Tannenbaum. Holland ma rację: to najlepsze miejsce z możliwych. Chyba nas lubi.

– Pytam po raz drugi: gdzie jest Marie?

– Ze mną.

– A więc znalazła cię!

– Później, Johnny. Skontaktuję się z tobą w Fairfax.

Kiedy Jason odwiesił słuchawkę, ujrzał swoją żonę przepychającą się przez tłum z plastikowym pomarańczowym kubkiem wypełnionym jakąś brązową masą, z której sterczała również plastikowa niebieska łyżeczka.

– Co z dziećmi? – zapytała, przekrzykując harmider i wpatrując się w niego błyszczącymi oczami.

– Wszystko w porządku, nawet lepiej niż można było się spodziewać. Aleks doszedł do tego samego wniosku co ja. Peter Holland zabierze wszystkich, łącznie z panią Cooper, do domu- twierdzy w Wirginii.

– Dzięki Bogu!

– Dzięki Aleksowi. – Bourne zajrzał do kubka. – A co to jest, do licha? Nie mieli waniliowych?

– Czekoladowe z polewą kakaową. Stały przed jakimś facetem, ale był tak zajęty wymyślaniem żonie, że nie zauważył, jak je wzięłam.

– Ale ja nie lubię czekoladowych z polewą kakaową!

– Więc zwymyślaj za to żonę. Chodźmy, musimy jeszcze zrobić zakupy.

Wczesnopopołudniowe karaibskie słońce świeciło jasno nad Pensjonatem Spokoju, kiedy John St. Jacques zszedł do głównego holu, niosąc w prawej ręce dużą sportową torbę. Skinął głową Pritchardowi, któremu wyjaśnił przed chwilą przez telefon, że wyjeżdża na kilka dni, ale odezwie się natychmiast, jak tylko dotrze do Toronto. Personel już wie o jego wyjeździe, a on bez wahania pozostawia pensjonat pod fachową opieką swego zastępcy i jego nieocenionego pomocnika, pana Pritcharda. Jest całkowicie pewien, że wiedza dwóch tak odpowiedzialnych ludzi wystarczy do rozwiązania wszystkich problemów, jakie ewentualnie mogą się pojawić podczas jego nieobecności, tym bardziej że oficjalnie Pensjonat Spokoju zawiesił działalność. Niemniej jednak w razie najmniejszych nawet kłopotów należy natychmiast skontaktować się z sir Henrym Sykesem na Montserrat.

– Moja wiedza na pewno w zupełności wystarczy, sir! – odparł z dumą Pritchard. – Wszyscy będą pracować równie starannie, jak wtedy, kiedy przebywa pan na miejscu!

St. Jacques wyszedł przez szklane drzwi z owalnego budynku i ruszył w kierunku pierwszej willi po prawej stronie, stojącej najbliżej schodów prowadzących na plażę i nabrzeże. Tam właśnie pani Cooper i dwoje dzieci czekało na przylot helikoptera Marynarki Wojennej USA mającego przewieźć ich na Puerto Rico, skąd wojskowym samolotem udadzą się w dalszą podróż do bazy Andrews pod Waszyngtonem.

W chwili gdy nie spuszczający oka ze swego pracodawcy Pritchard zobaczył, jak ten wchodzi do willi numer jeden, nad pensjonat nadleciał z łoskotem duży helikopter. Za kilkanaście sekund powinien usiąść na wodzie i tam czekać na przybycie pasażerów. Pasażerowie również usłyszeli huk wirników, gdyż Pritchard ujrzał niebawem, jak John St. Jacques prowadzący za rękę chłopca i arogancka pani Cooper trzymająca w ramionach starannie opatulone dziecko wychodzą z willi. Za nimi szli dwaj strażnicy, niosąc bagaże. Pritchard sięgnął pod ladę po telefon, z którego można było dzwonić bez pośrednictwa centrali, i wykręcił numer.

– Tu biuro zastępcy dyrektora Urzędu Imigracyjnego, on sam przy aparacie, słucham?

– Szanowny wujku…

– To ty? – przerwał mu urzędnik, raptownie ściszając głos. – Czego się dowiedziałeś?

– Rzeczy ogromnej wagi, zapewniam cię, drogi wuju! Słyszałem wszystko przez telefon!

– Obaj zostaniemy za to hojnie wynagrodzeni. Otrzymałem zapewnienie z najwyższego szczebla. Jest bardzo prawdopodobne, że oni wszyscy to w rzeczywistości groźni terroryści, a St. Jacques jest ich przywódcą! Podobno nawet udało im się oszukać Waszyngton. Jakie masz wiadomości, mój nadzwyczaj bystry siostrzeńcze?

– Właśnie zabierają ich do jakiegoś bezpiecznego domu w Wirginii. Posiadłość nazywa się Tannenbaum i ma nawet własne lotnisko, wyobraża wuj sobie?

– Jeżeli chodzi o te wściekłe zwierzęta, to potrafię sobie wszystko wyobrazić.

– Żeby tylko wuj nie zapomniał napomknąć o mnie, kiedy będzie przekazywał tę wiadomość…

– Nie obawiaj się, siostrzeńcze! Obaj będziemy bohaterami Montserrat…! Ale pamiętaj, chłopcze, że wszystko musi być utrzymane w najściślejszej tajemnicy. Obaj jesteśmy do tego zobowiązani! Tylko pomyśl: spośród tylu ludzi właśnie nas wybrano do pracy na rzecz wspaniałej międzynarodowej organizacji. O naszym cennym wkładzie dowiedzą się wszyscy wielcy tego świata!

– Moje serce pęka z dumy! Czy wolno mi zapytać, jak się nazywa ta i znakomita organizacja?

– Ciii! Ona nie ma nazwy. To także tajemnica, ma się rozumieć. Pieniądze zostały przekazane drogą komputerową prosto ze Szwajcarii. To jeden z dowodów jej potęgi.

– Święte przymierze… – powiedział z rozmarzeniem w głosie Pritchard.

– Które dobrze płaci, mój znakomity siostrzeńcze, a to przecież dopiero początek. Ja sam, osobiście, zbieram informacje na temat wszystkich samolotów, które startują stąd lub lądują na naszym lotnisku, i przesyłam je na Martynikę pewnemu znanemu lekarzowi! Oczywiście w tej chwili wszystkie loty są wstrzymane z polecenia gubernatora.

– To przez ten amerykański helikopter? – zapytał oszołomiony Pritchard.

– Cii! To też tajemnica, wszystko jest tajemnicą!

– Jeśli tak, to bardzo głośna tajemnica, szanowny wuju. Ludzie stoją na plaży i wybałuszają na nią oczy.

– Co takiego?

– Helikopter właśnie przyleciał. Pan Saint Jay, dzieci i ta okropna pani Cooper wchodzą już na pokład, bo…

– Muszę natychmiast zawiadomić Paryż! – wpadł mu w słowo urzędnik z Montserrat i przerwał połączenie.

– Paryż…? – powtórzył Pritchard. – Jakie to wspaniałe! Co za niezwykły zaszczyt!

Nie powiedziałem mu wszystkiego – wyjaśnił spokojnie Holland, potrząsając głową. – Chciałem to zrobić, ale nie mogłem, szczególnie po tym, co powiedział. Sam przyznał, że bez wahania wystawiłby nas do wiatru, gdyby miało to pomóc Bourne'owi albo jego żonie.

117
{"b":"97555","o":1}