– To wspaniałe libretto – przyznał Holland. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Już słyszę triumfujące tenory i widzę zdradzieckie basy, umykające pokornie ze sceny… Nie krzyw się, Aleks, ja mówię zupełnie poważnie! To naprawdę znakomity plan, tak znakomity, że zamienił się w samospełniającą się przepowiednię.
– O czym ty mówisz, do diabła?
– Twój Bourne miał od samego początku rację. Wszystko potoczyło się tak, jak zaplanował, tyle tylko, że nie był w stanie wszystkiego przewidzieć. Gdzieś po drodze nastąpiło zjawisko zwane obcopylnością, ale to było nie do uniknięcia.
– Czy mógłbyś wrócić z Marsa i wyjaśnić wszystko zwykłemu Ziemianinowi?
– "Meduza" postanowiła wykorzystać Szakala! Zabójstwo Teagartena nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości, chyba że uwierzysz w to, że Bourne wysadził w powietrze samochód generała.
– Oczywiście, że nie!
– W takim razie ktoś, kto należał do kręgu "Meduzy", a wiedział o Bournie, wpadł na pomysł posłużenia się Carlosem. Nie mogło być inaczej. Nie wspominałeś o żadnym z nich Armbrusterowi, Swayne'owi ani Atkinsonowi?
– Jasne, że nie! To nie była odpowiednia chwila, a poza tym nie byliśmy jeszcze przygotowani.
– Kto w takim razie pozostał? – zapytał Holland.
Aleks wpatrywał się przez chwilę bez słowa w dyrektora CIA.
– DeSole… – wyszeptał wreszcie.
– Tak jest. DeSole, zbyt nisko wynagradzany specjalista o nieprzeciętnym umyśle, skarżący się żartobliwie, że mając do dyspozycji tylko rządową pensję nie sposób odpowiednio wykształcić dzieci i wnuki. Był wprowadzony we wszystko od samego początku, od twojej oskarżycielskiej przemowy w sali konferencyjnej.
– Oczywiście, ale to dotyczyło wyłącznie Bourne'a i Szakala. Nikt nie wspomniał o Armbrusterze, Teagartenie ani Atkinsonie, bo wtedy jeszcze nawet nie wiedzieliśmy o nowej "Meduzie". Do licha, Peter, ty sam dowiedziałeś się o niej zaledwie siedemdziesiąt dwie godziny temu!
– Owszem, ale nie zapominaj, że DeSole musiał zostać ostrzeżony, bo przecież sam był częścią "Meduzy"… Sam mi mówiłeś, że panika wybuchła dosłownie wszędzie, poczynając od Federalnej Komisji Handlu, poprzez Pentagon, kończąc na ambasadzie w Londynie.
Conklin skinął głową.
– Do tego stopnia, że dwaj najwięksi panikarze musieli zostać usunięci, a wraz z nimi Teagarten i nasz niedoceniany DeSole. Mędrcy Królowej Wężów szybko ustalili, gdzie znajdują się jej najbardziej czułe punkty. Ale co mają z tym wspólnego Carlos albo Bourne? Nie widzę żadnego związku.
– Przecież już chyba ustaliliśmy, że taki związek istniał.
– DeSole? – Conklin pokręcił głową. – Kusząca hipoteza, ale nie wytrzymuje krytyki. Nie mógł podejrzewać, że ja wiem o naruszeniu tajemnic "Meduzy", bo wtedy jeszcze nawet nie zaczęliśmy.
– Ale kiedy już zaczęliście, musiało go to zastanowić, chociażby z tego względu, że choć pozornie jedno z drugim nie miało nic wspólnego, obie sprawy niepokojąco zbiegły się w czasie. To była zaledwie kwestia godzin, prawda?
– Dokładnie dwudziestu czterech… A przecież jedno z drugim naprawdę nie miało nic wspólnego!
– Nie dla doświadczonego analityka – odparł Holland. – Jeśli coś rży i stuka kopytami, to podświadomie rozglądasz się w poszukiwaniu konia, prawda? Przypuszczam, że w pewnym momencie DeSole skojarzył sobie Jasona Bourne'a i szaleńca, któremu udało się wtargnąć do "Meduzy" – nowej "Meduzy".
– Na litość boską, w jaki sposób?
– Nie wiem. Może po tym, jak usłyszał od ciebie, że Bourne wywodzi się ze starej "Meduzy", jeszcze tej z Sajgonu… To jest pewna poszlaka, nie uważasz?
– Mój Boże, możesz mieć rację… – Aleks opadł z powrotem na kanapę. – Głównym motywem działania naszego bezimiennego szaleńca jest to, że został odsunięty od nowej "Meduzy"! Sam to powtarzałem za każdym razem, jak dzwoniłem do któregoś z nich: "Spędził wiele lat, próbując złożyć wszystko w całość…" "Zna nazwiska, funkcje i numery kont w Zurychu…" Jezus, Maria, ja chyba zgłupiałem! Wygadywałem przez telefon takie rzeczy zupełnie obcym ludziom, a zupełnie wypadło mi z pamięci, że DeSole był przy tym, jak mówiłem wam, skąd wziął się Bourne!
– A dlaczego miałbyś o tym pamiętać? Przecież ty i Bourne postanowi liście prowadzić grę na własną rękę.
– Miałem ważne powody – odparł Conklin. – Wszystko wskazywało na to, że ty też jesteś w "Meduzie".
– Piękne dzięki.
– Nie masz co się obrażać. "Mamy faceta na samej górze w Langley", dokładnie to usłyszałem z Londynu. Co byś pomyślał na moim miejscu? A przede wszystkim, co byś zrobił?
– To samo co ty – odparł Holland ze skąpym uśmiechem na twarzy. – Ale ty jesteś podobno o tyle bardziej doświadczony i mądrzejszy ode mnie…
– Każ się wypchać.
– Nie przejmuj się aż tak bardzo. Każdy z nas w takiej sytuacji postąpiłby tak samo.
– Właśnie dlatego zaproponowałem ci, żebyś się wypchał. Oczywiście masz rację: to był DeSole. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale to musiał być on. Prawdopodobnie po prostu pogrzebał w swojej pamięci. Czy wiesz, że on nigdy niczego nie zapominał? Jego umysł był jak gąbka chłonąca wszystko, co działo się dookoła. Pamiętał poszczególne słowa i zdania, nawet nie artykułowane pomruki, o których wszyscy dawno zapomnieli… A ja opowiedziałem mu całą historię Bourne'a i Szakala, żeby potem ktoś mógł ją wykorzystać w Brukseli.
Ten ktoś zrobił dużo więcej, Aleks – powiedział Holland, pochylając się nad biurkiem i przekładając piętrzące się na nim papiery. – Ukradł twój scenariusz i wykorzystał przygotowaną przez ciebie strategię. Poszczuł Jasona Bourne'a na Szakala, ale smycz trzyma "Meduza", nie my. Bourne znalazł się w Europie w takiej samej sytuacji jak trzynaście lat temu, może ze swoją żoną, może bez niej, z tą tylko różnicą, że oprócz Carlosa, Interpolu i policji wszystkich krajów ma na karku jeszcze jednego, śmiertelnie groźnego przeciwnika.
– Właśnie to masz w tych papierach, prawda? Informacje z Nowego Jorku?
– Nie mogę niczego gwarantować, ale tak mi się wydaje. To jest właśnie ta obcopylność, o której mówiłem: dzika pszczoła przeleciała nie proszona z kwiatka na kwiatek, przenosząc truciznę.
– Czy mógłbyś wydusić z siebie coś konkretnego?
– Chodzi o Nicolo Dellacroce i jego zwierzchników.
– Mafia?
– To logiczne, choć może niezbyt przyjemne. "Meduza" wyrosła z korpusu oficerskiego Sajgonu i w dalszym ciągu zleca najbrudniejszą robotę chciwym zwyrodnialcom i skorumpowanym podoficerom, vide Nicky D. i sierżant Flannagan. Kiedy na horyzoncie pojawiają się trupy, porwania albo narkotyki, chłopcy w białych koszulach znikają nagle z pola widzenia i nigdzie nie można ich znaleźć.
– Domyślam się, że ty ich jednak znalazłeś – zauważył zniecierpliwiony Conklin.
– Mam nadzieję… W tej sprawie zdecydowaliśmy się na dyskretną konsultację z nowojorską policją, a szczególnie z wydziałem zwanym plutonem US.
– Nigdy o nim nie słyszałem.
– Składa się niemal wyłącznie z Amerykanów włoskiego pochodzenia. Nazwali się Uniwersalnymi Sycylijczykami, stąd ten skrót.
– Brzmi ładnie.
– Ale robota paskudna… Według danych zawartych w komputerze Reco- Metropolitan…
– A cóż to jest?
– To ta firma, która zainstalowała automat zgłoszeniowy na Sto Trzydziestej Ósmej Ulicy.
– Przepraszam. Mów dalej, słucham.
– A więc, według danych z komputera, urządzenie zostało wypożyczone pewnej niewielkiej firmie importowej z siedzibą na Jedenastej Alei, kilka przecznic od nabrzeża. Godzinę temu dostaliśmy wydruk wszystkich połączeń telefonicznych tej firmy z ostatnich dwóch miesięcy i wiesz, co znaleźliśmy?
– Nie wiem, ale chciałbym się dowiedzieć – odparł Aleks, zmuszając się do zachowania spokoju.
– Dziewięć rozmów z nie budzącym większych zastrzeżeń numerem w Brooklyn Heights i trzy, w ciągu zaledwie jednej godziny, z zupełnie nie prawdopodobnym numerem na Wall Street.
– Ktoś się pewnie podniecił jakąś transakcją…
– Początkowo też tak myśleliśmy, ale potem poprosiliśmy Sycylijczyków, żeby podzielili się z nami swoją wiedzą na temat Brooklyn Heights.
– DeFazio?
– Ujmijmy to w ten sposób: on tam mieszka, ale telefon jest zarejestrowany na Atlas Coin Vending Machine Company z Long Island.
– Zgadza się. Trochę grubymi nićmi szyte, ale się zgadza,. Co z tym DeFazio?
– To niezbyt wpływowy, ale bardzo ambitny capo z rodziny Giancavallo. Jest skryty, tajemniczy, niebezpieczny… a na domiar złego to pedał.
– A niech to!
– Sycylijczycy kazali nam przysiąc, że tego nie wykorzystamy. Chcą się nim zająć sami.
– Pieprzę ich – powiedział spokojnie Conklin. – Jedną z pierwszych rzeczy, jakich człowiek uczy się w tym zawodzie, jest kłamać w oczy każdemu, komu się da, a już szczególnie wszystkim, którzy są na tyle głupi, żeby ci zaufać. Wykorzystamy to przy pierwszej okazji, kiedy tylko uznamy to za stosowne… A ten drugi numer?
– Należy do jednej z najbardziej wpływowych firm adwokackich na Wall Street.
– "Meduza" – stwierdził bez cienia wahania Aleks.
– Ja też tak uważam. Zajmują dwa piętra i zatrudniają siedemdziesięciu dwóch prawników. Jak znaleźć tego lub tych, którzy nas interesują?
– Nic mnie to nie obchodzi! Najpierw zajmiemy się DeFazio i ludźmi, których wysyła do Paryża, żeby pomagali Szakalowi. To właśnie oni polują na Jasona! Bierzemy się za DeFazio, Peter, taka była umowa!
Holland wyprostował się w fotelu i wpatrzył się w Conklina nieruchomym, świdrującym spojrzeniem.
– Prędzej czy później musiało do tego dojść, prawda, Aleks? – zapytał cicho. – Każdy z nas ma jakieś zobowiązania… Zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby nie dopuścić do śmierci Jasona Bourne'a i jego żony, ale przede wszystkim muszę bronić interesów mojego kraju. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Dla mnie najważniejszą sprawą jest "Meduza" – jak sam ją nazwałeś, ogólnoświatowy kartel, dążący do stworzenia czegoś w rodzaju rządu w rządzie i zdobycia kontroli nad instytucjami kierującymi państwem. Nimi zajmę się przede wszystkim, bez względu na ewentualne ofiary. Mówiąc wprost, przyjacielu – a mam nadzieję, że naprawdę nim jesteś – kwestia życia lub śmierci Jasona Bourne'a i jego żony ma w tej chwili drugo rzędne znaczenie. Przykro mi, Aleks.